Global categories
Bartosz Bielecki: Chcemy dać coś Akademii
Marcin Olczyk: Za wami bardzo udany rok i runda. Wygraliście pierwszą ligę wojewódzką, byliście o krok od Centralnej Ligi Juniorów U15, wasz zespół wybrany został drużyną roku Akademii Widzewa. Ty jednak nie jesteś zadowolony…
Bartosz Bielecki: Zgadza się. Przejmując ten zespół półtora roku temu miałem świadomość, że przez taką, a nie inną organizację rozgrywek, sami będziemy musieli wywalczyć ten awans w przyszłości (w rozgrywkach młodzieżowych rocznik starszy gra o awans dla młodszego, następnego rocznika, a Widzew 2003 rok temu nie miała szans na wygranie ligi - przyp. red.). W podobnej sytuacji była Delta Warszawa, która ma dobry zespół z 2004. I tak się złożyło, że trafiliśmy na siebie. Rozmawialiśmy przed barażami o tym, że będą to bardzo wyrównane mecze i o awansie decydować mogę detale. Tak się właśnie stało. Dlatego z końcowych rozstrzygnięć nie mogę być zadowolony. Cały czas szliśmy z tą drużyną do góry, a teraz z mojego punktu widzenia jest constans. Dlatego zastanawiałem się przez pewien czas, co dalej, ale mając na uwadze wolę walki i pokazany przez tych zawodników charakter, a także wykonywaną codziennie pracę, zdecydowałem się kontynuować tę misję przez kolejne pół roku. My już awansu do CLJ nie wywalczymy, bo w kategorii U16, w której będziemy za rok, takich rozgrywek nie ma, ale chcemy powalczyć dla kolejnego rocznika.
W rozgrywkach młodzieżowych każda runda to tak naprawdę pełny sezon ligowy, a kwestie awansów i spadków nie są na pierwszy rzut oka oczywiste. O co w takim razie będziecie grać wiosną?
- Dla siebie tak naprawdę o nic. Możemy wygrać ligę i znaleźć się w kolejnym barażu o Centralną Ligę Juniorów. Jeżeli uda się go wygrać, na nasze miejsce wejdzie rocznik 2005, który wtedy od sierpnia przyszłego roku będzie grać w CLJ U15. Walczymy więc dalej o awans dla Akademii Widzewa.
Wspomniałeś, że dla ciebie pozostanie w tej samej lidze nie jest łatwą sytuacją. Dlaczego?
- Dając z siebie wszystko muszę czuć, że idziemy do przodu. Chcę się rozwijać z drużyną, a grając na tym samym poziomie wojewódzkim stoimy w miejscu. Dlatego potrzebowałem chwili namysłu, żeby wiedzieć czy będę w stanie dalej maksymalnie się angażować i czy tak naprawdę potrafię w takich warunkach nauczyć tych zawodników czegoś więcej. Widzę jednak po nich, że mamy jeszcze nad czym pracować i że warto poświecić im więcej czasu. Ten projekt szkoleniowy nie został jeszcze skończony, a chłopcy pokazali przez cały miniony rok swoją ambicją i determinacją, że zasługują na jeszcze więcej. Jestem odpowiedzialny za ich piłkarski rozwój i muszę przełamać ten impas, w którym znaleźliśmy się z powodu braku awansu.
Czego w takim razie zabrakło w barażach, poza oczywiście tą jedną bramką na wyjeździe?
- Na pewno popełniliśmy za dużo błędów w defensywie. Wpływ na to miała specyfika naszej ligi, w której większość meczów gramy w ataku pozycyjnym. Drużyny przeciwne są zwykle zamknięte i liczą głównie na kontrataki, więc te umiejętności bronienia, w przypadku gdy rywal też chce grać w piłkę - jak Delta - powinny być nieco inne. Zabrakło nam koncentracji w niektórych sytuacjach. Popełniliśmy bardzo proste błędy indywidualne. Z tego, co wiem, one zadecydowały o stracie trzech pierwszych bramek w rewanżu, na którym akurat nie mogłem być. W pierwszym meczu brakowało z kolei szczęścia. Doszliśmy z 0:2 do 2:2, obroniliśmy karnego. Zespół czuł, że już ma rywala, a ten jakby na potwierdzenie cofnął się i czekał. Wtedy dostaliśmy czerwoną kartkę - w sytuacji, w której było podejrzenie spalonego. Spotkały się drużyny o zbliżonym potencjale, ale to po stronie rywala było tym razem szczęście.
Po pierwszym, przegranym u siebie 3:5, meczu było w szatni gorąco?
- Ja dalej wierzyłem i powiedziałem to piłkarzom. Czułem, że będą w rewanżu blisko, ale nie mogłem im powiedzieć, że awansują. Po tamtym starciu byłem pewien, że Delta jest do ogrania. W rewanżu udało się odrobić trzybramkową stratę. Chłopcy ponownie poczuli, że są blisko, ale później znów przytrafił się karny dla nich, na 4:3. Tak chyba po prostu miało być. Czasem tak się zdarza, że robi się wszystko, żeby osiągnąć cel, ale szczęście i tak sprzyja przeciwnikowi.
Z powodu poczynionych dużo wcześniej kosztownych planów nie mogłeś być w rewanżu z zespołem. Jak przeżywałeś ten mecz?
- Wylądowałem w Australii w momencie, w którym rozpoczynał się mecz. Dostawałem na bieżąco informacje na Messengerze o tym, co się działo w Warszawie. Przy 0:3 zacząłem się zastanawiać czy jednak nie zrobiliśmy czegoś źle, ale zespół potwierdził później, że jest dobrze przygotowany fizycznie i psychicznie. Na wynik końcowy czekałem w większym napięciu bo tyle się tam przecież działo, a wszyscy byli mocno zaangażowani. W końcu dowiedziałem się, że wygraliśmy 5:4, ale ponoć zabrakło po prostu czasu, bo zawodnicy byli w takim ciągu, że kolejne bramki zdawały się być tylko kwestią czasu. Byłem z nich niesamowicie dumny. To była moja pierwsza myśl. Przegrali u siebie, ale podnieśli się walczyli. Zabrakło naprawdę niewiele. Pokazali widzewski charakter. Dla mnie bardzo ważne było potwierdzenie DNA zapisanego w historii tego klubu. Mam świadomość, że kibic przychodzący na mecz Widzewa i widzący w jego składzie wychowanka oczekuje przede wszystkim walki do końca, większej niż u kogokolwiek innego na murawie. Pod tym względem zespół z rocznika 2004 egzamin zdał celująco. Nie wyszedł wynik, jednak byliśmy chwaleni nie tylko za postawę, ale też za samą grę. Pełen uznania był zresztą bardzo mocny przeciwnik, który przed barażami z nami wygrał spring z Herthą Berlin. Wszystko wokół było bardzo budujące, ale zabrakło zwieńczenia i realnego sukcesu w postaci wyniku. Wygrywanie ligi wojewódzkiej z różnych powodów w poszczególnych rocznikach nie jest sprawą łatwą, ale według mnie dla Akademii Widzewa to powinien być obowiązek. Dla mnie perspektywa wygrania jej ponownie nie jest czymś wyjątkowym. Może byłoby tak, gdybym pracował z klubie z mniejszego miasta, ale nie na stanowisku trenera w Widzewie Łódź. Powinniśmy grać w lidze centralnej i rywalizować z takimi drużynami jak Legia czy Jagiellonia.
Jakiś czas temu wspominałeś, że przełomowy w tym sezonie był mecz szóstej kolejki z Widokiem Skierniewice. Co się wtedy wydarzyło?
- Trochę inaczej podeszliśmy do tych rozgrywek. Chłopcy czuli, że stoi przed nimi wielka szansa. Odbijało się to na naszej grze. Zaczęliśmy bardzo słabo. Zawodnicy nie wytrzymali chyba trochę mentalnie. Przegraliśmy z ŁKS-em. Nadszedł wspomniany mecz z Widokiem, gdzie przegrana mogła spowodować, że baraże pozostałyby tylko w sferze marzeń, bo tracilibyśmy do lidera już chyba osiem punktów. I przegrywaliśmy w tym meczu 1:2! Zagraliśmy jednak bardzo dobrą drugą połowę. W trzy minuty strzeliliśmy dwie bramki i udało się. Zespół miał wcześniej dużo pecha, ale dzięki temu zwrotowi akcji odzyskał wiarę w siebie. Uwierzył, że jest w stanie wygrać ligę i nie zwątpił w to potem już ani na minutę. Potrzebowaliśmy wszyscy takiego właśnie kopa motywacyjnego.
Czy masz w drużynie zawodników, którzy mogą stać się w przyszłości profesjonalnymi piłkarzami?
- Z tego rocznika generalnie około pięciu chłopców regularnie powoływanych było do kadry wojewódzkiej. Obecnie w ich kategorii takiej reprezentacji już nie ma, ale kilku z nich może coś w piłce nożnej osiągnąć. Najwięcej zależeć będzie jednak od nich samych. Cały czas muszą ciężko pracować, żeby wykorzystać swój potencjał.
Tych najlepszych brałeś do kadry rocznika 2003, kiedy przez pewien czas prowadziłeś obie drużyny. Rywalizacja ze starszymi kolegami pomaga w rozwoju?
- Tak. Daje bardzo dużo, zwłaszcza doświadczenia. W ostatniej rundzie było to moim zdaniem dobrze widać, na przykład w zakresie decyzyjności tych piłkarzy, będącej na poziomie dużo wyższym niż u rówieśników.
Czy dużo da się jeszcze zrobić z tymi zawodnikami fizycznie?
- Od dawna współpracuję w tym zakresie z trenerem Damianem Radowiczem, który pomagał mi już wcześniej w Kolejarzu Łódź. Dołożył on dużą cegłę do tego, żeby nasz zespół wyglądał tak, jak wygląda. Tej pracy nie widać może na co dzień. Zazwyczaj w przypadku sukcesów chwali się przede wszystkim pierwszego trenera, ale u nas cały sztab, choć niewielki, wykonuje kawał dobrej roboty. Oprócz mnie jest jeszcze trener Tomek Kacprzak, który od sierpnia jest moim asystentem i wspomniany Damian Radowicz, który ma olbrzymi wpływ na chłopaków. Zajęcia motoryczne są dla naszej drużyny bardzo ważne.
Dlaczego?
- Pomimo zwiększenia świadomości wśród rodziców, praca trenera przygotowania motorycznego dalej jest mocno niedoceniania. Tymczasem wpływa nie tylko na rozwój piłkarski ale również na rozwój zdrowego człowieka. Przy zaplanowanym długofalowym procesie treningowym młodych piłkarzy, w którym zawarty jest trening motoryczny, można zapobiec wielu kontuzjom w przyszłości. Dzięki niemu można poprawić również każdą cechę motoryczną. Czasami dla dorosłego człowieka jest już za późno, bo pewne rzeczy powinien wypracować jako 10-, 12- czy 14-latek. Każdy zdaje sobie przy tym sprawę, że jakość przeprowadzanych zajęć z wychowania fizycznego w szkołach poszło mocno w dół. Wyedukowani trenerzy przygotowania motorycznego są niezbędnym fundamentem w procesie profesjonalnego szkolenia.
W Akademii pojawiają się kolejne pomysły i rozwiazania.
- Rozpoczęliśmy niedawno nowy projekt w postaci treningów pozycyjnych, który na razie raczkuje, ale powinien być pomocny i w innych klubach jest czymś oczywistym. My to dopiero wprowadzamy, bo od początku nie mogliśmy robić wszystkiego na raz. Spora w tym rola dyrektora Marcina Płuski, który ma wiele pomysłów i wprowadza je intensywnie od pół roku. Widać, że Akademia powoli zaczyna pracować na swoją nazwę, ponieważ do najlepszych tego typu ośrodków w Polsce jeszcze trochę jej brakuje.
A jak wypadamy na tle szkolenia dzieci i młodzieży za granicą? Masz porównanie między innymi z Benfiką Lizbona, w której byłeś na stażu.
- Do Benfiki trudno się w ogóle odnosić, bo jej akademia w 2015 roku wybrana została przez FIFA najlepszą na świecie. Już między Atletico Madryt, w którym byłem wcześniej, a Benfiką jest olbrzymi przeskok. Nas trudno z tym porównywać. To jest inny świat. O warunkach tam panujących najlepsze i najbogatsze kluby w kraju mogą raczej tylko pomarzyć. W Lizbonie potrafią zmierzyć wilgotność i temperaturę powietrza, zważyć piłkarza przed i po treningu i na tej podstawie dopasować mu mikroskładniki odżywcze, wyliczając czego dokładnie i w jakich ilościach mu brakuje.
Tobie te wyjazdy i staży dały coś więcej poza frustracją, że w twoich realiach jest to poziom nieosiągalny?
- Środki treningowe dzięki dostępowi do Internetu są na całym świecie podobne. Ważny jest pomysł i przygotowanie. Co z tego, że wezmę jakieś super ćwiczenia z konkretnego klubu, jeśli w naszych warunkach one nic nie dadzą? Dobrze jest mieć świadomość tego, co się robi. Ważne, żeby mieć konkretny i kompleksowy plan, a później konsekwentnie go realizować. Dlatego chociażby zostaję z moją drużyną na kolejne pół roku. Założyłem na początku czego chcę nauczyć zespół przez najbliższe dwa lata. Przygotowałem szerzej cały proces treningowy i wiem, że jeszcze go nie skończyłem. Zacząłem coś i trzeba to dokończyć. Wiadomo, że na przestrzeni czasu program ulegał zmianom i korektom, bo pojawiały się nowe okoliczności i możliwości, a ja się rozwijałem, zdobywając wiedzę i doświadczenie, ale są w nim pewne stałe założenia. Dzięki temu, że nasza praca jest ciągła, pojawiają się efekty. Słyszę wiele pochwał, od kibiców, innych trenerów czy dyrektora Płuski, co jest miłe i budujące, ale ważny jest dalszy rozwój i przyszłość tych zawodników. Nie możemy spoczywać na laurach.
Dlaczego w takim razie dajesz sobie i drużynie ostatnie pół roku? To nieodwracalna decyzja?
- Na pewno jestem ostatnią rundę z tym zespołem. Każdy potrzebuje co jakiś czas zmian. Ja na początku zakładałem właśnie okres dwuletni i wierzyłem, że awans do Centralnej Ligi Juniorów będzie zwieńczeniem tej pracy. Zmian potrzebują też zawodnicy. Przyda im się nowe spojrzenie. Inny trener może nauczyć ich czegoś nowego. Ja mogę o tym nie wiedzieć albo czegoś po prostu nie dostrzegać. Moim marzeniem jest skończenie prestiżowych studiów FIFA Master. Nie jest łatwo się na nie dostać, ale będę aplikować i chciałbym rozpocząć naukę już w sierpniu przyszłego roku. Będę robił wszystko, żeby ten cel zrealizować. Chcę wykonać ważny dla mnie krok do przodu. Potrzebuję też nowych bodźców i możliwości dalszego rozwoju. Wymaga to podejmowania trudnych decyzji, a do takich na pewno będzie należeć rozstanie się z zespołem. Żyję tą drużyną, na co dzień 90 procent czasu myślę o niej, ale nadchodzi taki moment, że trzeba pomyśleć o zmianach.
Rozważasz inne możliwości?
- Na razie skupiam się na przygotowaniu aplikacji na studia i będę czekał na decyzję. Jeśli się nie uda to zacznę myśleć co dalej, ale ze świadomością, że za rok spróbuję ponownie. Mam jednak nadzieję, że mi się uda. Wymyśliłem to sobie jakiś czas temu. Mam mocne podstawy. Skończyłem bardzo dobre studia. Mam na koncie staże, studia podyplomowe, więc liczę, że CV, jak na mój wiek, posiadam niezłe.
Czym chciałbyś się docelowo zajmować?
- Na pewno marzeniem każdego trenera jest prowadzenie drużyny seniorów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wiem jednak jak wygląda sytuacja w Polsce. Ta lista nazwisk jest ciągle praktycznie taka sama. Moim celem teraz jest ukończenie wspomnianych studiów FIFA, które są bardzo poważane za granicą. W ich trakcie mogą pojawiać się nowe pomysły i możliwości. Nie jest powiedziane, że będę kontynuować karierę trenerską. Jest to moja pasja, ale mam świadomość, że chcąc móc w przyszłości utrzymać rodzinę na dobrym, odpowiednim poziomie, będę musiał robić coś więcej. Chcę jednak pracować w piłce nożnej. Skończyłem studia prawnicze i mam pewność, że nie jest to moja bajka. Sport to jest to, w czym czuję się najlepiej, ale nie muszę być przez całe życie trenerem. Niczego nie wykluczam. Na razie skupiam się na FIFA Master.
Jak w ogóle znalazłeś się w takim razie, jako student prawa, najpierw w piłce nożnej, a później w Widzewie?
- Zaczęło się od tego, że trochę za namową taty, który wiedział, jaką mam pasję, poszedłem na kurs trenerski UEFA C. Znałem się też bardzo dobrze z Konradem Puchalskim, który po tym jak ukończyłem szkolenie zadzwonił do mnie z informacją, że jest do prowadzenia fajna drużyna z rocznika 2004 w Kolejarzu. Rozpoczęliśmy tam współpracę, zrobiliśmy fajny wynik, zespół się rozwijał. W województwie było o nas głośno. W pewnym momencie doszliśmy do wniosku, że powinniśmy iść dalej. Pojawił się temat Widzewa, do którego przeszła z nami część drużyny z Kolejarza. Zrobiliśmy awans do I ligi wojewódzkiej. Zwieńczeniem miała być Centralna Liga Juniorów. Nie udało się, ale jako widzewiak chcę jeszcze raz spróbować wywalczyć awans - dla klubu i kolejnego rocznika. Nasze wojewódzkie rozgrywki wbrew pozorom nie są łatwe, co potwierdza fakt, że AKS SMS Łódź ograł ostatnio występującą w CLJ Legię, ale zrobimy wszystko, żeby powalczyć o kolejne zwycięstwo w lidze.
***
Przygotowania do nowej rundy Bartosz Bielecki rozpocząć może nie tylko jako szkoleniowiec drużyny roku Akademii Widzewa, ale również jako łódzkiego trener roku w plebiscycie Dziennika Łódzkiego. Od początku głosowania jest w czołówce i brakuje mu kilkudziesięciu głosów, żeby dogonić lidera (WYNIKI). Głos na niego oddać można, wysyłając sms o treści LSU.11 na numer 72355 (Koszt 2,46 zł z VAT). Zachęcamy do udziału w zabawie.