Global categories
19 marca premiera dokumentu o legendarnym meczu z Broendby
21 sierpnia 1996 roku widzewiacy przeszli do historii występów polskich drużyn w europejskich pucharach. W niesamowitych okolicznościach awansowali do Ligi Mistrzów. Po zwycięstwie u siebie 2:1 z Broendby, w rewanżu przegrywali już 0:3. Pokazali jednak słynny widzewski charakter. Sygnał do odrabiania strat dał Marek Citko. Po jego golu na 1:3 podopieczni trenera Franciszka Smudy odzyskali wiarę. Strzelili jeszcze jedną bramką, która – mimo porażki 2:3 – dała awans do fazy grupowej LM. Na kolejną polską drużynę w tych rozgrywkach trzeba było czekać 20 lat.
I właśnie o tym nieprawdopodobnym sukcesie jest film dokumentalny „Broendby – nasza ziemia obiecana” zrealizowany przez Macieja Szprynca. Reżyser dotarł do wielu bohaterów tego spotkania - prezesów, trenerów i piłkarzy, także z duńskiej drużyny. Rozmawiał także ze świadkami wielkiego sukcesu Widzewa – dziennikarzami, działaczami, kibicami czy komentatorami. Oczywiście nie brakuje najbardziej charakterystycznych momentów spotkania jak np. komentarza Tomasza Zimocha („Panie Turku, kończ pan ten mecz”), pytań, kto w końcu strzelił bramkę dającą awans i czy wierzyli.
Premierę zaplanowano na 19 marca w kinie „Helios” w centrum handlowym „Sukcesja”. – To może być hit – mówią dziennikarze, którzy obejrzeli film na zamkniętym pokazie.
Udział w wydarzeniu potwierdziło liczne grono piłkarzy Widzewa Łódź, którzy wystąpili w 1996 roku wystąpili w pamiętnym dwumeczu, a potem w LM. Udział w premierowym pokazie potwierdzili Maciej Szczęsny, Marek Citko, Paweł Wojtala, Sławomir Majak, Tomasz Łapiński i wielu innych. W kinie „Helios” zjawią się też Franciszek Smuda, Andrzej Pyrdoł i Tadeusz Gapiński, którzy wtedy tworzyli skład kadry trenerskiej. Wśród zaproszonych gości, którzy wybierają się do Łodzi, są także przedstawiciele PZPN, prezes Zbigniew Boniek i dyrektor Departamentu Komunikacji i Mediów Janusz Basałaj. Wieczór premierowy poprowadzi red. Roman Kołtoń.
- To było to 18 miesięcy bardzo ciężkiej pracy. Ponad 5000 km przejechanych po Danii i Polsce, blisko 10 godzin materiału do filmu, 15 dni zdjęciowych, 33 rozmówców… Efekt? Poczekajmy do 19 marca, na pierwsze oceny widzów – dodaje Maciej Szprync, autor i producent. – To będzie wielka, sentymentalna podróż do Kopenhagi, okazja do sportowych wspomnień i refleksji. Znakomity czas i miejsce do spotkania kilku pokoleń wielkiej, widzewskiej rodziny.
Jak dwumecz z Broendby wspominają jego uczestnicy?
Tomasz Łapiński, wtedy kapitan Widzew, teraz doradca zarządu ds. sportowych: - Trudno mówić, że wierzyliśmy. Byliśmy za to nauczeni, że gramy do końca. Czasem jedna akcja może natchnąć drużynę. W Kopenhadze nic przez długi czas na dawało podstaw, że coś zdziałamy. I właśnie jedna sytuacja odmieniła wszystko. Widać w tym było też rękę Franka. Ale potrzebna była też odpowiednia grupa ludzi z wysokimi umiejętnościami i właściwym mentalnym podejściem.
Sławomir Majak, pomocnik Widzewa: - To było ogromne przeżycie i emocje, tym bardziej że awansowaliśmy w wyjątkowych okolicznościach. Nikt po godzinie gry w Kopenhadze nie wierzył, że nawiążemy walkę i to my zagramy w rozgrywkach grupowych. To jeszcze bardziej nakręciło atmosferę wokół naszego awansu do LM. Na nas piłkarzach to też zrobiło ogromne wrażenie. Byliśmy dopiero drugim polskim zespołem, któremu udało się awansować do tych elitarnych rozgrywek. Nikt się nie spodziewał, że na kolejną zespół drużynę z naszej ekstraklasy w LM przyjdzie czekać 20 lat. Wtedy dla nas punktem honoru było awansować, bo przecież rok wcześniej była w nich Legia.
Paweł Wojtala, obrońca Widzewa: - Na pewno często będzie wracać się do tego meczu wyjazdowego z Broendby. Było to niewątpliwie spotkanie spektakularne, a z perspektywy czasu zyskało jeszcze na znaczeniu i wiele osób patrzy na nie z sentymentem. Dało w końcu awans do Ligi Mistrzów. Wspomnienie Breondby na pewno będzie jednak tym najbardziej sentymentalnym.
Andrzej Michalczuk, obrońca Widzewa: - Przegrywaliśmy już trzema bramkami. W przerwie trener próbował nas podtrzymać na duchu, zmotywować do dalszej walki. Nie mieliśmy już nic do stracenia, jedynym wyjściem było uwierzenie we własne możliwości i zaatakowanie. Udało nam się zdobyć pierwszą bramkę, potem drugą i to dawało nam awans. To jest właśnie piłka nożna, w której czasem najpierw jesteś na dnie, a potem wzbijasz się na wyżyny. Zaczęło to docierać do nas dopiero w momencie opuszczania szatni, kiedy kibice czekali na nas i dziękowali nam za grę i walkę do ostatnich chwil. Drugie ważne miejsce to lotnisko w Warszawie, na którym witali nas wszyscy - nie tylko kibice Widzewa, ale również inni, którzy tam byli. Zrobiliśmy dużą rzecz dla polskiej piłki.