35. rocznica wygranej z Liverpoolem. „Widzew to jest Widzew”
Ładowanie...

Global categories

02 March 2018 18:03

35. rocznica wygranej z Liverpoolem. „Widzew to jest Widzew”

2 marca 1983 roku Widzew pokonał 2:0 słynny Liverpool. „Nie ulega wątpliwości, że coraz bardziej lubiany przez wszystkich kibiców Widzew odniósł wartościowy sukces” – napisał wtedy Dziennik Łódzki.

Poniżej cały artykuł z Dziennika Łódzkiego pod tytułem: „Na Widzew zawsze można liczyć”

Łódź już dawno nie przeżyła takiego najazdu kibiców, ale w pozytywnym sensie. Już od godz. 11 najwierniejsi sympatycy zespołu Widzewa gromadzili się przed stadionem ŁKS . Było wiele transparentów i flag I nikt nie wątpił w sukces mistrza Polski. Kiedy wracaliśmy do redakcji po meczu, mijaliśmy wiele autokarów. Na wielu szybach napisy 3:0 dla Widzewa. Większość jednak omyliła się o tę jedną bramkę. Trafili być może było więcej takich sympatyków Widzewa - kibice z Konina. Dumnie wywiesili flagę na przodzie autokaru z napisem 2:0.

Nie ulega wątpliwości, że coraz bardziej lubiany przez wszystkich kibiców Widzew odniósł wartościowy sukces. Trzeba było tylko zwrócić uwagę na trenera Antoniego Piechniczka, który każdą akcję obserwował z wielkim napięciem Wielokrotnie podrywał się z loży, aby pomóc piłkarzom Widzewa w strzeleniu bramki. Niejednokrotnie nie schodził z jego twarzy grymas, kiedy coś nie za bardzo działo się w defensywie mistrza Polski. On to przeżywał tak samo jak my wszyscy na stadionie oraz wiele milionów telewidzów.  Wróćmy jednak samego spotkania. Nie będziemy tutaj wiele mówili o tym, że piłkarze Widzewa potrafią grać z drużynami angielskimi. To jeszcze raz potwierdziło się podczas środowego meczu. Nie to jest jednak najważniejsze Trzeba po prostu zwrócić uwagę na to, że spotkanie, które być może nie należało do perełek sportowego widowiska - miało jednak niesamowity ciężar gatunkowy a z punktu widzenia szkoleniowego mogło nauczyć wielu trenerów tego na czym polega współczesny futbol. Nie na widowiskowości całego o meczu, ale na umiejętnym taktycznym (choć tego nie lubi wielu znawców piłki nożnej) rozegraniu całej partii. Ona przypominała po prostu mecz szachowy, ale w tym najlepszym wydaniu.

 

Zapewne wielu telewidzów widziało ten mecz. Proszę więc zauważyć, że cała sprawa" sprowadzała się do tego, kto kogo wciągnie w swoją strefę obrony, żeby ewentualnie z nadarzającej się kontry uzyskać celne trafienie. Tuż po rozpoczęciu pierwszej części spotkania w znakomitej sytuacji znalazł się Grębosz. Mógł robić z piłka wszystko, aby znalazła ona drogę do siatki.  Wybrał najgorszy wariant strzału, ale nie przesadzajmy. Po prostu zagrał tak a nie inaczej. Nikt nie winił go za ten "niewypał”, bo przecież trzeba wziąć pod uwagę, że przynajmniej w 3 sytuacjach podbramkowych z typowo angielską zimną krwią potrafił zażegnać niebezpieczeństwo Andrzej Grębosz, podobnie jak i pozostali piłkarze dał z siebie wszystko, by osiągnąć końcowy wartościowy sukces.

Ponadto w pierwszej połowie mecz przypominał walkę dwóch bokserów, którzy schowani za podwójną gardą czekali na błąd rywala. Z reguły bardzo rzadko zapuszczali się do przodu boczni obrońcy bowiem na szesnaście metrów przed bramką ustawiali ruchomą strefę obronną. Kto może przebić się przez czterech wysokich i dodatkowo sprawnych zawodników może powiedzieć sam Włodzimierz Smolarek. W tej sytuacji nie przebiera się w środkach.

Liverpool okrzyczany przez wielu fachowców za zespół z najwyższej światowej klasy musiał po prostu ustąpić pola. Podczas całego spotkania odnosiło się wrażenie, że dumne pawie z Liverpoolu narzucają swoją taktykę i kto ją przyjmie ten albo polegnie albo musi z nami (Liverpoolem) zakończyć spotkanie zwycięsko. Myślę, że wielu obserwatorów tego meczu miało chyba jeszcze raz do czynienia z poglądową lekcją, że niestety liga angielska nie jest najlepsza na świecie jakby się wydawało. Okazuje się, że do gry w piłkę nożną nie jest potrzeba tylko para w nogach, ale również nieodzowna jest także głowa. Schematyzm piłki angielskiej jeszcze raz potwierdził się na boisku w Łodzi, choć Liverpool gra podobno europejską piłkę, a nie walczy w typowo wyspiarski sposób. Raduje się kiedy wchodzący dopiero w sezon mistrz Polski daje pokaz współczesnego futbolu. Przecież kilku piłkarzom takim jak Rush, Johnston czy też znany internacjonał Dalglish wybito po prostu z głowy piłkę nożną. W czym należy upatrywać sukcesu Widzewa? Nie w słabej grze gwiazd Liverpoolu. Oni walczyli po prostu jak umieli. Ale kiedy okazało się, że Polacy potrafią biegać równie szybko jak i mają taką samą wolę walki wówczas bezradnie oglądali się na trenera, który już w tej sytuacji mógł tylko machać rękoma, by nadal atakowali. Nie ukrywajmy przez kilka minut byli groźni w tych swoich ofensywnych akcjach. Jednak na taką drużynę to za mało. Profesorami futbolu w tym meczu byli po prostu mistrzowie Polski.

Odnosiło się również wrażenie, że Anglicy podeszli do tej potyczki bez kompletnego chyba rozeznania możliwości przeciwnika. Przez pierwszą połowę usiłowali zorientować się, co jest wart mistrz Polski. Kiedy już wiedzieli było niestety po meczu. Duża w tym zasługa trenera Władysława Żmudy, który wziął srogi rewanż za porażkę z Liverpoolem, kiedy jeszcze grał z tą drużyną trenując wrocławski Śląsk. Klucz do zwycięstwa był bardzo prosty: poprzez umiejętne wciągania na pole karne rywali, ale także trudny do realizacji. Zadanie został spełnione i nie będziemy w tym momencie spekulować na temat tego jak Widzew ma zagrać w Liverpoolu. Ot chociażby tak prosta rzecz jak kontratak. Myślę, że kibice angielscy przekonają się, na czym jeszcze polega siła mistrza Polski. Nigdy nie przegrał w sytuacji, kiedy podejmował się                 najbardziej odpowiedzialnych zadań.

I wreszcie ostatnia sprawa. Udanym pociągnięciem był wstawienie do ataku Mirosława Tłokińskiego.  Zdobył pierwszą bardzo ważną bramkę. Błąd bramkarza był oczywisty, ale przecież bramki zdobywa się po nieudanych zagraniach przeciwnika. To, że znalazł się w tej sytuacji wystawia mu jak najlepsze świadectwo. Tłokiński jeszcze raz udowodnił, że jest zawodnikiem uniwersalnym i może podjąć się każdej roli w drużynie, choć – jak się wydaje – najlepiej czuje się w pomocy oraz jak udowodnił mecz z Liverpoolem również w ataku. Swoją klasę potwierdził również Józef Młynarczyk. Gdy na zimno oceniamy to spotkanie, chyba możemy stwierdzić, że był to ten Młynarczyk z najlepszych meczów mistrzostw świata w Hiszpanii. Wójcicki, który najdłużej chorował z piłkarzy Widzewa wyłączył z gry przereklamowanego Rusha (wygrał wszystkie pojedynki główkowe). i po prostu jeszcze raz potwierdził, że transfer nie był chybioną sprawą.

Proszę również zwrócić uwagę na grę bocznych obrońców. Kamiński zachowywał się w niektórych sytuacjach jak profesor. Zresztą po meczu potwierdził to, co powiedział przed spotkaniem. – A nie mówiłem, że musi się znaleźć na nich sposób.

Świątek z kolei wykazał, że jego miejsce w drużynie jest niepodważalne. Rośnie nam dużej klasy obrońca, a może po prostu zawodnik środka pola (wielokrotnie przecież brał udział w akcjach zaczepnych). Trzeba również zwrócić uwagę na grę zawodników II linii. Surlit, Romek i Rozborski umieli w odpowiednim momencie zawęzić pole gry jak i również stwarzać możliwości do szybkiego przejęcia piłki i kontrataku. Wraga jeszcze raz okazał się znakomitym strzelcem. Jedno jest pewne. Widzew to jest Widzew.

Widzew - Liverpool 2:0

Bramki: 1:0 Tłokiński (49.), 2:0 Wraga (80.).

Widzew: Młynarczyk, Świątek, Grębosz, Wójcicki, Kamiński, Filipczak (72., Wraga), Rozborski, Romke, Surlit, Tłokiński, Smolarek.

Liverpool: Grobbelaar, Neal, Hansen, Lawrenson, A. Kennedy, Whelan, Lee, Johnston (82., Hodgson), Souness, Dalglish, Rush.

Sędzia: Petrović (Jugosławia)

Widzów: 40000