36 lat temu Widzew awansował do półfinału Pucharu Europy
Ładowanie...

Global categories

16 March 2019 09:03

36 lat temu Widzew awansował do półfinału Pucharu Europy

Wygrana 2:0 w Łodzi i porażka 2:3 w Liverpoolu dały Widzewowi awans do półfinału PEMK i jeden z największych sukcesów w historii polskiej piłki klubowej.

To był najlepszy sezon łodzian w europejskich pucharach. W pierwszej rundzie Pucharu Europy Mistrzów Krajowych bez problemu rozprawili się z maltańskim Hibernians FC (4:1 i 3:1), ale potem zaczęły się schody. Dwa pierwsze stopnie pokonali w wielkim stylu - wyeliminowali Rapid Wiedeń (5:3 i 1:2), wówczas jeden z silniejszych zespołów w Europie, a w ćwierćfinale okazali się lepsi od jeszcze mocniejszego i sławniejszego Liverpoolu. W półfinale jak równy z równym walczyli z Juventusem Turyn (0:2 i 2:2) ze Zbigniewem Bońkiem w składzie.

Jednym z cichych bohaterów tych meczów był obrońca Krzysztof Kamiński. Zawsze dostawał jedno z najtrudniejszych zadań - pilnował Hansa Krankla z Rapidu, Iana Rusha z Liverpoolu czy Paolo Rossiego z Juventusu.

Andrzej Klemba: Chyba po tym jak wcześniej Widzew potrafił wyeliminować Manchester City, Manchester United czy Rapid Wiedeń, to Liverpool podszedł do was poważnie?

Krzysztof Kamiński: A właśnie wydaje mi się, że nas zlekceważyli. Tam grała połowa reprezentacji Anglii. Pamiętam sytuację podczas naszego zgrupowania we Włoszech. Graliśmy sparing z jakąś amatorska drużyną i był wysłannik z Liverpoolu. Może świtało im, że możemy być groźni, ale popatrzył trochę i pojechał. Być może podeszli bardzo spokojnie, bo wiedzieli, że mają jeszcze mecz u siebie. I kalkulowali tak, że jak wygrają w Łodzi, to nikt nie przyjdzie na rewanż.

Jakie były okoliczności pierwszego meczu?

- Na pewno nie były sprzyjające, bo pojechaliśmy na zgrupowanie do Spały i trzy dni przed meczem się rozchorowaliśmy. Nie było mowy o treningach, a leczyliśmy się jakimiś domowymi metodami. Udało się zwalczyć chorobę, doszliśmy do siebie, ale mikrocykl treningowy był mocno zaburzony.

Z rozmów z piłkarzami tamtego Widzewa wynika, że nie baliście się rywali.

- To prawda. W tej edycji Pucharu Europy tylko raz byliśmy faworytami, gdy w pierwszej rundzie graliśmy z zespołem z Malty. Potem był bardzo silny Rapid Wiedeń. I po wygranej doszliśmy do wniosku, że to jest nasz czas. To jest właśnie ten moment, który musimy wykorzystać. Mieliśmy dobrych zawodników, jak np. Włodek Smolarek, Romek Wójcicki, Andrzej Grębosz, Wiesiek Wraga czy Józef Młynarczyk. Wierzyliśmy, że potrafimy to zrobić.

Bramka najniższego na boisku Wiesława Wragi, który głową trafił z 16 metrów zrobiła też na was wrażenie?

- Nas zaskoczył wtedy Andrzej Grębosz, który pociągnął lewą stroną i tak dobrze podał. Często się z niego podśmiewaliśmy, że jak idzie do przodu, to się zapala lampka alarmowa i nasza obrona musi być czujna na wypadek straty piłki. A tu świetnie poszedł lewym skrzydłem i idealnie podał na głowę Wieśka Wargi.

W obronie w takich meczach nie mógł pan się nudzić?

- Zawsze byłem wyznaczany do zadań specjalnych. Byłem trochę w cieniu, a inni zbierali owoce naszej pracy. Dostawałem zwykle do pilnowania najlepszych rywali: Iana Rusha z Liverpoolu czy Paolo Rossiego z Juventusu Turyn, króla strzelców mundialu. Walijczyk był wyższy ode mnie, ale to nie zawsze decyduje. Na boisku trzeba myśleć i odpowiednio podchodzić do konkretnego rywala. Trzeba było sobie jakoś radzić.

Do Liverpoolu pojechaliście z zaliczką dwóch bramek, ale pewności awansu nie było?

- Wiedzieliśmy, że będzie problem obronić tę przewagę. Byliśmy na to przygotowani taktycznie. Niestety niefortunne zagranie ręką przez Marka Filipczaka w polu karnym i wykorzystana przez gospodarzy jedenastka sprawiły, że musieliśmy się cofnąć. Udało nam się przetrwać i awansować, ale powiedziałem, że w innym terminie mogli nas zlać. To byli naprawdę świetni piłkarze. W tym dniu cały czas padało. Kiedy byliśmy na boisku półtorej godziny przed meczem, woda stała na murawie. Kiedy wyszliśmy na rozgrzewkę, było już normalnie, taki tam był drenaż.

Z opowieści o meczu Anglia - Polska w 1973 roku wynika, że rywale w tunelu przed spotkaniem próbowali Polaków wystraszyć. Jak było w waszym meczu?

- Nic takiego nie miało miejsca. Pamiętam zresztą, że po rewanżu szefowie Liverpoolu zaprosili nas na kolację. Ci wielcy piłkarze i działacze bezwzględnie potrafili pogodzić się z porażką. To samo kibice, bo przecież bili nam brawo po meczu. Teraz oglądam ten Liverpool w telewizji i mogę się pochwalić, że ja też tam grałem.

Łódź, 02.03.1983 r.

Widzew - FC Liverpool 2:0 (0:0)

Bramki: 1:0 Tłokiński (49.), 2:0 Wraga (80.)

Widzew: Młynarczyk, Świątek, Grębosz, Wójcicki, Kamiński, Filipczak (72., Wraga), Rozborski, Romke, Surlit, Tłokiński, Smolarek.

Liverpool: Grobbelaar, Neal, Hansen, Lawrenson, A. Kennedy, Whelan, Lee, Johnston (82., Hodgson), Souness, Dalglish, Rush.

Widzów: 40000.

Liverpool, 16.03.1983 r.

FC Liverpool - Widzew 3:2 (1:1)

Bramki: 1:0 Neal (16., karny), 1:1 Tłokiński (33., karny), 1:2 Smolarek (53.), 2:2 Rush (80.), 3:2 Hodgson (90.)

Widzew: Młynarczyk, Świątek, Wójcicki, Tłokiński, Kamiński, Romke, Rozborski (70., Woźniak), Wraga (82., Myśliński), Surlit, Filipczak, Smolarek.

Liverpool: Grobbelaar, Neal, Hansen, Lawrenson, A. Kennedy (65., Fairclough), Lee, Johnston , Souness, Whelan (39., Thompson), Rush, Hodgson.

Widzów: 50000.