Borussia za burtą, czyli Widzew z licencją na eliminowanie faworytów
Ładowanie...

Global categories

07 November 2019 08:11

Borussia za burtą, czyli Widzew z licencją na eliminowanie faworytów

Żaden polski klub w historii startów w europejskich pucharach nie miał takiego patentu na eliminowanie utytułowanych klubów, jak Widzew.

Już na początku swojej pucharowej przygody drużyna RTS potrafiła wyeliminować angielski Manchester City, a szybko dołączyły do niego również Manchester United, Juventus Turyn i Liverpool FC, czyli kluby, które obecnie mają na swoim koncie aż 27 europejskich pucharów.

35 lat temu, 7 listopada 1984 roku, w tym szacownym gronie znalazła się również Borussia Moenchengladbach. Wtedy była to jedna z najmocniejszych drużyn w niemieckiej Bundeslidze, mogąca pochwalić się pięcioma tytułami mistrza kraju oraz dwoma Pucharami UEFA zdobytymi w 1975 oraz 1979 roku. Przeciwko widzewiakom zagrali m.in. tacy piłkarze jak Ulrich Borowka, Bernd Krauss, Ewald Lienen, Frank Mill czy Uwe Rahn. To nie były anonimowe nazwiska, nie tylko dla fanów niemieckiej piłki. A z trenerskiej ławki prowadził ich słynny Jupp Heynckes, który jeszcze nie tak dawno, bo w 2013 roku, poprowadził Bayern Monachium do triumfu w Lidze Mistrzów.

W dwumeczu z Widzewem jego rywalem po drugiej stronie był Władysław Żmuda, legendarny trener łódzkiej drużyny, który miał już na rozkładzie wspominany Liverpool. Z Borussią też potrafił sobie poradzić. Najpierw jego piłkarze zaskoczyli Niemców dobrą grą w pierwszym spotkaniu, w którym widzewiacy strzelili dwa gole (Wiesław Wraga i Mirosław Myśliński) i choć przegrali 2:3, to pozostawili po sobie dobre wrażenie.

Mimo tego, przed rewanżem Niemcy byli przekonani, że ta skromna zaliczka wystarczy im do wywalczenia awansu. I przez większość meczu mogli być zadowoleni, bo choć był to zacięty pojedynek, w którym widzewiacy ponownie rywalizowali z piłkarzami Borussii jak równy z równym, to do przerwy nie padła żadna bramka. Gdyby nieco lepiej celownik nastawiony miał Dariusz Dziekanowski, to już po 45 minutach goście mogliby schodzić do szatni w smutnych nastrojach.

Widzew grał bez kompleksów i po przerwie nadal kontynuował ataki na bramkę Borussii. Akcje rozprowadzał będący w znakomitej dyspozycji pomocnik Jerzy Wijas, a do ataków włączali się też obrońcy - Krzysztof Kamiński, Mirosław Myśliński oraz Roman Wójcicki. Jedna z takich akcji przyniosła efekt, gdy w 65. minucie piłka trafiła do Włodzimierza Smolarka, który odegrał do Wiesława Wragi, a ten myląc dwóch obrońców przedarł się w pole karne I podał do “Smolara”. Napastnik Widzewa bez namysłu znakomicie przymierzył w prawy róg bramki strzeżonej przez Ulricha Sude. Wynik 1:0 dawał awans widzewiakom, więc piłkarze trenera Heynckesa od razu po stracie gola ruszyli do ataku, ale tego dnia byli zwyczajnie słabsi od Widzewa i kolejna pucharowa niespodzianka w wykonaniu graczy RTS-u stała się faktem.

To spotkanie niosło za sobą też inną, smutniejszą historię, która dotknęła Wiesława Wragę. Współautor zwycięskiego gola zagrał w rewanżu z Borussią przeziębiony, co miało poważne konsekwencje. Osłabiony organizm został zaatakowany przez wirusa, który uszkodził mięsień sercowy piłkarza. To miało duży wpływ na dalszą sportową karierę jednego z najlepszych zawodników w historii Widzewa.

Widzew Łódź - Borussia Moenchengladbach 1:0 (0:0)

1:0 - Włodzimierz Smolarek (65’)

Widzew Łódź: Henryk Bolesta - Mirosław Myśliński, Roman Wójcicki, Marek Dziuba, Krzysztof Kamiński, Piotr Romke (90’ Jerzy Leszczyk), Krzysztof Kajrys, Jerzy Wijas, Wiesław Wraga, Dariusz Dziekanowski, Włodzimierz Smolarek.

Borussia Moenchengladbach: Ulrich Sude - Bernd Krauss, Ulrich Borowka,  Hans-Gunter Bruns, Michael Frontzeck, Uwe Rahn, Kai Erik Herlovsen (72’ Thomas Herbst), Wilfried Hannes, Ewald Lienen, Frank Mill, Hans-Joerg Criens.