Widzewski "Omo" czyści, jak za dawnych lat!
Ładowanie...

Global categories

07 February 2017 14:02

Widzewski "Omo" czyści, jak za dawnych lat!

Po jednym z meczów ligowych redaktor Kukuć wypalił, że Zdzisław Ośmiałowski czyści środek pola jak popularny proszek Omo pierze ubrania. Poznajcie historię jednego z ulubieńców legendarnego prezesa Ludwika Sobolewskiego.

Dobry Start

Dzisiejszej młodzieży nazwa SKS Start Łódź nie mówi wiele. Zlokalizowany prawie na peryferiach miasta klub w zamierzchłych czasach "prosperity" spółdzielczych ośrodków sportowych należał do najbogatszych w kraju, a sekcja piłki siatkowej kobiet w latach 1966-1980 zdobyła aż czternaście medali mistrzostw Polski, w tym pięć złotych. Piłkarze o takich sukcesach mogli tylko pomarzyć, ale udało im się na kilka lat zadomowić na drugim szczeblu rozgrywkowym, co dla tak młodego i wielosekcyjnego klubu było naprawdę dobrym wynikiem. W Starcie grali między innymi: Leszek Jezierski, Krzysztof Surlit, Sławomir Chałaśkiewicz czy Marcin Zając. Jednym z wielu wychowanków SKS był Radosław Mroczkowski, innym Zdzisław Ośmiałowski, który w 1992 roku sięgał z Widzewem po brązowy medal ligi polskiej.

- W Starcie nam, młodym chłopakom, niczego nie brakowało. Trochę z dumą, a trochę ze współczuciem patrzyliśmy na kolegów z innych klubów, którzy na treningi zasuwali z wielkimi torbami ze strojem i sprzętem. Na nas wszystko czekało wyprasowane i ułożone w szafkach i na zajęcia mogliśmy ruszyć z miejsca. A kiedy ktoś dotarł na trening głodny, bo nie zdążył nic zjeść w domu, pani Stasia potrafiła znikąd wyczarować pyszną kanapkę - przypomina sobie dziś 47-letni Ośmiałowski, który ze Startem związał się… na całe życie.

Służba nie drużba

- W chwili, gdy Start spadł do klasy okręgowej, miałem już w ręku bilet do jednostki wojskowej w Gdańsku, w ochronie pogranicza. Na ostatni mecz, kiedy byłem praktycznie spakowany i gotowy, przyjechał trener Marek Woziński, który prowadził wówczas drugoligowego Borutę Zgierz. Postanowił mnie wtedy ściągnąć do zespołu, który był już pewien degradacji do III ligi, ale do rozegrania wciąż miał kilka spotkań, więc poszukiwał zawodników do odbudowy drużyny. I zaczęły się kombinacje. Noga w gipsie, brak możliwości podróży służbowej i tym podobne. Na WAM-ie miałem robione prześwietlenia, ale że pracował tam lekarz ŁKS, doktor Ferszt, o ile dobrze pamiętam, to wtedy udało się załatwić odroczenie - opowiada.

W 1991 roku po 22-letniego defensywnego pomocnika zgłosił się Widzew. "Dzidek" wiedział, że takie okazje dwa razy w życiu się nie zdarzają. Dla młodego zawodnika gra w elicie (RTS wrócił właśnie pod wodzą Pawła Kowalskiego do pierwszej - najwyższej w tamtych czasach - ligi) była spełnieniem piłkarskich marzeń.

- Żeby móc zaistnieć w Borucie, wcielony zostałem ostatecznie do wojska w Zgierzu, skąd dostałem przydział do straży pożarnej. Miałem 24 godziny służby, a potem tyle samo wolnego. W tym czasie trenowałem i rozgrywałem mecze, dogrywając do końca drugoligowy sezon, co było dla mnie dużym przeskokiem i cennym doświadczeniem. Do Boruty wypożyczony byłem ze Startu na okres służby wojskowej. Na koniec, na jednej z ostatnich wart, podjechał do mnie trener Witold Królewiak, mówiąc, że zainteresowany jest mną Widzew. To było coś!

Najlepszy transfer Sobolewskiego

W Widzewie grali wówczas tacy piłkarze, jak: Tomasz Łapiński, Marek Bajor, Bogdan Jóźwiak, Sławomir Chałaśkiewicz czy Piotr Szarpak. Wkrótce dołączył Marek Koniarek. Z Ośmiałowskim w składzie zespół, choć dopiero wrócił na najwyższy poziom rozgrywkowy, w pierwszym sezonie wywalczył trzecie miejsce w lidze. Ośmiałowski rozegrał w tamtym sezonie 14 meczów (w tamtych czasach co rundę pojawiało się w klubie po 20 zawodników na testy, więc rotacja w drużynie była spora), zbierając bardzo dobre opinie, nie tylko w lokalnych mediach. Po zwycięstwie 4:0 z Ruchem Chorzów trafił nawet do jedenastki kolejki Przeglądu Sportowego.

- Wspominam go bardzo dobrze, jako walecznego piłkarza, podporządkowanego przede wszystkim drużynie. Nie był to typ gwiazdy czy człowieka rzucającego swoją wizję gry, ale trzeba przyznać, że jak już grał to nie można było odmówić mu serca i pełnego zaangażowania. Na boisku był też bardzo praktyczny i otwarty - wzór zawodnika destrukcyjnego, jakiego teraz na pewno nam brakuje. Tylko nieliczni potrafili tak grać. Muszę przyznać, że należał do piłkarzy, do których miałem sentyment - przypomina doskonale znany i szanowany nie tylko w Łodzi dziennikarz, Bogusław Kukuć. To właśnie on po historycznym zwycięstwie 3:1 z GKS w Katowicach (pierwszym od 11 lat!) nadał mu ksywkę "Omo".

Przezwisko to, które szybko przyjęło się w widzewskim środowisku, wynikało z faktu, że Ośmiałowski z niezwykłą skutecznością rozbijał ataki rywali. - To był zawodnik, który mógł grać na stoperze, nawet na prawej obronie, ale jednak przede wszystkim w pomocy. Był jedynym takim destrukcyjnym piłkarzem, jak w reprezentacji swego czasu Waldemar Matysik. Ludzie pamiętają po latach o Bońku czy Buncolu po mundialu z 1982 roku, a nikt nie pamięta, że wszystko czyścił wówczas właśnie Matysik, który zresztą zapłacił za to utratą zdrowia, bo też był w pomocy jedynym takim „kasownikiem”. Ośmiałowski miał podobną rolę i tyrał w drugiej linii jak wół, mając obok siebie zawodników nieprzystosowanych do gry defensywnej - dodaje Kukuć.

Ponad 25 lat temu jedna z gazet przytoczyła wypowiedź legendarnego prezesa Widzewa, świętej pamięci Ludwika Sobolewskiego, który przyznał publicznie, że w 1991 roku, w ówczesnych okolicznościach, najlepszym jego transferem było ściągnięcie właśnie Ośmiałowskiego. Warto dodać, że trenera Kowalskiego i jego współpracowników "Omo" przekonać musiał do siebie na testach, w ramach udziału w turnieju Samex Cup organizowanego przez Polonię Bytom, na których nie poradził sobie chociażby Grzegorz Krysiak (wieloletni później stoper ŁKS Łódź).

Drużyna pamięta

Jedyną w obszernych, imponujących zbiorach prywatnych Ośmiałowskiego zagraniczną pamiątką sportową jest gazetka klubowa Eintrachtu Frankfurt. Trener Władysław Żmuda do Niemiec go nie zabrał, ale pamiętali o nim koledzy z zespołu, którzy musieli żałować, że nie mógł im w koszmarnym, przegranym 0:9, meczu pomóc zawodnik tak dobrze radzący sobie w przerywaniu ataków przeciwników. - Oglądając mecz w telewizji absolutnie nie żałowałem, że mnie tam nie było - wspomina teraz już raczej ze śmiechem urodzony w Łodzi zawodnik.

Jego rola nie sprowadzała się jednak tylko do walki na boisku. To on pomagał oswajać się z Łodzią między innymi Andrzejowi Michalczukowi czy Markowi Bajorowi.

- Poznaliśmy się w 1992 roku i dobrze pamiętam, że później prasa pisała, iż nasz pierwszy wspólny mecz, przeciwko Szombierkom (w premierowej kolejce sezonu 1992/1993 Widzew pokonał na wyjeździe Szombierki Bytom 1:0 po golu Marka Koniarka - przyp. red.) to było najlepsze spotkanie w naszym wykonaniu. Prywatnie przyjaźnimy się do dziś i jestem pewien, że tak pozostanie. Spotykamy się nie tylko przy okazji widzewskich uroczystości, ale zdarza nam się chociażby wyskoczyć razem na ryby. W czasach gry w Widzewie "Dzidek" często mi pomagał, zwłaszcza w ważnym momencie mojego życia, gdy moja żona była w ciąży. Wtedy jeździł nawet razem z nami do szpitala - opowiada po latach Andrzej Michalczuk.

- Zbliżył nas na pewno fakt, że on ma córkę w tym samym wieku, co ja syna. Nasze żony chodziły razem w ciąży. Ale nie tylko one przypadły sobie do gusty, bo i my bardzo dobrze się dogadywaliśmy. Mimo że parę lat jestem już poza Łodzią, ta znajomość została do dzisiaj. Utrzymujemy dalej kontakt, a ostatnimi czasy bawiliśmy się nawet razem na weselu Zdziśka córki. Na boisku był to zawodnik charyzmatyczny, który nikomu nie odpuszczał. Ewentualne braki zawsze nadrabiał takim prawdziwym widzewskim charakterem, agresywnością i zdecydowaniem - opisuje kolegę Bajor.

Wszędzie dobrze, ale w Łodzi najlepiej

Piłkarska przygoda Ośmiałowskiego z Widzewem skończyła się na początku sezonu 1993/1994. Nie należał bowiem do ulubieńców trenerskiego duetu Leszek Jezierski - Marek Dziuba i musiał opuścić klub. Z Łodzi trafił do Varty Namysłów.

Ciekawym epizodem w jego karierze była na pewno gra w LKS Jankowy. - To był tak naprawdę wiejski klub, z boiskiem pośród pól, ale też z prezesem, który bardzo chciał i miał środki, by marzyć w piłce o czymś więcej. Naszym największym osiągnięciem było wówczas plasowanie się przez cztery lata w najlepszej trójce trzeciej ligi - opowiada Ośmiałowski w rozmowie z widzew.com.

Wspomniana wcześniej Varta Namysłów to najdalej oddalony od Łodzi klub, w którym grał urodzony w 1969 r. zawodnik. Później reprezentował jeszcze barwy Bzury Ozorków i Strugi Dobieszków. Zawsze jednak wracał do Startu.

Solidny rzemieślnik nie tylko na boisku

Co ciekawe, dziś, w wieku 47 lat, Zdzisław Ośmiałowski wciąż jest aktywnym piłkarzem. Nadal występuje w Starcie Łódź, choć na boisku zmienił trochę pozycję, zostając środkowym obrońcą. Jest podstawowym zawodnikiem swojego zespołu, zaliczył pełne 90 minut w meczu z rezerwami Widzewa w ramach rozgrywek o mistrzostwo Klasy A, a jeszcze w zeszłym sezonie wraz ze Startem rywalizował na poziomie klasy okręgowej.

- Już teraz mogę powiedzieć, że dzięki grze w Widzewie nie przeżyłem mojego życia zwyczajnie. To było coś niesamowitego. Oczywiście apetyt rośnie w miarę jedzenia, ale i tak uważam, że miałem szczęście - podkreśla Ośmiałowski.

Obecnie gra w piłkę nożną to już jednak tylko pasja, a na życie trzeba jakoś zarobić. Ośmiałowski wcześniej jednak nie próżnował. Dzięki wykształceniu zawodowemu (czeladnik, krawiec miarowy) odnalazł się w fachu, z którego przemysłowa Łódź słynęła przez dziesiątki lat - produkcji odzieży. Były zawodnik Widzewa prowadzi firmę produkującą garnitury, której siedziba i zakład produkcyjny mieszczą się, a jakże, na obiektach Startu Łódź. - Może gdybym zaczął 10 lat wcześniej, byłbym w stanie odnieść na tym polu prawdziwy sukces. Teraz warunki nie są sprzyjające, ale przynajmniej, w przeciwieństwie do wielu byłych piłkarzy, którzy nie mogli odnaleźć się po zakończeniu kariery i ich życie obracało się w ruinę, jestem na swoim. Swój los trzymam we własnych rękach - wyjaśnia.

Szwalnia Zdzisława Ośmiałowskiego

I choć należy do bardzo pracowitych ludzi, na Widzew zawsze znajdzie czas. W końcu widzewiakiem się nie bywa, tylko zostaje na całe życie. - Mając jedenaście lat chodziłem na słynne mecze Widzewa, między innymi z Juventusem czy Liverpoolem. Marzyłem wtedy, żeby kiedyś móc tworzyć historię tego wyjątkowego klubu. Udało się. Teraz mam nowe marzenie, aby pod koniec mojego życia historia zatoczyła koło, tak, bym mógł znów oglądać w Łodzi takich rywali, jak w latach młodości, na nowym, pięknym stadionie. Widzewskie serce bije po to, żeby to się spełniło. - zdradza Ośmiałowski.

- Dużo zależy od ludzi Widzewa, tych na górze, ale też tych na dole, od prezesa do kibica. Znam Przemka Klementowskiego i wiem, że z nim u sterów Widzew sobie poradzi. Mam jednak gorącą prośbę do fanów klubu, żeby dali działaczom pracować i im zaufali, a sami zawsze pamiętali, że najważniejsze jest dobro klubu. Od postawy kibiców zależy bardzo dużo. Musicie o tym pamiętać, na każdym kroku!  Wierzę, że będzie dobrze. Widzimy się na stadionie - kończy nasz rozmówca.