Global categories
Dario Kristo: Czuję dumę i dużą odpowiedzialność
Ten wywiad opublikowaliśmy w programie meczowym „Widzew Gol!”
Andrzej Klemba: Co znaczy dla ciebie bycie kapitanem Widzewa?
Dario Kristo: Już po kilku tygodniach w Widzewie zaczęła mi krążyć po głowie taka myśl, że chciałbym kiedyś zostać kapitanem tej drużyny. Nie wiedziałem jednak, czy będzie taka możliwość. Jestem rok w Widzewie i kiedy trener Radosław Mroczkowski zapytał mnie, czy czuję się na siłach, odpowiedziałem: "Oczywiście". Jestem bardzo dumny, że szkoleniowiec tak postanowił. To dla mnie ogromne wyróżnienie. Trener mówił, że zauważył moje cechy charakteru nie tylko jako piłkarza, ale też człowieka. W trakcie ostatniego roku w Widzewie, oprócz awansu, to właśnie opaska kapitańska jest dla mnie indywidualnym sukcesem. To daje mi też mocny impuls do dalszej pracy. Czuję dużą odpowiedzialność jako kapitan takiej drużyny jak Widzew. Skupiam się na tym, by jak najlepiej wykonywać obowiązki tak dla klubu, jak i dla drużyny. Jestem tym bardziej szczęśliwy, że niewielu obcokrajowców dostąpiło takiego zaszczytu.
Nie zawsze jest tak, że najlepszy piłkarz jest kapitanem, ale taki, który ma potrzebne do tego cechy.
- I teraz jest tak samo, że wcale nie najlepszy jest kapitanem (śmiech). Na pewno nie czuję się najlepszy, bo wiem, jacy są zawodnicy w składzie i jaki drzemie w nich potencjał. Za to czuję się liderem. Mam ku temu potrzebne cechy, by walczyć o drużynę na boisku i poza nim. Kapitan musi dawać przykład reszcie drużyny - zarówno młodym piłkarzom, ale także i pozostałym. Kiedy jest potrzeba, zawsze muszę być pierwszy, brać na siebie odpowiedzialność i bronić drużynę. Takim chcę być kapitanem.
Teraz możesz bez większego ryzyka dyskutować z sędziami, co lubisz robić.
- Ha, ha. To na pewno, ale i tak dużo z nimi gadałem. Rzeczywiście mam im sporo do powiedzenia, zwłaszcza kiedy wiem, że nie mają racji. Teraz sędziowie też mają większy szacunek, kiedy widzą na mojej ręce kapitańską opaskę. A ja dyskutuję z nimi jeszcze mocniej.
Bywają zaskoczeni, że mówisz do nich po polsku?
- Była taka sytuacja, że sędzia zaczął do mnie mówić po angielsku. Odpowiedziałem mu po polsku i zaczął się śmiać. Pozytywnie go zaskoczyłem.
Sędziowie dużo z tobą rozmawiają?
- Zdarza się. Podczas meczu z Gryfem Wejherowo Tomek Wełna dostał żółtą kartkę i arbiter powiedział mi, by trochę go uspokoił, bo pracuje na czerwoną.
Pierwszy raz wyprowadziłeś drużynę jako kapitan w Sercu Łodzi na mecz z ROW-em Rybnik. Czułeś się jakoś inaczej?
- Nie rozmyślałem o tym przed meczem, ale stresu nie było. Czułem dumę. Przy 17 tysiącach kibiców na trybunach to jest to coś niesamowitego. Założyłem opaskę, wyprowadziłem zespół i próbowałem robić na boisku to, czego trener od nas wymaga.
A co się dzieje tuż przed meczem, kiedy stajecie w kole i trzymacie się za ramiona?
- Zawsze było tak, że to kapitan mówi, ale zachęcam też, by każdy, kto czuje taką potrzebę, też się wypowiedział. Wszyscy jesteśmy tak samo ważni i każdy może dać impuls. Przed meczem z ROW-em Daniel Tanżyna, Sebastian Zieleniecki czy Daniel Mąka też się odzywali. Staramy się dodatkowo zmobilizować i skoncentrować. Przed spotkaniem krzyknęliśmy: "Kto wygra mecz?!", a przed drugą połową: "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego!".
Koledzy w szatni teraz bardziej cię słuchają?
- Wydaje mi się, że przez rok w drużynie zbudowałem sobie szacunek. Nie dość, że należę do starszych zawodników w zespole, to dodatkowo zrobiłem na boisku coś dobrego dla drużyny. Teraz jest jeszcze więcej odpowiedzialności i możliwości, by coś powiedzieć. Kiedy jest potrzeba i zawodnik zgłosi się do mnie z problemem, to idę do trenera. Powiedziałem chłopakom, że nie ma kłopotu, jeśli nie chcą iść sami do szkoleniowca, to mogą przyjść najpierw do mnie. To się tyczy głównie młodych zawodników, bo im w takim wielkim klubie wcale nie jest łatwo.
Widzisz siebie jako kapitana Widzewa w ekstraklasie?
- Bardzo bym tego chciał. To moje marzenie i mam nadzieję, że uda się je zrealizować.
Podkreślasz, że bardzo dobrze czujesz się w Łodzi. A co z ciepłą Chorwacją i nadmorskim Splitem?
- Czasem trochę mi brakuje słońca, ale jestem przyzwyczajony, bo sześć lat mieszkałem w Zagrzebiu, który ma podobny klimat do Łodzi. Dopóki dobrze czuję się w klubie i wszystko jest poukładane, to jestem szczęśliwy. Jak zakończę karierę i pójdę na emeryturę, to będzie czas wygrzewać się nad morzem w Splicie.
Żona i dzieci też się zadomowiły?
- Jak najbardziej. Najważniejsze jest to, że jesteśmy tu razem ze sobą. Byłoby nam trudno, gdyby żona została w Chorwacji z dziećmi.
Córka poszła do żłobka i miałeś obawy, jak sobie poradzi?
- Miałem, bo ona dopiero zaczyna mówić po chorwacku i trochę zna angielski z bajek. Nie wiedzieliśmy, czy się odnajdzie, ale nas pozytywnie zaskoczyła. Już miesiąc chodzi do żłobka i jest szczęśliwa. Kilka słów po polsku poznała. Mówi: "spać, obiad, śniadanie, co to jest". Opiekunki też się nią świetnie zajęły, przygotowały listę podstawowych chorwackich słów, by lepiej się z nią komunikować. Naprawdę byłem pod wrażeniem. Dla nas to dużo łatwiej, że w żłobku się dobrze czuje, bo żona może zajmować się synkiem.
Kibice chyba łatwo cię rozpoznają?
- Tak, to bardzo miłe. Dzień po nominacji na kapitana byliśmy za zakupach w hipermarkecie i z pięć osób mi gratulowało. Zawsze, kiedy ktoś chce sobie zrobić zdjęcie czy autograf, to nie ma problemu.