Global categories
Andrzej Strejlau: Janas i Boniek potwierdzili, że powołania były słuszne
Strejlau kojarzony jest przede wszystkim jako selekcjoner kadry narodowej i trener Legii Warszawa. W latach 70. pełnił funkcję asystenta Kazimierza Górskiego, z którym poprowadzili reprezentację Polski do zdobycia srebrnego medalu na Mistrzostwach Świata w RFN. Przed Igrzyskami Olimpijskimi w Montrealu trener Górski zdecydował się na sprawdzenia na tle silnego rywala trzech zawodników rozpychającego się w lidze Widzewa, który jako beniaminek imponował ambitną i charakterną grą w piłkę.
Tym sposobem 24 marca 1976 roku trzech zawodników Widzewa Łódź: Zbigniew Boniek, Stanisław Burzyński i Paweł Janas, zadebiutowało w pierwszej reprezentacji Polski przeciwko bardzo mocnej Argentynie. Był to początek historii widzewiaków, którzy dostąpili zaszczytu gry w koszulkach z orzełkiem na piersi. W rozmowie z trenerem Strejlauem poruszyliśmy temat powołań piłkarzy z Łodzi, ocenę ich ówczesnego potencjału, a także podpytaliśmy o Włodzimierza Smolarka, który ze Strejlauem pracował w warszawskiej Legii.
Widzew.com: W 1976 roku selekcjoner Kazimierz Górski zdecydował się na powołania trzech piłkarzy jeszcze nieznanego szeroko Widzewa. Czym pana zdaniem kierował się trener polskiej kadry, decydując się na taki ruch?
Andrzej Strejlau: Ze względu na szacunek do świętej pamięci trenera Górskiego nie chciałbym odpowiadać na to pytanie. Każdy selekcjoner ma prawo do własnych decyzji, musi być niezależny. Powołuje się zawodników najlepszych i na to bezpośrednio nie miałem wpływu i nie chciałbym przypisywać sobie zasług trenera Górskiego. W 1976 roku, gdy zagraliśmy z Argentyną, powołano Bońka, Burzyńskiego i Janasa, ale również Janusza Kupcewicza. Był to moment, kiedy trener Górski postanowił sprawdzić na tle wymagającego rywala młodszych zawodników.
Co przekonało selekcjonera Kazimierza Górskiego do powołania widzewskiego trio?
- Górski jeździł po kraju i szukał młodych piłkarzy. W tym czasie Polska i NRD skasowały swoje zespoły do lat 23, a ja po okresie prowadzenia tej kadry byłem już trenerem Legii i na podstawie umowy z PZPN pomagałem selekcjonerowi w doborze zawodników. Górski uznał, że powyżsi zawodnicy są warci sprawdzenia. Warto pamiętać, że Janas i Boniek występowali w młodzieżowych reprezentacjach i nie byli zawodnikami anonimowymi. Janas jako zawodnik Włókniarza Pabianice występował na młodzieżowych spartakiadach we Wrocławiu, które miałem przyjemność obserwować, a Boniek po odejściu z Zawiszy Bydgoszcz był zawodnikiem bardzo ekspansywnym i agresywnym.
Młodzi zawodnicy zagrali w przegranym meczu z Albiceleste, ale na Olimpiadę w Montrealu nie pojechali. Brakowało im doświadczenia?
- Selekcjoner musi powołać zawodnika w oparciu o umiejętności, jego wyniki oraz środowisko, w którym się znajdzie. Ściągając piłkarza musimy pamiętać, że on ma swoje indywidualne ambicje, a jednocześnie ma tworzyć na przykład linię pomocy. Dlatego trenerzy, w tym Górski, układali składy wierząc, że liczba jednostek treningowych w klubach jest bezcenna. Stąd opieranie kadry o zawodników Górnika Zabrze, Stali Mielec, czy później Widzewa. Co do Janasa i Bońka, to Górski ufał w ich umiejętności, ale zdecydował, że być może to nie jest jeszcze ten czas. Wszyscy trzej, razem z Burzyńskim, byli powoływani regularnie, ale ostateczną decyzję podejmuje trener, który ma prawo również się pomylić. Późniejsze kariery tych zawodników potwierdziły, że decyzje o powołaniu były słuszne, jednak przed igrzyskami selekcjoner zdecydował się na inne rozwiązania. Zawodnicy mogli mieć żal do trenera, ale moim zdaniem to dobrze, bo sportowa złość i ambicja są motorem postępu. Co ciekawe, Boniek u Bronisława Waligóry w niektórych meczach przeciwko Legii grał na pozycji... stopera! Był to ruch na miarę współczesnego futbolu, gdzie stoper nie ogranicza się tylko do defensywny, ale również włącza się w kreowanie ataków, robi przewagę w środku pola, napędza akcje ofensywne. Gdyby Boniek zakończył karierę później, byłby przeze mnie powoływany do reprezentacji Polski, o czym po latach kilkukrotnie mu wspominałem i mówiłem o tym publicznie.
Czy Stanisław Burzyński miał potencjał, by podobnie jak Janas i Boniek stać się zawodnikiem klasy europejskiej?
- To był znakomity bramkarz, którego kariera zakończyła się tragicznie. Nie chciałbym teraz oceniać, czy mogło to potoczyć się inaczej, jednak potwierdzam, że miał potencjał na grę na poziomie europejskim. Stąd również powołania do kadry.
W trakcie swojej pracy trenerskiej miał pan wpływ na innego znanego reprezentanta Polski - Włodzimierza Smolarka.
- Co ciekawe, wpływ na powołanie Włodzimierza Smolarka miała pani Basia prowadząca na Widzewie kawiarnię, która poinformowała pułkownika Korola w Legii, że klub nie puści do wojska Rozborskiego i Tłokińskiego, więc może warto powołać utlentowanego młodziana, który w Widzewie wówczas jeszcze nie był podstawowym zawodnikiem. Będąc trenerem zdecydowałem się na taki ruch, a wbrew temu co się mówiło o grze piłkarzy w Legii, to oni często dawali z siebie wszystko, bo w innym przypadku groził im powrót do macierzystych jednostek wojskowych. Smolarek dzięki swojej ciężkiej pracy, między innymi pod okiem Lucjana Brychczego, na dobre zadebiutował w I lidze.
Jednak eksplozja talentu Smolarka przypadła na moment jego powrotu do Widzewa.
- Mało kto o tym pamięta, ale Smolarek zdecydował się przedłużyć pobyt w wojsku, podpisując kontrakt na zawodowego kaprala. W Widzewie jednak nie odpuszczali, a pewnego razu musiałem nawet zwrócić uwagę Stefanowi Wrońskiemu, któremu zdarzało się wchodzić w garniturze pod prysznice w szatni. Powiedziałem mu, że nie musi stosować partyzanckich metod i zaprosiłem go do swojego biura na herbatę. Nie byłem zwolennikiem przymusowego trzymania piłkarzy i między innymi dlatego starałem się nie wystawiać ich przeciwko swoim macierzystym klubom. Z tego powodu w jednym ze spotkań pomiędzy Widzewem a Legią nie wstawiłem do składu Pawła Janasa. Chociaż mój przyjaciel Ludwik Sobolewski zdecydował wspólnie z trenerem łódzkiego klubu, by zagrał przeciw nam Władysław Dąbrowski.
Śledzi pan postępy Widzewa w jego powrocie do piłkarskiej elity?
- Widzew jako klub napisał piękną kartę historii polskiej piłki nożnej i czekamy wszyscy na powrót tego klubu na poziom ekstraklasy. Tym smutniej oglądałem obrazki po meczu ze Zniczem Pruszków, które był bardzo niepokojące. Uważam, że osoby, które dopuściły się wejścia na murawe i ataku na piłkarzy trzeba ukarać jak najsurowiej. Komentowałem tę sprawę w mediach i twierdzę, że nie może dochodzić do sytuacji, kiedy jednostki tego typu psują renome tak zasłużonego klubu, który sprzedaje 16 tysięcy karnetów. Był nawet okres, kiedy Ludwik Sobolewski chciał mnie ściągnąć do klubu w miejsce Władysława Stachurskiego, moim zdaniem zwolnionego niesłusznie, jednak trenerem został Franciszek Smuda. Widzew jest potrzebny w ekstraklasie, podobny jak ŁKS. Chętnie skomentowałbym derby Łodzi na najwyższym poziomie. Rywalizacja obu tych klubów jest jednocześnie motorem ich postępu.