Global categories
19 lat minęło...
W sobotę 18 czerwca 2016 roku Widzew Łódź świętuje swój awans do trzeciej ligi. Drużyna Marcina Płuski zapewniła sobie skok do wyższej klasy rozgrywkowej już na kilka kolejek przed zakończeniem sezonu. Dziewiętnaście lat temu nie było tak prosto… Na kolejkę przed końcem między pierwszą drużyną a drugą w tabeli był tylko punkt różnicy. Dokładnie 18 czerwca 1997 roku odbył się mecz Legia Warszawa - Widzew Łódź, który na zawsze zapisał się w historii polskiej piłki.
Mecz już od pierwszych minut nie układał się po myśli widzewiaków. Łodzianie stracili dwie bramki i nic nie wskazywało na to, że w 83. minucie nastąpi zwrot akcji. Kontuzji doznał jednak wtedy sędzia Andrzej Czyżniewski, przez co mecz musiał zostać przerwany na kilkanaście minut. - Legioniści zaczęli przybijać sobie piątki. Dla nich ten mecz się skończył, dla nas dopiero zaczynał - wyjaśnił w rozmowie z Przeglądem Sportowym Radosław Michalski. To wydarzenie odmieniło losy meczu i mistrzostwa.
Od tamtego momentu to łodzianie zaczęli prowadzić grę, złapali drugi oddech i co rusz atakowali bramkę przeciwnika, której strzegł Grzegorz Szamotulski. Dzięki widzewskiemu charakterowi pierwsza, kontaktowa bramka padła w 88. minucie. Sławomir Majak otrzymał otwierające podanie, wyszedł sam na sam z bramkarzem i pokonał go po strzale w krótki róg. To był jednak dopiero początek…
Kilka chwil później z lewej strony boiska piłkę dostał Dariusz Gęsior, który niepilnowany przez nikogo, z jedenastu metrów strzałem głową pokonał Szamotulskiego i tym samym doprowadził do remisu. Taki wynik stołecznej drużynie nie dawał nic, Widzewowi upragnioną obronę tytułu mistrzowskiego.
Legioniści od razu rzucili się do ataku, bo czuli, że zwycięstwo może im zostać wyrwane. Rozpoczęli ponowną ofensywę, piłka przechodziła od nogi do nogi. Padł strzał, padł gol - jednak sędzia nie uznał bramki, gdyż dopatrzył się pozycji spalonej. To był kolejny przełom tego spotkania.
W odpowiedzi drużyna Franciszka Smudy przeprowadziła groźną akcję prawą stroną boiska, piłkę w polu karnym dostał Andrzej Michalczuk, który po ręce bramkarza strzelił w krótki róg i tym samym zapewnił zwycięstwo gościom. Mecz zakończył się wynikiem 3:2. Po szaleńczej pogoni i pokazaniu słynnego widzewskiego charakteru łodzianie uzyskali upragnione mistrzostwo! To pokazuje, że zawsze warto walczyć do końca.
Strzelec ostatniej bramki doskonale pamięta tamto spotkanie. - Pierwszy mecz wygraliśmy, w tym drugim pewnie kontuzja sędziego przeszkodziła warszawiakom zwyciężyć. My graliśmy do końca i dzięki temu to nam się udało! Było to wielkie wydarzenie. Niektórzy kibice już wychodzili ze stadionu, ale gdy w radiu usłyszeli, że powróciliśmy do gry, najpierw na 1:2, potem na remis, to zaczynali wracać. Na koniec meczu cieszyli się z nami. To było coś niesamowitego - komentuje Michalczuk.
Wracając do tamtych chwil, były to emocje nie do opisania. Zwycięstwo po dramatycznym meczu, nad odwiecznym rywalem z Warszawy, zdobycie mistrzostwa Polski - to było coś. Dziś Widzew odradza się jak feniks z popiołów i robi pierwszy krok ku powrotowi do elity. 18 czerwca 1997 oraz 18 czerwca 2016 - w kalendarzu kibica będą to dwie ważne, historyczne daty: jedna wpisująca się w historię całej polskiej piłki nożnej, druga symbolizująca ważny krok w drodze do odbudowy klubu.
Łączy Nas Widzew!
fot. Mariusz Radowicz / Kamila Matusiak