Global categories
Artur Wichniarek: Taki stadion wymaga drużyny na miarę pucharów
Marcin Olczyk: Jak wspomina pan grę w Widzewie? To były na pewno ciekawe czasy…
Artur Wichniarek: Na stadionie Widzewa panowała przede wszystkim wspaniała atmosfera. To był tak naprawdę jeden z nielicznych w tamtym czasie obiektów w Polsce, który przypominał prawdziwą arenę piłkarską. Oprócz Widzewa, taka sytuacja była wówczas chyba tylko na Legii i GKS-ie Katowice, gdzie też przychodziło sporo kibiców. Dlatego dzisiaj, gdy patrzę na ten nowy obiekt, nie pozostaje nic innego, jak trzymać kciuki, żeby powstała drużyna na jego miarę. Jak najszybciej powinny zacząć tu przyjeżdżać markowe drużyny. Po 20 latach przerwy pora też chyba w końcu na europejskie puchary.
Pan grał w nich z Widzewem przeciwko wielkim firmom.
- Na wspomnienie tamtych meczów łza kręci się w oku. To były bardzo fajne czasy ze świetnymi ludźmi, jak "Łapa", Radek Michalski, "Szymek", "Szarpaczek" i wielu innych. Mieliśmy ekipę na miarę Ligi Mistrzów. Szkoda, że w eliminacjach trafialiśmy na rywali pokroju Fiorentiny czy AS Monaco, bo to były zespoły, z którymi na tamte czasy nie mieliśmy prawa wygrywać. Staraliśmy się nawiązywać wyrównaną walkę, co często nam się zresztą udawało. Mam nadzieję, że i kibice dobrze wspominają te czasy, zwłaszcza że przez kolejne dwie dekady już tak dobrze nie było.
Co się stało przez te 20 lat?
- Moje zdanie jest od zawsze takie samo. Żeby był sukces piłkarski, wokół klubu powinna być odpowiednia otoczka. Za tworzenie tego nie mogą brać się przypadkowi ludzie. Celem musi być stworzenie zespołu, a nie zarobienie pieniędzy. Bo te, jak wiemy, da się w piłce nożnej zarobić, ale potrzeba do tego dużo czasu i cierpliwości. Niestety w Widzewie osoby zarządzające podejmowały wiele decyzji, które doprowadziły do takiej, a nie innej sytuacji. Teraz już chociażby sam stadion zobowiązuje do zbudowania porządnej drużyny.
Interesował się pan przez te lata losami Widzewa?
- Po tym fajnym okresie, jaki spędziłem w klubie, nie miałem z nim później kontaktu. Nikt mnie nigdy nie zaprosił na żaden mecz ani jakiekolwiek inne wydarzenie. Szkoda, że takich rzeczy się nie pielęgnowało. To, że ktoś zmienia klub czy wyjeżdża za granicę, to naturalna kolej rzeczy. Tak było, jest i będzie. Zawodnicy wyjeżdżają i próbują sił w mocniejszych ligach i drużynach. Szkoda, że kontakt się wtedy urywa. Ostatni raz na Widzewie byłem w 2010 roku, jak wróciłem do Lecha Poznań.
Czyli zaproszenia od reaktywowanego Widzewa pan nie odrzuci?
- Jasne. Spędziłem tu kawał życia, wylałem wiele potu. Pozostaje sentyment nie tylko do klubu, ale też do kibiców i miasta. Tego się nie zapomina. Obrazki po meczu charytatywnym w ramach akcji "Pomagamy od serca" też na długo zostaną w mojej pamięci. Podpisywałem w niedzielę autografy osobom, które gdy grałem w Widzewie zaczynały dopiero mu kibicować. Jedna pani przyznała nawet, że 20 lat temu nie udało jej się dopchać, ale teraz w końcu zdobyła mój podpis. Niesamowita sprawa. Takie momenty można fajnie wkomponować w funkcjonowanie dzisiejszego Widzewa. Zawodnicy, którzy tworzyli kiedyś sukcesy tego klubu, chętnie włączyliby się w odbudowę jego wielkości.
Strzelił pan dla Widzewa sporo bramek. Któraś z nich szczególnie utkwiła panu w pamięci?
- Kilka ich faktycznie było, ale wyjątkowo pamiętam jedną zdobytą w Łodzi z Lechem Poznań. Przełożyłem sobie wtedy tak fajnie piłkę. Nigdy nie udało mi się tego powtórzyć. Podjąłem wtedy decyzję z kategorii tych niewytłumaczalnych, ale to właśnie one sprawiają, że padają ciekawe bramki.
Jak odnalazł się pan po zakończeniu kariery? Ciągnie pana do sportu?
- Teraz jestem na pewno bliżej niż w ostatnim czasie, ponieważ zostałem ekspertem Polsatu Sport od Ligi Mistrzów, Ligi Europy i Ligi Narodów. W związku z tym przez najbliższe trzy lata będę częściej w Polsce, bo na stałe mieszkam w Berlinie. Po karierze celowo wycofałem się ze światka piłkarskiego, bo nie chciałem mieć do czynienia z pseudodziałaczami i osobami, które nie do końca poświęcają się piłce, a zależy im przede wszystkim na zrobieniu interesu. A tu trzeba widzieć najpierw rozwój i strukturę, a dopiero później myśleć o ewentualnych zyskach.
Chętnie bierze pan udział w akcjach charytatywnych, takich jak "Pomagamy Od Serca"?
- Dotychczas nie miałem za bardzo okazji. Z powodu pewnych problemów ubezpieczeniowych nie mogłem grać w piłkę po zakończeniu kariery. Teraz temat jest już jednak zamknięty i nadrabiam zaległości, zwłaszcza że my - piłkarze - jesteśmy wyjątkowo predystynowani, żeby pomagać osobom w potrzebie. Możemy przyciągnąć na trybuny zainteresowanie, a ruch dla zdrowia na pewno jest wskazany.
Czyli forma fizyczna wraca?
- Trudno powiedzieć. Po niedzielnym meczu boli mnie po trochu wszystko (śmiech).