Global categories
Karol Czubak: Propozycja z takiego klubu, jak Widzew, może się już nie powtórzyć
widzew.com: W ostatnich tygodniach twoje nazwisko pojawiało się w kontekście transferu do różnych klubów. Ostatecznie zostałeś zawodnikiem Widzewa Łódź. Przed podjęciem decyzji odebrałeś pewnie sporo telefonów?
Karol Czubak: Nie ukrywam, że miałem propozycje z ekstraklasy i I ligi. Ofertę pozostania w klubie złożyła mi też Bytovia, ale uznałem, ze pora spróbować swoich sił wyżej, bo propozycja z takiego klubu jak Widzew może się już nie powtórzyć. Jestem w Łodzi i bardzo się z tego cieszę.
Co najbardziej przekonało cię do przyjęcia oferty Widzewa?
- Otoczka wokół klubu jest imponująca. Co mecz stadion wypełnia się kibicami, a w drużynie jest się od kogo uczyć. W klubie jest Marcin Robak, czyli bardzo doświadczony napastnik, więc mam kogo podpatrywać.
W podjęciu decyzji pomogły ci spotkania rozegrane przeciwko Widzewowi?
- Na pewno miałem w pamięci mecz w Łodzi, pomimo naszej porażki 0:4. Bytów to bardzo fajne miejsce do rozwoju, w klubie i na stadionie panuje rodzinna atmosfera. Na Widzewie na stadion przychodzi 17 tysięcy osób i na pewno miało to wpływ na moją decyzję o wyborze tego klubu.
Przeszukując relacje z turniejów młodzieżowych, w których brałeś udział za młodu, w oczy rzuca się twoja wysoka skuteczność. To wynikało ze stylu gry, który wypracowywałeś?
- Podczas treningów pod okiem trenera Ryszarda Hendryka skupialiśmy się na ćwiczeniu konkretnych zagrań, zwodów, ruchu z piłką. Wtedy wydawało nam się to niepotrzebne, ale po latach okazywało się, że te umiejętności bardzo przydają się na boisku. Czas w Sycewicach bardzo mocno procentował i dalej procentuje w mojej grze. Czasem zdarzało się, że w trakcie gierek na koniec treningów występowaliśmy w czterech na ośmiu. Sprawiało nam dużą frajdę móc wygrywać, pomimo przewagi rywali.
Trener Hendryk miał duży wpływ na twój rozwój?
- W Sycewicach mieszka około tysiąca osób, a nasz zespół potrafił wygrać Puchar Tymbarku i pojechać w nagrodę do Mediolanu, gdzie graliśmy z rówieśnikami z AC Milan. Byliśmy tez na meczu z udziałem Artura Boruca, po którym nasz bramkarz otrzymał od niego rękawice. Trener Hendryk zbierał nas z okolicy, a niektórzy dojeżdżali nawet 30 kilometrów. Chwała mu za to, bo mogliśmy przeżyć wiele pięknych wspomnień. Mimo że nie było z kogo wybierać, udało mu się stworzyć drużynę, która wygrała ligę wojewódzką, a zawodnikami zaczęły interesować się kluby z Trójmiasta. Dochodziło nawet do takich śmiesznych sytuacji, kiedy na turniejach drużyny przeciwne dowiadując się, że przyjeżdża Sparta Sycewice, obstawiały kto zdobędzie drugie miejsce, bo pierwsze było już zarezerwowane dla nas.
Oprócz Mediolanu udało wam się z Sycewic wyjechać również do Barcelony. Jak wspominasz ten wyjazd?
- W Barcelonie byliśmy ok. 7-8 lat temu. Pojechałem z dwoma kolegami z drużyny na testy do szkół La Masia i w Espanyolu. Szczerze mówiąc nie wypadłem wtedy zbyt dobrze. Na miejscu byli zainteresowani moimi dwoma kolegami, ale trener uznał, że albo zostają wszyscy albo nikt. Wróciliśmy i dalej graliśmy w Sycewicach.
Mimo młodego wieku musiałeś zacząć podejmować trudne wybory. Co zdecydowało o przejściu do Bałtyku Koszalin?
- Szukaliśmy z rodzicami miejsca, gdzie mogę łączyć edukację z grą w piłkę nożną. Miałem wtedy propozycje ze szkółek z Trójmiasta, ale nie byliśmy tym zainteresowani i po konsultacji z trenerem Hendrykiem zdecydowaliśmy się na Koszalin. Trafiłem do internatu wraz z trzema kolegami, ale ostatecznie wytrwałem tam tylko ja i Aleks Hendryk. Następnie po roku zostałem piłkarzem Jantaru Ustka, gdzie w wieku 15 lat zacząłem grywać w seniorach.
Zatrzymajmy się na chwilę na samej specyfice Pomorza. Z pozoru dominują Pogoń, Arka i Lechia, ale w regionie funkcjonuje sporo klubów z rozwiniętą siatką skautingu. Jak to oceniasz z perspektywy chłopaka z tamtych rejonów?
- To prawda, rozeznanie jest dobre. Po mnie już na wczesnym etapie zgłaszały się Arka i Lechia, ich przedstawiciele odwiedzali mnie w domu i przekonywali do wyjazdu. Proponowano mi szkołę w Gdańsku oraz w Słupsku. Do Gryfa nie mogłem przejść, bo to odwieczny rywal Jantaru i nie mogłem zrobić tego kolegom z drużyny.
Gra w okręgówce w barwach Jantaru była pierwszym sygnałem, że może uda ci się zaistnieć w piłce?
- Tak, wtedy poczułem, że mam szansę wypłynąć na szerokie wody. W sezonie zdobyłem 46 bramek, a mój partner z ataku, trochę po trzydziestce, dołożył kolejne 46. Co ciekawe, występowałem na pozycji ofensywnego pomocnika. Udało nam się wtedy awansować do IV ligi, chociaż nie zdystansowaliśmy drugiej drużyny, wyprzedzając ją jedynie o dwa punkty. W lidze liczyły się tak naprawdę tylko dwa zespoły, które zdominowały resztę drużyn. Po awansie dołożyłem kolejne 24 trafienia i przyszedł czas decyzji, co dalej.
To był też moment, kiedy mocno zaangażowałeś się również w grę w hali.
- Tak, z ekipą z Ustki byliśmy cztery razy na mistrzostwach Polski. Za pierwszym razem pojechaliśmy trochę dla zabawy. Okazało się, że wróciliśmy z tytułem wicemistrza kraju, a ja zostałem królem strzelców. To był dla nas szok i spora niespodzianka, bo rywalizowaliśmy z Rekordem Bielsko-Biała, Clearexem Chorzów czy BSF Bochnia, ale wiedzieliśmy, że ma to pozytywny wpływ na nasz rozwój. Gra na hali rozwija technikę, a ja uczyłem się np. lepszego zastawiania, czasami z dwoma rywalami na plecach. Na kolejnych turniejach dwukrotnie odpadaliśmy w ćwierćfinale i przyszedł rok, kiedy wiedzieliśmy, że drogi wielu naszych zawodników się rozejdą. Przychodził czas wyboru studiów, pracy czy tak jak w moim przypadku dalszego rozwoju piłkarskiego. Postanowiliśmy wrócić z mistrzostw z medalem. Droga nie była łatwa, bo w grupie trafiliśmy na Rekord. Plan polegał na tym, by wygrać dwa pierwsze mecze, a z bielszczanami odpuścić, ale w drugim starciu doznaliśmy porażki i ostatnie spotkanie decydowało o awansie z grupy. Organizatorzy stwierdzili, że spotkanie pomiędzy nami a Rekordem zapisało się w historii rozgrywek. Wygraliśmy 7:5, a każdy podkreślał, że dla takiego widowiska warto było przyjść do hali. Ostatecznie zdobyliśmy wicemistrzostwo Polski, a ja wyrównałem swój rekord strzelecki na turnieju, strzelając 18 goli w sześciu meczach. Wróciliśmy do domu i rozstaliśmy się w dobrych humorach.
W międzyczasie odbyłeś testy w ekstraklasowym Śląsku Wrocław. Co stanęło na przeszkodzie, byś został zawodnikiem klubu z Dolnego Śląska?
- Dostałem propozycję gry w Centralnej Lidze Juniorów, gdzie trenerem był Dariusz Sztylka. Zagrałem w sparingu z drużyną z Czech, w którym zdobyłem dwie bramki. Trener chciał mnie pozyskać, ale to był okres przerwy zimowej i przenosiny wiązałyby się z nadrabianiem zaległości w nowej szkole. Uznaliśmy, że wrócimy do tematu w wakacje, ale w międzyczasie Sztylka został dyrektorem sportowym Śląska. Odnowiliśmy kontakt i dostałem zaproszenie na testy w pierwszej drużynie. Spędziłem z zespołem tydzień, z czego trzy dni we Wrocławiu i cztery na obozie. Zaproponowano mi grę w trzecioligowych rezerwach i CLJ-otce. Po rozmowach z zaufanymi ludźmi postanowiłem zostać na kolejny sezon w Ustce. Na pewno z treningów w Śląsku zapamiętałem możliwość podpatrywania Marcina Robaka, Arkadiusza Piecha i Piotra Celebana. Wrocławianie mieli wtedy mocny zespół i mimo że byłem tam tylko tydzień, to dobrze wspominam ten wyjazd.
IV liga pozwalała ci się bardziej rozwinąć?
- Zespoły na tym poziomie nie są z najwyższej półki, ale gra jest bardzo siłowa i można było zdobyć wiele doświadczenia. Zdarzali się też zawodnicy z wyższych lig. W Pucharze Polski trafiliśmy na zespół z Nadmorskiej Ligi Szóstek, w której występowałi m.in Niciński, Murawski i Lisowski.
Posiadasz jakieś piłkarskie wzory, idoli?
- Szczerze mówiąc, to nie. Oczywiście lubię oglądać grę Roberta Lewandowskiego lub Zlatana Ibrahimovicia, ale ciężko powiedzieć, żebym się na nich wzorował. Musimy pamiętać, że realia europejskiej piłki różnią się od tej polskiej.
Bytów to dobre miejsce dla rozwoju młodego piłkarza?
- Myślę, że tak. Trafiłem do spadkowicza z I ligi, z którego odeszła większość zawodników. Został tylko Krzysztof Bąk i kilku młodzieżowców z rezerw. Pomimo problemów trener Stawski potrafił zmontować ekipę złożoną z obiecujących piłkarzy z III i IV ligi. Nikt na nas nie stawiał przed sezonem, ale z każdą kolejką apetyt rósł. Ostatecznie udało nam się osiągnąć prawo gry w barażach. Szkoda, że odpadliśmy w półfinale, ale wynik okazał się przyzwoity. Stworzyliśmy fajną atmosferę, żyliśmy, jak rodzina, co przełożyło się na osiągane rezultaty. Sprawiliśmy radość naszym kibicom i trenerowi.
Transfer do Widzewa wywołał sporą radość wśród kibiców naszego klubu. Nie boisz się wygórowanych oczekiwań?
- Zdaję sobie sprawę, że kibice będą na mnie liczyć, a ja będę chciał spełnić te oczekiwania. Chcę potwierdzić dobrą formę z poprzednich lat i zdobywać dla Widzewa gole tak, jak robiłem to dla Jantaru i dla Bytovii.
Jak oceniasz pierwszy tydzień w nowym zespole?
- Trener Dobi tworzy bardzo dobrą atmosferę w drużynie. Jest niezwykle pozytywnym człowiekiem. Myślę, że idzie to w dobrym kierunku i wszyscy w zespole dobrze się rozumiemy. Ja na pewno muszę starać się pracować nad powrotem do dyspozycji z Bytowa, ale myślę, że to kwestia kilku dni. Za nami ciężki sezon, sam odczuwam w nogach jego trudy. Nie można jednak szukać wymówek, tylko pracować dalej i starać się być jeszcze lepszymi piłkarzami.
Posiadasz doświadczenia z gry w reprezentacjach młodzieżowych, gdzie miałeś okazję współpracować m.in. z trenerami Dariuszem Gęsiorem i Jackiem Magierą. Jak wspominasz wyjazdy na kadrę?
- Z trenerem Gęsiorem miałem kontakt tylko dwa dni, gdyż z powodów osobistych wyjechałem ze zgrupowania. Sporo ludzi odradzało mi taką decyzję, ale postanowiłem się nie poddawać, pracować jeszcze ciężej, by ponownie zasłużyć na powołanie. Rok później otrzymałem zaproszenie do kadry Jacka Magiery i było to już zupełnie inne doświadczenie. Trener Magiera jest niesamowitym szkoleniowcem, dużo wagi przykłada do wsparcia psychologicznego, rozmawia z zawodnikami. Bije od niego pozytywna energia i spokój, który udziela się piłkarzom. Rozmawia z tobą, jakbyś był jego najlepszym przyjacielem i znał go od lat. Udało mi się zagrać 20 minut w kadrze, ale był to dla mnie duży przeskok. W ciągu pół roku z IV ligi trafiłem do Bytowa, gdzie otrzymałem powołania na mecze ze Szwajcarią i Norwegią. W tym drugim spotkaniu mogłem się pokazać przed publiką na stadionie Bytovii, zanotowałem asystę, więc nie mogę na nic narzekać.
Jakie masz cele i marzenia jako piłkarz?
- Staram się twardo stąpać po ziemi i nie wybiegać za daleko w przyszłość. Chciałbym na przestrzeni roku lub dwóch zadebiutować w ekstraklasie, najlepiej w barwach Widzewa. Jestem pewny, że z tym klubem osiągnę coś fajnego. Co będzie dalej? Zobaczymy.
Przyjazd do Łodzi, po raz pierwszy dalej od rodzinnych stron, był dla ciebie wyzwaniem?
- Nie odbieram tego w ten sposób. Już w wieku 13 lat byłem w internacie w Koszalinie, samodzielnie, bez rodziców. Jestem pewny, że w Łodzi też będzie dobrze.
Znalazłeś czas, by już pozwiedzać "Miasto Włókniarzy"?
- Jeszcze nie, ale wkrótce powinno być o to łatwiej. Na razie mam przed sobą jeszcze trochę formalności i chcę skupić się na grze w piłkę.
Czy mógłbyś w ramach podsumowania określić swoje mocne strony?
- Na pewno jest to wysoka skuteczność, bo nieprzypadkowo strzeliłem 18 bramek w II lidze. Oprócz tego dobrze gram głową i tyłem do bramki.