Global categories
Emocjonujący powrót widzewiaków z dalekiej podróży
Chodzi o pamiętny rewanż w eliminacjach Ligi Mistrzów z Liteksem Łowecz w sierpniu 1999 roku. W pierwszym meczu łodzianie niespodziewanie przegrali na wyjeździe aż 1:4. - Sami sobie sprawiliśmy ten los. Bo już w pierwszym w spotkaniu w Bułgarii z Liteksem mogliśmy strzelić nie jedną bramkę, ale kilka więcej i mieć trochę lepszą sytuację wyjściową. Ale jak to Widzew... Żeby była dramaturgia, żebyśmy mogli pokazać ten widzewski charakter jak inne piłkarskie roczniki, może zrobiliśmy to celowo - mówił w rozmowie z Arkadiuszem Stolarkiem przed RETROnsmisją Artur Wichniarek.
Co ciekawe, do Bułgarii drużyna podróżowała na różne sposoby, o czym wspominał Tomasz Łapiński: - Z wiadomych przyczyn ja samolotami nie latałem. Drużyna poleciała dzień przed meczem do Bułgarii. To było tuż po wojnie w Jugosławii i żeby tam się dostać autem, trzeba było jechać przez Rumunię. Drogi tam nie były rewelacyjne. Pojechałem razem ze świętej pamięci prezesem Dzieniakowskim i Andrzejem Wojciechowskim, ówczesnym dyrektorem sportowym klubu. To były dwa bite dni jazdy. Miałem dotrzeć jeszcze na ostatni trening, a dojechaliśmy dopiero w nocy przed meczem.
Po wysokiej porażce w Bułgarii w łódzkiej drużynie panowały smutne nastroje, ale widzewiacy wierzyli w udany rewanż. - Po pierwszym meczu założyłem się z jednym z dziennikarzy piszących do łódzkich gazet, że my przejdziemy tego rywala i miałem rację. Moim zdaniem w tym pierwszym spotkaniu nie byliśmy na tyle gorszą drużyną żeby przegrać taką różnicą i w rewanżu nie odrobić strat. I się nie pomyliłem - mówił Sławomir Gula, były piłkarz Widzewa.
Chociaż do przerwy nic na to nie wskazywało, bo widzewiacy remisowali z Liteksem 1:1 i w drugiej połowie musieli strzelić jeszcze 3 gole. - Jak pokazuje historia, piłka nożna jest nieobliczalna, i my wierzyliśmy w to do samego końca. Nawet w przerwie meczu, gdy wynik był 1:1, a nasza gra nie była tak do końca rewelacyjna. Dlatego wychodząc na drugą połowę powiedzieliśmy sobie, że nie mamy nic do stracenia - opowiadał Artur Wichniarek, który wtedy w drugiej połowie strzelił... dwa z trzech goli dla Widzewa.
Kibice mogli na antenie WidzewTV obejrzeć jedną z najlepszych drugich połówek rozegranych przez drużynę w całej historii klubu. A potem emocjonującą dogrywkę i rzuty karne, w których widzewiacy na początek dwa razy spudłowali! - To był mecz z dramaturgią, jakiej w swojej karierze nie przeżyłem. W rzutach karnych trener Lato postawił na zawodników doświadczonych i tych, którzy w danej chwili czuli się najlepiej. Przebieg tych rzutów karnych był niespotykany, bo na dziesięć połowa była niestrzelonych. Rzadko to się zdarza. Jednak Maciek Terlecki podszedł i postawił kropkę nad "i" - wspominał Rafał Pawlak.
Widzew najpierw wygrał w meczu 4:1, a potem w rzutach karnych 3:2 i przeszedł do ostatniej rundy eliminacji Ligi Mistrzów 1999-2000, w której zmierzył się z włoską AC Fiorentiną.