Global categories
Jan Zalewski: To byli chłopcy z okolicy, widzewiacy od urodzenia
Jednym z jej zawodników był Jan Zalewski (na zdjęciu powyżej stoi pierwszy od prawej), późniejszy działacz klubu, który w rozmowie z oficjalną stroną Widzewa wspomina nie tylko zapaśników spod znaku RTS, ale również swoje dzieciństwo spędzone na starym stadionie Widzewa i w jego okolicach.
widzew.com: Można powiedzieć, że z Widzewem jest pan związany od urodzenia.
Jan Zalewski: Na stadionie Widzewa wychowałem się od dziecka, bo mieszkaliśmy z rodziną naprzeciwko niego w domach. Tam gdzie teraz jest stacja benzynowa przy alei Piłsudskiego. W pierwszych latach po wojnie i na początku lat 50. nie było przedszkoli i dzieci bawiły się wokół własnego domu. Wtedy od stadionu Widzewa dzieliła mnie tylko ulica Rokicińska, która była zwykłą drogą. Więc razem z kolegami codziennie bawiliśmy się w okolicach stadionu.
Ale przygoda ze sportem zaczęła się jeszcze wcześniej?
- Jako dzieciak w czasie okupacji niemieckiej oglądałem z ojcem mecze na stadionie Widzewa.
Przecież Polakom nie wolno było wtedy grać w piłkę?
- To grali Niemcy, a nie nasi chłopcy. Mało tego, nam jako Polakom nie było nam wolno wchodzić na stadion i oglądaliśmy grę piłkarzy ze strychu tych domów, w których mieszkaliśmy. Mój ojciec też był zapaśnikiem, który przed wojną odnosił sukcesy w zawodach lokalnych i krajowych, między innymi w Krakowie i we Lwowie. Był fanatykiem sportu i nie mógł przepuścić żadnej okazji do obejrzenia zawodów sportowych. Dlatego razem z nim, jako kilkuletni dzieciak, oglądałem te mecze przez małe, okrągłe okienka strychowe. I tak mnie wychowano w atmosferze zainteresowania sportem.
A potem do Łodzi wkroczyła Armia Radziecka...
- Pamiętam jak Rosjanie wjeżdżali do miasta przez Widzew. Było wtedy dużo śniegu. Jechali między innymi takimi ciężarówkami drewnianymi GAZ i jechali po pijanemu. A przewozili transport wina. I dwa z nich spadły im z wozu w ten śnieg obok stadionu. Akurat stałem przed domem, więc pobiegłem po nie i przyniosłem do domu moją "wojenną zdobycz". A tu, gdzie teraz jest trybuna pod Zegarem, stała kiedyś drewniana hala sportowa. I w tej hali przez kilkanaście dni Rosjanie trzymali niemieckich jeńców. Wielu z nich tu zmarło, bo były wtedy straszne mrozy, a hala nie była ogrzewana.
Ta hala była wybudowana jeszcze przed wojną?
- Tak, należała do klubu Wima. Mój ojciec był właśnie zawodnikiem tego klubu. A po wojnie przejął ją Widzew. To w niej odbywały się na przykład bokserskie walki. Tutaj trenowała też sekcja zapasów.
Do której pan też trafił jako zawodnik...
- Najpierw grałem w piłkę, jak prawie wszyscy z okolicy. A potem trafiłem do zapasów. Trenerem sekcji zapaśników w Widzewie był kolega mojego taty z przedwojennych czasów, Czesław Kawał. Razem trenowali zapasy. Czesiu Kawał pochodził z Widzewa, był zawodnikiem wagi piórkowej i co charakterystyczne, nie miał dwóch palców. Przed wojną to był czołowy zawodnik z łódzkich klubów. Zdobył nawet medal mistrzostw Polski. Powiedział mojemu tacie: "wezmę tego Janka do sekcji, bo jest kawał chłopa". I tak mnie wciągnęli w te zapasy. Zacząłem trenować i spodobał mi się ten sport.
A kiedy ta sekcja dokładnie powstała w klubie?
- To był chyba 1955 rok. W 1959 roku poszedłem z klubu do wojska, a już miałem wywalczone dwa mistrzostwa Łodzi w barwach Widzewa. Z moich czasów pamiętam, że do czołowych zawodników sekcji zaliczali się: Grzegorz Sas, Janusz Wójcik i Gracjan Żurek. Był też mój brat, Jerzy Zalewski. Wszyscy to byli chłopcy z okolicy, widzewiacy od urodzenia. Trenowaliśmy w tej starej, drewnianej hali, o której mówiłem.
Przychodzili też do Widzewa zapaśnicy z innych klubów?
- Część zapaśników przeszła z... ŁKS-u. - Bo nasza sekcja była rozwojowa i mieliśmy dobre wyniki. Wbrew pozorom, bo zaczęliśmy od zera, ale to wszystko jakoś dobrze zaskoczyło. Zrobił się klimat, weszły dobre roczniki ambitnych, zdolnych chłopaków i sekcja zapaśnicza zaczęła odnosić sukcesy w łódzkim okręgu. Był też taki Jan Lenart w ciężkiej wadze, który najpierw jako zawodnik Gwardii Łódź został wicemistrzem Polski.
Mieliście maty do treningów?
- Tak, mieliśmy rozkładane maty. Teraz na zawodach zapaśniczych są maty okrągłe, a wtedy były prostokątne. Trenowaliśmy na całego, bo zwłaszcza zimą w hali było bardzo zimno. Nie było w niej ogrzewania, a czasami na zewnątrz temperatura wynosiła minus 20 stopni.
Był już wtedy podział na styl klasyczny i wolny?
- Był, ale w Widzewie trenowaliśmy tylko klasyczny. Zresztą nasz trener Czesław Kawał też przed wojną walczył w stylu klasycznym. Jego podstawowe zasady to łapanie za głowę i szyję oraz chwyty tylko do pasa. Przez to, że trenowałem właśnie ten styl, miałem szyję rozmiar 44 i mama zawsze miała kłopoty żeby mi kupić odpowiednią koszulę. W końcu zapaśnika rozpoznaje się po szyi i uszach.
W czasie służby wojskowej też pan trenował zapasy?
- Tak, nawet z sukcesami. Trafiłem do jednostki w Szczecinie. W 1961 roku zdobyłem tam w swojej wadze mistrzostwo Szczecina i wygrałem turniej o Wstęgę Wybrzeża. Po odbyciu służby wojskowej wróciłem do Łodzi i jeszcze 4-5 lat byłem w sekcji Widzewa.
Po powrocie z wojska do Łodzi nadal trenował pan w Widzewie.
- Tak, jeszcze ze dwa, trzy lata, ale już zaczęły mnie interesować dziewczyny i inne sprawy. Zacząłem się też angażować przy piłce nożnej w klubie. Zresztą sekcja zapasów zaczęła nam się pomału rozsypywać. Część poszła do wojska, inni się pożenili i już tak nie przychodzili na treningi. Aż wszystko się rozleciało.
Kojarzy pan dokładnie, kiedy to miało miejsce?
- Ta sekcja funkcjonowała tak do około 1965, może 1966 roku. W sumie to działała około 10 lat, może trochę dłużej. Już człowiek wszystkiego nie pamięta po tylu latach.