Global categories
Enkeleid Dobi, czyli widzewski pogromca tygrysów
Widzew.com: Pierwsza noc w roli trenera Widzewa była spokojna?
Enkeleid Dobi: Ciężko było zasnąć, bo sporo myśli i pomysłów pojawiło się w głowie. Teraz trzeba przestać o tym gadać i zabrać się do pracy.
Czy trener ma już pomysł, jak podźwignąć drużynę po trudnym - pod względem psychicznym i fizycznym - sezonie?
- Każdy człowiek ma jakiś pomysł, ale kluczem do sukcesu jest wprowadzić go w życie w trakcie treningu. Posłużę się anegdotą. Mój tata, który w piłkę grał tylko na podwórku, pytał mnie kiedyś o to, czemu nie wystawiłem danego zawodnika na innej pozycji. Odpowiedziałem mu wtedy, żeby zabrał się do pracy i spróbował takiego rozwiązania. Tata oczywiście się wzbraniał, mówiąc że nie jest trenerem. Nie każdy ma predyspozycje, by zostać prawnikiem, lekarzem czy właśnie trenerem. Uważam, że nie ma słabych trenerów, są tylko skuteczni i nieskuteczni. Potrzeba odpowiedniego czasu i miejsca, by sprawić, że drużyna będzie funkcjonować jak dobra maszyna.
Czy był pan kiedyś - jako piłkarz lub trener - w klubie, w którym panowałaby tak duża huśtawka nastrojów, jak Widzewie w ostatnim czasie?
- Zostawmy to. Nie zmienimy tego, co się już wydarzyło. Zdarzają się małe upadki, ale cel został zrealizowany, mamy awans. Podjęto pewne decyzje układając te klocki i wykonano postawione zadanie. Teraz nie należy usuwać ich wszystkich i układać od początku, ale dokonać pewnych zmian. Nie patrzmy wstecz. Styl może nie był piękny, ale czy kibice woleliby mieć świetny styl, a nie zrealizować ostatecznego celu? Człowiek, nie tylko piłkarz, powinien mieć cel w życiu. Bez celu nie ma po co żyć.
Teraz jednak należy obejrzeć te klocki. Z zewnątrz mogą wyglądać dobrze, ale trudno przeniknąć do ich wnętrza.
- Trener musi być jak lekarz. Powinien zrobić prześwietlenie i znaleźć wirusa, a potem antidotum. Odetniemy się od niego i skupimy się na przyszłości. Na tym polega moja praca, by zresetować razem ze sztabem mentalnie zawodników i dobrze przygotować ich do sezonu.
Tylko jak to zrobić? Presja w Widzewie zawsze jest bardzo duża.
- Poprzez motywację. Wysoka frekwencja musi napędzać piłkarzy. Ci fani przyjechali, by wspierać piłkarzy. Wszyscy musimy zmierzać w jednym kierunku. Zarząd, piłkarze, trenerzy i kibice chcą dobra klubu. Musimy działać jak rodzina. Czasami bracia się kłócą lub ojciec krzyczy na dziecko, jednak dalej są rodziną. Musimy wytworzyć taką atmosferę. Gdy rozmawiam z drugim człowiekiem, staram się postawić się na jego miejscu, by lepiej go zrozumieć. Tylko tak można tworzyć dobrą atmosferę. Nie szukajmy dziury w całym, bądźmy optymistami.
W pana poprzednim klubie nie każdy sezon kończył się sukcesem.
- To była dla mnie ważna nauka. Nie można w takiej sytuacji szukać wymówek i usprawiedliwień. Na koniec sezonu przychodzi rozliczenie i masz tyle punktów, ile wypracowałeś. Jeśli w tym sezonie Górnik był na 11. miejscu to najwyraźniej na takie miejsce zasługiwaliśmy. Celem klubu było utrzymanie, a my go zrealizowaliśmy. Cały czas wracam do tego, jak ważny jest cel. Kiedyś bardzo chciałem kupić samodzielnie rower, więc oszczędzałem tak długo, aż było mnie w końcu na niego stać. Był moment, gdy w dzieciństwie moja mama ręcznie prała moje ubrania, załamana tym, jak brudny wracałem z gry w piłkę. Obiecałem jej, że zarobione pieniądze przeznaczę na kupna pralki. To były trudne czasy w Albanii, ale udało mi się po trzech latach zebrać potrzebną kwotę. Mogłem uszczęśliwić za te pieniądze sam siebie, ale wolałem sprawić radość matce, by nie musiała ciężko pracować. Zrobiła się zresztą z tego wielka afera, bo w czasie komunizmu podejrzane było, żeby tak młodego chłopaka stać było na pralkę. Odpowiednie służby dokładnie sprawdzały, skąd miałem pieniądze, które ja ciułałem, zbierając z prezentów od rodziny, kieszonkowego czy nagród z klubu.
Mama jest pana największym kibicem?
- Zdecydowanie tak, dużo bardziej niż tata. Zna wszystkich piłkarzy i jest na bieżąco ze światowym futbolem. Teraz musimy mieć dwa telewizory w domu, bo jeden jest dla taty, który ogląda filmy, a drugi po to, by mama mogła śledzić mecze piłkarskie. I na pewno będzie oglądać występy Widzewa. Wczoraj płakała, bo dowiedziała, że zostałem trenerem jednego z największych klubu w Polsce. Powiedziałem jej jednak, że to dopiero początek i że chcę osiągnąć z tym klubem sukces.
Grając w młodości w Albanii i Chorwacji w połowie lat 90. słyszał pan o sukcesach Widzewa?
- Tak, słyszałem, zwłaszcza że występował wówczas w Lidze Mistrzów. Z resztą sporo było takich wspólnych rzeczy, które łączyły Albanię i Polskę. Oba te kraje były okupowane w trakcie wojny, potem cierpiały za komuny, a my w Albanii mieliśmy jeszcze tak naprawdę dyktaturę. Za powiedzenie publicznie, że istnieje Bóg groziło 25 lat więzienia! To nie szukanie wymówek, ale chciałem podkreślić, że nie było łatwo. Podobnie jak osiągnąć awans w Polkowicach, ale zrobiłem to. Co więcej, nasz zawodnik zdobył tytuł króla strzelców II ligi. Warto go docenić, ale też pamiętać, że nie była to zasługa tylko i wyłącznie Bednarskiego, bo pracowała na to cała drużyna i sztab szkoleniowy.
Gdy pojawił się temat Widzewa, nie wahał się pan, by podjąć się tego wyzwania? W czasie pierwszej rozmowy telefonicznej nie pomyślał pan, że to żart?
- To ciekawe, bo miałem wyłączony telefon i o tym, że zadzwoni Widzew, dowiedziałem się od rodziny, poprzez którą próbowano się ze mną skontaktować. Żona nawet na mnie nakrzyczała, bo przyznam się, że wtedy… spałem. Można powiedzieć, że prawie przespałem taką szansę. Gdy tylko usłyszałem w słuchawce o łódzkim klubie, od razu powiedziałem, że przyjeżdżam. Chcę być małym elementem wielkiej historii tego klubu.
Od dłuższego czasu jest pan związany z Dolnym Śląskiem. Trudno było podjąć decyzję o tym, by wyrwać się z rodzinnych stron?
- Czuje się tam bardzo dobrze, żona ma swoje miejsce i prowadzi własny biznes. Jesteśmy szczęśliwi, ale nie miałem wątpliwości, jeśli chodzi o ofertę Widzewa. Dla mnie najważniejsza jest rodzina, ale nie mówimy to o jakimś strasznej odległości.
Pana zespół latem pokonał Widzew 4:3. Myśli pan, że trafił do łódzkiego klubu dzięki temu meczowi?
- Po tym spotkaniu niektórzy byli rozczarowani, że nie wygraliśmy 4:1, ale ja uważam, że trzeba cieszyć się z takiego wyniku. Strzelono siedem bramek, były emocje, telewizja, a w sytuacji Górnika cenny byłby nawet remis. Jednak nie wiem, czy to spotkanie było przepustką do Widzewa, o to trzeba zapytać kogoś innego. Uważam, że lepszy mecz zagraliśmy w Łodzi, ale go przegraliśmy. Teraz byliśmy skuteczniejsi, chociaż w piłkę graliśmy słabiej niż wtedy.
Co pana ukształtowało bardziej jako trenera? Kariera piłkarska czy jednak doświadczenie ze słynnej włoskiej szkoły trenerskiej Coverciano?
- Przede wszystkim ukształtowało mnie życie. Od kiedy jestem trenerem, zawsze starałem się uczyć piłkarzy, by unikali błędów, które sam popełniałem. Cały czas się uczę i wiem, że za 5 lat będę mądrzejszy. Chcę pomóc piłkarzom, otwierać im horyzonty, zachęcać do patrzenia do przodu. Gdy byłem na mistrzostwach Europy i oglądałem Albanię grającą ze Szwajcarią to widziałem spełnione marzenie, którego mnie samemu nie udało się spełnić. Nie ma rzeczy niemożliwych, jest tylko praca. W życiu codziennie mamy przeszkody, dlatego będę starał się, by moi zawodnicy je przeskakiwali.
W przeszłości pracował pan z młodzieżą, która ma tych przeszkód przed sobą więcej niż starsi piłkarze. Jak wydobywać z nich potencjał?
- Na boisku nie ma młodych, wszyscy gramy na tej samej murawie. Trzeba wykorzystywać swoje atuty, takie jak na przykład szybkość. Nie ma określonej granicy wieku, która powoduje, że dany zawodnik jest młody lub stary. Piłkarze szukają alibi, ale wiek nie może być zasłoną. Trzeba wyjść na boisko i pokazać swoje umiejętności.
Pan, trenując poprzedni klub, często wystawiał młodych zawodników. To wynikało z dostępności, czy jednak tego, że jest pan gotów podejmować ryzyko i inwestować w młodzież?
- Najlepszą formą zaufania jest dawanie szans. Jeśli kogoś wspieramy, musimy mu zaufać i pozwolić mu pokazać swoją wartość na boisku. Możemy oczywiście popełnić błąd, ale nie dowiemy się nigdy czy mieliśmy rację, jeśli nie spróbujemy. Nie ma biznesmana, który ma stuprocentową skuteczność.
Górnik Polkowice był zespołem, który w lidze zdobył aż 60 bramek. Pan był jednak uczniem włoskiej myśli szkoleniowej, a calcio kojarzy się przede wszystkim z defensywą i catenaccio. Skąd ten ciąg do przodu?
- Mieszkałem w kilku krajach i poznałem różne spojrzenia na futbol. Przykładowo Chorwaci są bardzo zdeterminowani, by osiągnąć cel. Jednocześnie wykształcili mnóstwo zawodników, którzy zasilają składy takich klubów jak Real Madryt czy FC Barcelona. Infrastruktura Dinama Zagrzeb ma się nijak do tej posiadanej przez Zagłębie Lubin. Mało tego. Chorwaci mają wybitnych sportowców w koszykówce, piłce ręcznej. Radzą sobie w sportach zimowych, chociaż najbliższe stoki mają w Słowenii. Taką determinację chcę zaszczepić w swojej drużynie. Wszystko jednak siedzi w naszych głowach. Kiedy miałem 18 lat, po jednym z meczów, kompletnie nieudanym w moim wykonaniu, kiedy nie poradziłem sobie z presją, tata przekonywał mnie, żebym dał sobie spokój z piłką nożną. Poprosiłem go, by przestał, bo miałem tego dość. Powiedziałem, że za dwa-trzy miesiące całe miasto i kraj będą znały jego nazwisko. Musiałem jednak przestać o tym gadać, a wziąć się do ciężkiej pracy. Po trzech miesiącach dostałem zaproszenie na zgrupowanie kadry, a w swoim pierwszym meczu w reprezentacji zdobyłem bramkę.
Jaki w takim razie będzie Widzew Dobiego?
- Chciałbym bardzo, by ten klub, ze mną lub beze mnie, ale lepiej jednak ze mną, wrócił na swoje miejsce. Zasługuje, by grać w ekstraklasie, w europejskich pucharach. Na pewno potrzeba czasu, żeby zebrać owoce naszej pracy. Musimy być cierpliwi, bo budowanie zespołu to proces. Nie mamy czasu, by robić rewolucję. Trener potrzebuje około trzech lat, by zbudować coś według swojej koncepcji. Na początku dobrze by było mieć chociaż trzy miesiące, żeby móc w ogóle wprowadzić swoją wizję gry, tymczasem my za trzy miesiące będziemy już w trakcie sezonu. Dlatego pewne nawyki musimy wprowadzić u zawodników jak najszybciej. Mamy dobrych piłkarzy, którzy mają za sobą swoje małe historie. Teraz trzeba otworzyć ich dusze i dać im trochę wolności. Traktuję ich jak tygrysy, które muszą wyjść ze swegorodzaju klatki i odzyskać swoje instynkty.