Global categories
Dariusz Gęsior: Pressing i dominacja - to była podstawa
Marcin Olczyk: Jak to się stało, że Michał Przybylski z dalekich Wysp Owczych trafił do reprezentacji Polski U20?
Dariusz Gęsior: Dostaliśmy sygnał, że gdzieś tam daleko młody Polak strzela sporo bramek. Udało mi się kilka z nich nawet obejrzeć. Doszedłem do wniosku, że warto sprawdzić jak ten chłopak funkcjonuje w treningu i co mógłby ewentualnie dać reprezentacji.
I jak wypadł na żywo?
- Na pewno widać, że nauczony jest innego grania. Na Wyspach Owczych specyfika wydaje się być trochę inna, co dało się zauważyć w postawie Michała. Pokazał jednak, że ma smykałkę do strzelania bramek. To jest też chłopak, który chce biegać, na boisku jest mobilny. Ma w sobie coś.
Teraz będzie szansa obserwować go regularnie, bowiem został właśnie piłkarzem Widzewa Łódź.
- Dzięki temu będzie z nim większy kontakt. Musi potwierdzić umiejętności w meczach. Ma przy tym niewątpliwie możliwości, żeby robić postępy.
Najpierw musi przepracować okres przygotowawczy z trenerem Smudą. Jak wspomina pan zimowe treningi z tym szkoleniowcem?
- Wtedy przerwa zimowa była dłuższa i zaczynała się od takiego okresu wstępnego, w czasie którego jeździło się na przykład na turnieje halowe do Niemiec. Ta właściwa, solidna praca trwała potem w granicach 5-6 tygodni. To był na pewno czas mocnych treningów, przedzielanych dużą ilością biegania i gierek. Wykonana praca procentowała w lidze.
Czyli w decydujących momentach sezonu czuliście faktycznie, że ta wytężona praca zimowa daje zamierzone efekty?
- Zdecydowanie tak. Z początku potrzebowaliśmy czasu, żeby wejść na najwyższe obroty, bo zajęcia były bardzo intensywne, ale jak potem obciążenia się luzowały, a pomiędzy meczami pojawiała się odnowa i lekki rozruch, zaczynaliśmy czuć się coraz lepiej i do końca byliśmy naprawdę mocni.
Trener Smuda nie miał problemu, żeby przekonać was do ciężkiej pracy?
- My robiliśmy przede wszystkim to, co do nas należało. Jeżeli na obozach nawet z dnia na dzień mieliśmy od rana trening, a po południu sparing, nikomu to nie przeszkadzało. Co do filozofii, mieliśmy zespół, który składał się z zawodników naprawdę mocnych piłkarsko. Graliśmy zawsze o najwyższe cele, więc każdy wiedział, że kluczem jest odpowiednie przygotowanie. W trudnych momentach mieliśmy piłkarzy, którzy indywidualnie potrafili sprawić, by wynik był dla nas korzystny.
Tworzyliście przy tym zgrany zespół.
- Bardzo dobrze się wszyscy rozumieliśmy. Co ważne, graliśmy wtedy bardzo ofensywną piłkę. Nastawienie Widzewa było takie, że niemal wszyscy, niezależnie od pozycji, mieli atakować. Sporo meczów grałem na prawej obronie i częściej bywałem z przodu niż występujący jako prawo pomocnik Mirosław Szymkowiak. Ta wymienność pozycji była wszędzie i to nikogo nie ograniczało. Lubiliśmy biegać po całym boisku i dobrze to funkcjonowało.
Czyli wszechstronność u trenera Smudy jest w cenie?
- Pressing i dominacja - to była podstawa. Od początku do końca Widzew musiał grać swoją piłkę i atakować, z każdej pozycji i każdym piłkarzem. Mieliśmy być agresywni i skoncentrowani na maksa.
Taką grę faktycznie trzeba było wybiegać wcześniej na treningach…
- Zgadza się. Potem nie brakowało nam nigdy prądu. Jeśli popatrzy się dzisiaj na przygotowania klubów na Zachodzie, to tam też się biega dużo i agresywnie, ale oczywiście też z piłką. Stąd dużo w treningu gierek i gier, żeby było potem co przekładać na mecz.