Global categories
Jeżeli ma to być konstruktywne, niech mnie krytykują - rozmowa z Marcinem Krzywickim
Bartosz Koczorowicz: Marcin Krzywicki strzela swojego pierwszego ligowego gola w barwach Widzewa w spotkaniu z Huraganem Wołomin. Jak to według ciebie brzmi?
Marcin Krzywicki: No właśnie - jak? (Marcin spogląda na dyktafon - przyp. red.) Nie zacięło się? Tak na serio, to brzmi fajnie. Cieszę się, że wszedłem na boisko po przerwie. Trener miał na pewno ból głowy, bo to wynik decydował o zmianach. Dołożyłem cegiełkę do rezultatu, z czego jestem bardzo zadowolony. Liczą się przede wszystkim trzy punkty - za chwilę jednak nikt nie będzie pamiętał o tej bramce, którą strzeliłem. Wrócą pewnie komentarze, że Krzywicki przez kilka tygodni grał słabo, ale zobaczymy. Ja po prostu cieszę się ze swojego trafienia.
Alfred Hitchcock czy Quentin Tarantino? Kto bardziej pasowałby na autora scenariusza meczu z Huraganem twoim zdaniem?
- Myślę, że jednak bardziej Tarantino. Hitchcock chyba byłby lepszy w sytuacji, gdybyśmy wychodzili z 0:2 na 3:2. Dobrze, że strzeliliśmy gola na 2:1. Było nerwowo. Takie mecze dostarczają dużo emocji. Przeszedłem tak naprawdę z piekła do nieba. Po fali krytyki było noszenie na rękach. To jest jednak normalne. Cieszę się, że gram na tym stadionie, dla tylu ludzi. Niech mnie krytykują, jeżeli ma to być konstruktywne.
Rundę wiosenną rozpoczynałeś grając w podstawowym składzie, żeby później oglądać pierwsze minuty meczów z perspektywy ławki rezerwowych. Strzeliłeś dwie bramki w Kwiatkowicach, odblokowałeś się w lidze. To zwiastun odwrotu tendencji? Kibice powoli odpuszczają z krytyką. Słychać było nawet twoje nazwisko już w pucharowym meczu na trybunach.
- W Kwiatkowicach było super! Śmiałem się, że "Krzywy, Krzywy, Krzywy gol" ustawię sobie na dzwonek w telefonie, bo dawno tego nie słyszałem. Byłem krytykowany, a po bramce przez pół godziny fani dopingowali, skandując głównie moje nazwisko. Podoba mi się to. Wiem, jaka jest sytuacja - tu nie ma odpuszczania. Słaby mecz będzie ci od razu wytknięty, bo tutaj dużo się wymaga. Ludzie mają Widzew w sercu. Jak będzie mi się powodzić, to będzie głównie tak, jak w Kwiatkowicach. Od 86. minuty meczu z Huraganem też było już dobrze.
Gdyby udało wam się wygrać mecze w Elblągu i Warszawie, już dziś (rozmowa przeprowadzona została w środę - przyp. red.) odrobilibyście całą stratę do rywala z zachodniej części miasta. Czy świadomość tego działa na was źle, czy jednak daje wam "kopa" w perspektywie meczów domowych z Finishparkietem i Łódzkim Klubem Sportowym?
- Same zwycięstwa w tych meczach nic nie dadzą. Obie ekipy będą musiały potracić jeszcze punkty, dlatego remisy z Concordią i Ursusem bolą. Natomiast można było się spodziewać tego, że nie da się wygrać wszystkich meczów. Mam nadzieję, że wyczerpaliśmy już limit wpadek. Dwie w zupełności wystarczą. Czeka nas dużo pracy na obcych boiskach, bo gra nam się tam zdecydowanie trudniej niż u siebie. Patrzę oczywiście na sytuację przez pryzmat wyników. Gdybyśmy wygrali te dwa "wyjazdy", to zwycięstwo z Drwęcą dawałoby nam pozycję lidera, a tak musimy liczyć na ich potknięcie. A więc liczmy.
Drużyna gości nie oszczędzała was na boisku. Mam tu na myśli głównie wasze nogi, które często były celem ataków wołominian.
- Na stadionie rzeczywiście było nerwowo, ale nie jestem zdania, że sędzia wypaczył wynik meczu. W końcu wygraliśmy. Po meczu śmiałem się i podszedłem nawet do arbitra. Powiedziałem mu, żeby przyjeżdżał do Łodzi co dwa tygodnie, bo jak on sędziuje, to strzelam bramkę. Uważam jednak, że tę całą atmosferę sprowokowali głównie piłkarze Huraganu, którzy pobiegli po bramce w kierunku trybuny i zaczęli się wygłupiać, skacząc i manifestując radość. Ja bym zaprosił ich w sam środek tego kotła, skoro tak chcieli biec w tamtym kierunku.
Patrząc na wyniki i przebiegi spotkań, w starciach z rywalami z górnej połowy tabeli idzie wam lepiej niż z drużynami, które walczą o utrzymanie w lidze. Czy to jest kwestia ustawienia przeciwnika? Łatwiej wam walczyć z zespołami, które chcą zagrać coś więcej niż "obronę Częstochowy"?
- Wystarczy spojrzeć na to, jak zaczynają akcje poszczególne drużyny. Spójrzmy chociażby na Legię II, która rozpoczynała grę od bramkarza, a obrońcy wychodzili szeroko i chcieli grać. Tam nie było wybijania. Porównując to do Huraganu, to w pewnym momencie ich golkiper odpuścił wybicia z "piątki". Musiał przychodzić stoper i wykopywać piłkę. Tak się grało dwadzieścia, trzydzieści lat temu. Ciężko się jednak rywalizuje z takimi ekipami. Nie preferują one otwartej piłki, jak chociażby Legia II, Pelikan, Drwęca lub ŁKS. Zespół Huraganu i tak zaskoczył mnie pozytywnie, bo do pewnego momentu ich gra wyglądała naprawdę dobrze. Wiedzieliśmy, że w końcu "spuchną" i cofną się. Zrobiło się jeszcze trudniej, więc może rzeczywiście jest coś na rzeczy, jeśli chodzi o postawione przez ciebie pytanie.
W najbliższy weekend Widzew zagra spotkanie z kolejną drużyną, której w oczy zagląda widmo spadku z III ligi. Jedziecie tym razem daleko, bo do Wysokiego Mazowieckiego. Miejscowy Ruch ledwie uratował remis z ostatnim w tabeli Motorem Lubawa, strzelając gola w ostatniej minucie. Na pewno przeciwnicy będą podwójnie zmotywowani takim obrotem spraw przed niedzielnym starciem.
- Zgadza się. Dlatego też jedziemy tam dzień przed meczem. Będziemy wypoczęci i w pełni sił. Na pewno nie będzie łatwo, ale nie możemy dopuścić do tego, żeby powtórzył się scenariusz z meczów z Concordią i Ursusem. Nie będę wymyślał dziwnych zapowiedzi - jedziemy po zwycięstwo. Musimy po prostu wygrywać takie mecze.