Global categories
Kamil Tlaga: Przeżywam drugą młodość na boisku
Wczoraj Kamil Tlaga obchodził swoje 34. urodziny i z tej okazji przepytaliśmy byłego piłkarza Widzewa Łódź z czasów IV i III ligi nie tylko o wątki związane z naszym klubem.
Kamil Wójkowski: Jak się czuje 34-latek jako piłkarz trzeciej ligi? Goni jeszcze młodych po boisku czy już na spokojnie racjonalizuje siły?
Kami Tlaga: - Nie ma mowy o żadnym oszczędzaniu się. Gonię młodych i muszą jeszcze dużo zrobić, żeby mnie przegonić w statystykach. Przede wszystkim dawno tak dobrze się nie czułem jeśli chodzi o moją kondycję fizyczną. Paradoksalnie tak stało się, gdy w moim życiu pojawiła się dodatkowo normalna praca, czyli od dwóch lat. Teraz podchodzę do piłki nożnej jeszcze bardziej jako do mojej pasji i można powiedzieć, że to jest "druga młodość" na boisku. Niech to trwa jak najdłużej, bo jest pozytywny "kop" i motywacja.
W tym sezonie gra pan w Świcie Nowy Dwór Mazowiecki. Na początku rozgrywek była gra w podstawowym składzie, potem przerwa i powrót pod koniec rundy na boisko. Skąd wzięła się ta pauza?
- Doznałem urazu, bo coś mi strzeliło w plecach. Stąd ponad miesiąc odpoczynku od gry. Trenerzy chcieli żebym jak najszybciej wrócił do zespołu, ale później okazało się, że po tej kontuzji nie byłem do końca w pełni przygotowany i w końcówce rundy przytrafiło mi się kilka błędów w grze.
Nadal gra pan na pozycji prawego obrońcy?
- Tak, to nadal moja główna pozycja na boisku i taka, na której czuję się najlepiej. Szkoda, że wcześniej, z 8 lat temu, ktoś z trenerów nie przestawił mnie wcześniej na tą pozycję, bo może osiągnąłbym więcej w piłce. Ale w Świcie grałem też już jako środkowy pomocnik, na szóstce lub ósemce. Występowałem też przy grze trzema obrońcami na wahadle. Na początku myślałem, że już nie mam zdrowia do gry w takim ustawieniu, ale okazało się, że tlenowo i kondycyjnie było w porządku.
Jest gra w trzeciej lidze, jest praca... a jest też czas na śledzenie tego, co się dzieje teraz z Widzewem?
- Jasne, śledzę na bieżąco to, co się dzieje z drużyną Widzewa. Oglądam mecze i czytam komentarze, na przykład na Twitterze. Gdy było lato, to jak biegałem w parku na Łodziance, spotykałem się i rozmawiałem z Marcelem Pięczkiem i Danielem Mąką. Poza tym z czasów gry w Legionovii znam się z Michałem Grudniewskim, a na jednym osiedlu w Łodzi mieszkam z Mateuszem Michalskim. Czasami się spotykamy na spacerze i zawsze zamienimy kilka zdań. Jako były zawodnik nadal jestem kibicem Widzewa. Oglądam I ligę i po dwóch pierwszych meczach z Koroną i Radomiakiem widać, że okres przygotowawczy został dobrze przepracowany. Drużyna pokazała to na tle Radomiaka, gdy grała w osłabieniu i mogła nawet wygrać mecz.
Pan grał w zespole Widzewa w niższych ligach. Co zdecydowało o tym, że odszedł pan z drugoligowej wtedy Legionovii do czwartoligowego Widzewa? Czy tylko magia nazwy klubu i jego historia?
- Wtedy była dziwna sytuacja w Legionovii. Przyszedł nowy trener Ryszard Wieczorek, a ja miałem kontuzję i nie trenowałem. Ktoś "życzliwy" z klubu od razu poszedł i powiedział nowemu trenerowi, żeby uważał na mnie i jeszcze jednego kolegę, bo mogą być z nami kłopoty. To były bzdury, ale nowy sztab szkoleniowy był już do mnie uprzedzony, chociaż trenerzy mnie nie znali. Byłem skreślony, ale wróciłem do treningów i liczyłem, że moja sytuacja się zmieni.
Jednak tak się nie stało...
- Nie, a wtedy zadzwonił trener Płuska i złożył mi propozycję rozmowy na temat przejścia do Widzewa. Przyjechałem do Łodzi na rozmowy z prezesem Ferdzynem i doszliśmy do porozumienia. Może to był przeskok z II do IV ligi, ale do jakiego klubu! Widzew Łódź to marka, co zresztą pokazały późniejsze wydarzenia podczas mojej gry w tym klubie.
Zdjęcie nr 2: Z występów w IV lidze Kamil Tlaga (z prawej) mile wspomina między innymi wspólną grę z Princewillem Okachi
Przyszedł pan w trakcie pierwszego sezonu po reaktywacji klubu sezonu. Jakie ma pan wspomnienia z tamtym czasem i czwartoligową drużyną Widzewa?
- W drużynie przeważali chłopaki, którzy byli też kibicami Widzewa. Daliby się pokroić za klub na boisku i to było widać w czasie meczów. Mieliśmy po jesieni 9 punktów straty, ale czułem się pewny przy takiej ekipie. Było wiadomo, że będzie determinacja, walka i serducho zostawione na boisku. Jak nawet traciliśmy bramkę, to odrabialiśmy straty i wygrywaliśmy. Ponadto w zespole byli doświadczeni piłkarze z boisk ekstraklasy i I ligi, jak Adrian Budka, Przemek Rodak i Princewill Okachi. Na mnie to robiło wrażenie, że mogę grać u boku takich zawodników w IV lidze.
Pozostały jakieś znajomości i przyjaźnie z tamtych czasów?
- Nadal mam kontakt z Michałem Czaplarskim, a najlepsza znajomość pozostała z Kamilem Bartosem. Co jakiś czas widujemy się w Łodzi.
Tamten sezon kojarzy się oczywiście z pamiętną fetą i przemarszem na Plac Wolności.
- W tym wszystkim wtedy to był ewenement na skalę światową. Byłem naprawdę w szoku jak wsiadłem do tego autobusu i jechaliśmy ulicami Łodzi razem z kibicami. To wyglądało, jakbyśmy zdobyli mistrzostwo Polski. Feta, bębny, race i do tego tysiące kibiców Widzewa. Coś pięknego i coś, czego nie zapomnę do końca życia. Zachowałem sobie filmik z nagraniem z tej fety. Można zobaczyć, ile trzeba serducha zostawić na boisku, żeby kibice cię docenili. Na razie mogę tylko życzyć chłopakom z obecnej drużyny Widzewa żeby coś takiego też tutaj przeżyli.
Po awansie zanotowaliście huśtawkę nastrojów i formy w III lidze jesienią 2016 roku. Najpierw były zwycięstwa, ale potem częściej remisy i porażki.
- Mieliśmy dobrą drużynę, która została wzmocniona po awansie, ale w trzeciej lidze trochę pograłem i to jest specyficzna liga. Zwłaszcza jeśli grasz w niej jako taka drużyna jak Widzew. Naprawdę wszyscy rywale mobilizowali się na mecz z nami, jakby grali najważniejsze spotkanie w ich życiu. I niektórym ten "mecz życia" z nami wychodził, jak na przykład Huraganowi w Morągu. Można było mieć wszystko: skład, dobrych piłkarzy, wsparcie kibiców, a i tak wychodziłeś na boisko i nie zawsze wygrywałeś.
Zdjęcie nr 3: Grę w III lidze w barwach Widzewa Kamil Tlaga rozpoczął od meczu ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki, w którym grał wtedy... Adam Radwański (po prawej)
Jesień 2016 roku kojarzy się też z Derbami Łodzi na stadionie ŁKS-u. Było czuć w klubie i drużynie klimat związany z tym spotkaniem?
- To się czuło, tym bardziej, że mieliśmy spotkanie z kibicami Widzewa przed tym meczem. Takie w pozytywnym klimacie, bo kibice fajnie nas motywowali przed derbami z ŁKS-em.
W pańskim przypadku chyba ta motywacja poszła za daleko, bo ujrzał pan czerwoną kartkę i nie dokończył spotkania.
- Byłem chyba za bardzo zmotywowany, ale powinienem też bardziej trzymać dyscyplinę na boisku. Chociaż nadal uważam, że drugą żółtą kartkę dostałem wtedy niesłusznie. Potem miałem do siebie pretensje, bo chłopaki powinni wygrać ten mecz. Ktoś mówił, że specjalnie tak zagrałem, ale to nieprawda. Byłem mocno naładowany na grę w derbach i tak wyszło na boisku... Nawet jak teraz dzwonił do mnie z życzeniami urodzinowymi trener Płuska, to nie omieszkał wspomnieć, że wtedy można było wracać z ŁKS-u ze zwycięstwem.
A jak teraz będzie po derbach na ŁKS-ie?
- Będzie dobrze i... wygramy. Oglądałem mecz ŁKS-u z GKS-em Tychy i widać, że mają tam problem z dobrą grą przez pełne 90 minut. To jest szansa dla Widzewa, a poza tym w takich spotkaniach decydują inne walory niż to, jakie obecnie zajmuje się miejsce w tabeli. Warto też przypomnieć słowa Adriana Budki, które wtedy, w 2016 roku, powiedział w szatni po meczu: "Jakbym wygrał, to pół roku mógłbym chodzić po Łodzi z podniesioną głową".
Zdjęcie nr 4: Kamil Tlaga w derbach z ŁKS-em jesienią 2016 roku zagrał tak zmotywowany, że aż został ukarany czerwoną kartką...
Wracając do pańskiej gry w Widzewie, to po pierwszym sezonie w III lidze i braku awansu pojawił się trener Franciszek Smuda. Od razu dał po sobie odczuć, że nie widzi pana w drużynie?
- Wtedy latem 2017 roku liczyłem na coś zupełnie innego, bo u trenera Cecherza za dużo nie grałem. Z każdym tygodniem było coraz trudniej dla mnie. Robiłem swoje, trenowałem na maksa, a jak wiedziałem, że nie mam szans na grę w pierwszym zespole, to sam zgłaszałem chęć gry w rezerwach, żeby być w formie. Zagrałem tylko w dwóch meczach i po jesieni miałem rozmowę z trenerem Smudą, który powiedział, że mam dobrą opinię w klubie, ale żebym sobie poszukał innej drużyny.
I tak trafił pan do Lechii Tomaszów Mazowiecki.
- Zadzwonił do mnie trener Bogdan Jóźwiak, który kojarzył mnie z czasów gry w Legionovii. Chciałem grać i pieniądze miały wtedy dla mnie drugorzędne znaczenie. Pomyślałem, że pójdę do Lechii, rozegram dobrą rundę, pokażę się i może uda mi się wrócić do Widzewa. Chyba dobrze tam się wkomponowałem w zespół, bo Lechia fajnie wtedy "odpaliła" i do końca walczyła z Widzewem o awans. Widzew czuł nasz oddech na plecach, jedni drugich napędzali i przez to liga była atrakcyjniejsza.
Jednak po tej wiośnie 2017 nie wrócił pan już do Widzewa.
- Chciałem, szukałem kontaktu żeby się spotkać i porozmawiać z trenerem Mroczkowskim, ale nie było tematu i poszedłem do Świtu.
Na początku rozmowy wspomniał pan, że od dwóch lat łączy grę w piłkę z pracą. Co to za profesja?
- Pracuję w firmie drukarskiej, na Broniszach niedaleko Warszawy. Jestem w biurze asystentem handlowców i pomagam im między innymi w realizacji zamówień i rozmowach z klientami.
Udaje to się pogodzić z grą w III lidze?
- Doszedłem do porozumienia z szefową i jakoś to wszystko godzę, włącznie z wyjazdami na mecze i treningami. Poza tym od dwóch lat współpracuję z kolegą dietetykiem i ułożył mi dietę, która przynosi bardzo dobre efekty. Mój dzień wygląda przeważnie tak, że wstają o 5 rano, a do domu wracam około 19, ale energii na cały dzień mi nie brakuje. Żartuję z kolegami w szatni, że może latem po sezonie zgłoszę się na testy do drugiej ligi.