Wciąż wspominamy Widzew - rozmowa z Kimem Vilfortem
Ładowanie...

Global categories

21 March 2016 14:03

Wciąż wspominamy Widzew - rozmowa z Kimem Vilfortem

Wielokrotny reprezentant Danii, mistrz Europy z 1992 oraz legenda Brøndby IF, Kim Vilfort, porozmawiał z redakcją oficjalnej strony Widzewa. Po 20 latach od odpadnięcia z Ligi Mistrzów kapitan ówczesnego mistrza wciąż dobrze pamięta wydarzenia z sierpnia 1996 roku.

Bartosz Koczorowicz: W tym roku mija 18 lat od momentu zakończenia przez pana profesjonalnej kariery piłkarza. Czym się pan zajmował przez cały ten okres?

Kim Vilfort: Przez te wszystkie osiemnaście lat zajmowałem się głównie młodzieżą, zarządzając działami juniorskimi. Aktywnie działałem w DBU (Duński Związek Piłki Nożnej - przyp. red.), będąc w sztabie elitarnej grupy młodzieżowej. Później, współpracowałem z ECA (Europejskie Stowarzyszenie Klubów – przyp. red.). Obecnie jestem pracownikiem Brøndby IF, gdzie również zostałem szefem pionu młodzieżowego.

To oznacza, że - z krótkimi przerwami - jest pan w Brøndby IF od 1986 roku, co daje 30 lat pracy w tym klubie. Szmat czasu. Przypadki takiej lojalności nie zdarzają się często w życiu.

- To prawda, że minęło już sporo czasu odkąd trafiłem do Brøndby IF. Czasem mówię sobie, że jestem tu zbyt długo (śmiech). Zdarzyło się tak, ponieważ kiedy kończyłem karierę, w Danii futbol młodzieżowy zaczął się dopiero rozwijać. Wcześniej nie było zbyt wielu trenerów juniorów w naszym kraju. Wszystko zmieniło się po roku 1998, dzięki czemu mogłem znaleźć pracę przy zespole młodzieżowców po zakończeniu kariery piłkarza. Na początku nie byłem trenerem, tylko pracowałem w administracji. Jestem z wykształcenia nauczycielem, więc interesuje mnie rozwój młodych ludzi. Łącząc ten fakt z byciem w przeszłości profesjonalnym piłkarzem, myślę, że miałem dobre przygotowanie do pracy z juniorami.

To musi być wielki zaszczyt dla tych chłopaków trenować pod okiem legendy Brøndby IF, którą zdecydowanie pan jest.

- Na początku zawsze jest to dla nich okazja poznania dawnego znanego piłkarza. Z upływem czasu jednak, zaczynają rozumieć, że muszą ciężko pracować i starać się wykonywać wszystko poprawnie podczas treningów.

Zakończył pan swoją karierę w 1998 roku - tuż przed tym, kiedy Brøndby IF zakwalifikowało się po raz pierwszy w historii do Ligi Mistrzów. Nie żałuje pan z perspektywy czasu swojej decyzji? Może mógł pan poczekać jeszcze jeden rok, aby przeżyć takie chwile?

- Nie. Jeśli podejmuje się decyzje, to najpierw się o nich myśli. Nie znalazłem powodu, dla którego miałem odkładać zakończenie kariery, żeby siedzieć cały czas na ławce rezerwowych. Byłem kapitanem tego zespołu. Ostatnie trzy kontrakty, które podpisałem z Brøndby IF, trwały po pół roku każdy. Przygotowywałem się do swojej ostatniej rundy. W 1998 roku zdobyliśmy dublet (mistrzostwo oraz Puchar Danii - przyp. red.). Poza tym, to było nasze trzecie mistrzostwo z rzędu. W moim ostatnim meczu przeciwko Odense BK zdobyłem jedyną bramkę spotkania. Myślę, że zakończyłem karierę w bardzo dobrym stylu.

Do wspomnianego Brøndby IF przyszedł pan po jednym sezonie gry w Ligue 1 z Lille OSC. Co spowodowało, że zdecydował się pan na powrót do kraju?

- Ta decyzja była typowa dla mnie. Pojechałem grać we Francji w wieku 22 lat. Przedtem byłem piłkarzem niepełnoetatowym. Reprezentuję podejście ze starych czasów. Moje spojrzenie na futbol różni się od tego dzisiejszego, w którym piłkarze są skupieni głównie na ich karierach i na tym koniec. Ja myślałem również o tym, jak zarobić na życie w inny sposób niż poprzez granie w piłkę. Dlatego ukończyłem swoją edukację, zostając nauczycielem w Brøndby. Przez pierwsze dwa lata grałem w klubie, jednocześnie ucząc. Ogólnie mam odmienne podejście zarówno do futbolu, jak i do życia.

Jeśli chodzi o sezon, który rozegrałem we Francji, to taktyka ówczesnego zespołu Lille opierała się na grze dwoma napastnikami. Dla mnie najważniejszym było granie tak często, jak to było możliwe. Niestety, nie zdobyłem wtedy tylu bramek, ilu się po mnie spodziewano, więc klub zdecydował się podpisać kontrakt z napastnikiem z Francji. W ten sposób stałem się trzecim wyborem w ataku. Pomyślałem, ze będzie lepiej dla mnie, jak wrócę do Danii i skończę moją edukację. Taką możliwość stworzyło mi Brøndby IF. Mój transfer do tego klubu był pierwszym gotówkowym w historii wszystkich duńskich klubów. Brøndby IF był również jedynym w pełni profesjonalnym klubem w Danii w tamtych czas.

Kiedy przyszedł pan do Brøndby IF w sezonie 86/87, „chłopcy z zachodnich obrzeży” (przydomek piłkarzy Brøndby IF - przyp. red.) zagrali po raz pierwszy w historii w rozgrywkach Pucharu Mistrzów. Zdobył pan dwie bramki w tamtej edycji.

- Zgadza się - obie przeciwko Dynamo Berlin. To było marzenie dla klubu, żeby reprezentować cały kraj w takim turnieju. Gra w Europie była fantastycznym uczuciem. Zaczęliśmy nasze zmagania od wygranej z Honvedem Budapeszt, potem przeszliśmy wspomniane Dynamo. Ostatecznie odpadliśmy z Pucharu Mistrzów, ulegając FC Porto, które wygrało turniej. Pamiętam ten sezon jako wielki moment w historii Brøndby IF.

Na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych Brøndby IF stał się największym klubem w Danii. W 1991 roku klub dotarł aż do półfinału Pucharu UEFA. W tym samym czasie otrzymał pan nagrodę Najlepszego Piłkarza Roku w Danii. Czy to był jeden ze szczytów pana kariery?

- Tak naprawdę rozróżniam trzy takie szczyty w ciągu całej mojej zawodowej kariery. Pierwszy z nich miał miejsce, kiedy miałem trzynaście lat i grałem w moim pierwszym klubie, Skovlunde. Wygraliśmy mistrzostwo wschodniej Danii, pokonując bardzo silnego przeciwnika 3:2. W tym meczu zdobyłem wszystkie bramki dla mojego zespołu. To było fantastyczne przeżycie dla tak młodego zawodnika, jakim byłem, oraz dla klubu, który reprezentowałem. Kolejnym ważnym momentem w mojej karierze był wspomniany już rok 1991. Nie zapomnę również mojej bramki w finale Euro 1992 przeciwko Niemcom.

Skoro wspomnieliśmy już o tym turnieju, przypomnijmy, że Dania początkowo miała nie grać na Euro 1992, ale ostatecznie Jugosławia została zdyskwalifikowana z powodu toczącej się wojny - dziesięć dni przed rozpoczęciem rozgrywek. Jak zareagowaliście na wiadomość, że zastąpicie ten kraj? Gdzie byliście, kiedy dowiedzieliście się o tym, że jedziecie do Szwecji?

- Połowa graczy z reprezentacji była na wakacjach, a pozostałych dziesięciu z nas, którzy grali w duńskiej lidze, wciąż musiało w niej walczyć, ponieważ nie awansowaliśmy sportowo do Euro, więc nie było potrzeby kończyć sezonu wcześniej. Z tego powodu koniec ligi miał miejsce zaledwie parę dni przed rozpoczęciem turnieju. Polityka często miesza się ze sportem. W związku z przykazem ze strony UEFA Dania miała zastąpić Jugosławię jako drugi zespół z grupy kwalifikacyjnej. Powiedzieliśmy „OK”, ale myślę, że cała ta sytuacja była dziwna.

Jak dowiedział się pan o tym, że powinien się pan pakować, żeby pojechać na Euro?

- Szczerze mówiąc, nie pamiętam dokładnie, jaka była forma kontaktu, ale pamiętam, że rozmawiałem o przygotowaniach jeden lub dwa dni przed ostateczną decyzją. Myślę, że nie wierzyliśmy do końca w to, co się działo wokół nas.

To była wielka niespodzianka dla całej Europy - zespół, który miał nie grać w mistrzostwach Starego Kontynentu, wygrał turniej. Co, pana zdaniem, było głównym czynnikiem tego sukcesu?

- Myślę, że należy wyróżnić trzy powody.  Po pierwsze, mieliśmy po prostu dobry zespół. Na potwierdzenie tej tezy wygraliśmy z Jugosławią 2:1 na ich terenie w grupie kwalifikacyjnej, w momencie, kiedy awans wciąż był sprawą otwartą. Jugosławia była, moim zdaniem, w czołowej trójce zespołów na świecie w tamtym czasie. Po drugie, dziesięciu zawodników z naszego składu grało lub wcześniej reprezentowało barwy Brøndby IF. Oczywiście, nie wszyscy grali ze sobą w tym samym czasie, ale wszyscy znaliśmy się bardzo dobrze. Ostatnim ważnym czynnikiem było to, że wielu zawodników grało wcześniej w reprezentacji Danii U-21. To są koledzy, którzy są jeden, dwa lata młodsi ode mnie. Udało im się zajść do ćwierćfinału Mistrzostw Europy U-21, w którym odpadli z Anglią.

Ponadto, w skład drużyny narodowej wchodzili również, włączając mnie, gracze z zespołu, który starał się o kwalifikację na igrzyska olimpijskie w Seulu. Wygraliśmy grupę, ale w meczu z Polską wystawiliśmy jednego zawodnika nieuprawnionego do gry. Przez to straciliśmy dwa punkty, a także przewodnictwo w grupie, co spowodowało, że nie pojechaliśmy do Korei. Połączenie zawodników ze wszystkich wspomnianych przeze mnie drużyn oraz trenera Richarda Møllera-Nielsena, który przeniósł się z młodzieżowego zespołu do pierwszej kadry, było kluczem do sukcesu. Wszyscy znaliśmy się świetnie, co stanowiło solidny fundament pod budowę mocnej drużyny.

W finale Euro 1992 Dania zmierzyła się z Niemcami. Mecze przeciwko reprezentacji tego kraju są dla duńskiego narodu tak interesujące, jak potyczki ze Szwecją. Wyobrażam sobie radość w kraju po ostatnim gwizdku sędziego.

- To był świetny i pamiętny moment dla naszego narodu. Najważniejsze było to, że wygrywaliśmy. Pokonaliśmy Francję, Holandię, Niemcy - absolutny top europejskiej piłki. To nie był jeden szczęśliwy strzał. To było fantastyczne doświadczenie. Było lato, pogoda dopisała.

Zostaliśmy rozpoznani w europejskiej społeczności dwukrotnie w tamtym czasie. To był dla nas wyjątkowy okres. Jeśli zapytasz większości Duńczyków, jakie chwile są najbardziej wspominane z tamtego czasu, to wskażą zdobycie mistrzostwa Europy w 1992 roku oraz referendum, w którym Dania powiedziała „Nie” (Referendum w sprawie przyjęcia przez Danię Traktatu z Maastricht - przyp. red.). My, Duńczycy, czuliśmy się wtedy jak ktoś wyjątkowy, w dobrym znaczeniu tego słowa, oczywiście. W centrum Kopenhagi była wielka impreza. Każdy pamięta, gdzie wtedy był. To jest znakomite dla każdego kraju, kiedy ten wygrywa taki turniej.

W 1992 roku Brøndby IF zmierzył się z kryzysem finansowym z powodu nieudanej inwestycji w Interbank, która znacząco osłabiła klub (według Jyllands Posten, długi klubu urosły aż do około 64 milionów dolarów*). Jak trudno było zaadaptować się natychmiastowo do nowej rzeczywistości?

- Byliśmy o krok od zamknięcia. To nigdy nie jest dobra sytuacja dla żadnego piłkarza, który jest zawodnikiem klubu z problemami finansowymi. Większość graczy miała w ręku tylko jedną profesję, podczas gdy ja, mając wykształcenie, mogłem opuścić klub i zostać nauczycielem. W Danii profesjonalny futbol nie jest aż tak znaczący, jak w większych krajach. To było jeszcze bardziej widoczne w latach dziewięćdziesiątych. Gdyby sprawdził się pesymistyczny scenariusz, to moi koledzy mogli się wówczas znaleźć w trudnej sytuacji.

Jak Brøndby IF udało się wykaraskać z takich tarapatów?

- Pomimo problemów, myślę, że wciąż był to najbardziej interesujący klub w Danii. Wszystkie inne zespoły dopiero zaczynały być profesjonalne, ponieważ zatrudniały pierwszych profesjonalnych piłkarzy, podczas gdy my już ten mocny fundament mieliśmy. Jak dobrze pamiętam, Superligaen (ogólna nazwa ligi duńskiej - przyp. red.) stała się w pełni profesjonalna dopiero w połowie lat dziewięćdziesiątych. Dlatego też wciąż byliśmy jeden lub dwa kroki przed pozostałymi. To pozwoliło nam przetrwać trudniejsze czasy. Ponadto, Brøndby IF zawsze było znane z rozwoju talentów. Kiedy nie ma się pieniędzy, żeby kupić kogokolwiek z innego klubu, to zawsze można zajrzeć do zespołów juniorskich, gdzie można znaleźć bardzo dobrych, utalentowanych graczy, którzy są gotowi postawić następny krok w swojej karierze.

 

Kim Vilfort
Kim Vilfort

 

Klub ostatecznie wrócił na dobrą ścieżkę, zdobywając w 1996 po raz kolejny mistrzostwo Danii. To umożliwiło Brøndby IF grę w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów. Wylosowaliście Widzew jako swojego rywala.

- Moja pierwsza myśl o meczach z Widzewem to przede wszystkim gol łodzian na 2:3 w Danii, który był zdobyty ze spalonego. To, w jakich okolicznościach odpadliśmy z kwalifikacji, było dla nas wielkim rozczarowaniem. Oglądaliśmy powtórkę tamtej akcji wielokrotnie w telewizji. Najważniejsze jednak jest to, że stworzyliśmy sobie wiele sytuacji, których nie wykorzystaliśmy, więc końcowy wynik to w dużej mierze rezultat naszych błędów.

Pierwszy mecz miał miejsce w Łodzi. Przegraliście tamto spotkanie 1:2. Co pamięta pan z tamtych chwil?

- Myślę, że wiedzieliśmy, że przyjdzie nam się zmierzyć z zespołem podobnym do nas. Zdawaliśmy sobie sprawę z poziomu gry przeciwnika, który był niemal równy naszemu. Przyjęliśmy porażkę 1:2 w Polsce na spokojnie. W drugim meczu mieliśmy już prowadzenie 3:0. Myślę, że rozegraliśmy wtedy znakomite zawody. Stworzyliśmy mnóstwo akcji. Mogliśmy prowadzić 4:1 albo 5:1, ponieważ wciąż graliśmy ofensywnie, pomimo straty pierwszego gola, ale taka jest piłka. W takich sytuacjach detale robią różnicę.

Pomimo wspomnianego wysokiego prowadzenia, to Widzew zdołał zredukować straty i waszym kosztem awansować do Ligi Mistrzów.

- Uważam, że naszym największym błędem było to, że nie byliśmy wystarczająco skupieni na grze defensywnej w drugim meczu. Mecz układał się bardzo dobrze, znacznie lepiej niż pierwsze spotkanie. Mieliśmy wszystko w swoich rękach, ale wypuściliśmy to.

Czy ta porażka w dwumeczu miała wpływ na sytuację Brøndby IF w następnych sezonach? Brak kwalifikacji oznaczał także brak pieniędzy, które mogły zasilić budżet klubu.

- Nie sądzę. Wciąż zdobywaliśmy mistrzostwa Danii, więc zyskiwaliśmy kolejne możliwości awansu do Ligi Mistrzów. Oczywiście, im więcej pieniędzy na starcie, tym większe szanse powodzenia. Jednak ciężko jest stwierdzić, jak by to było i ile z tych pieniędzy zostałoby wówczas zainwestowane. Nigdy się tego nie dowiemy. Przeszliśmy przez te wszystkie lata przez wiele różnych sytuacji i w końcu zagraliśmy w Lidze Mistrzów. Takie jest życie - czasem szczęście z tobą jest, a czasem go nie ma.

Prawdopodobnie zdziwi się pan, jeśli panu powiem, że klub, który wyeliminował Brøndby IF w 1996 roku w kwalifikacjach do Ligi Mistrzów, walczy dziś w Polsce na piątym poziomie rozgrywkowym. Widzew musi zaczynać od nowa.

- Pomimo obecnej sytuacji, wciąż wspominamy Widzew Łódź. W mojej opinii, to jest jeden z najbardziej znanych polskich klubów w Danii, a nasze zespoły przecież spotykają się z waszymi co jakiś czas w europejskich pucharach.

W tym roku oczy wszystkich kibiców zwrócone będą na Francję, gdzie w czerwcu rozegranie zostanie Euro 2016. Jak to się stało, że w turnieju, który po raz pierwszy w historii będzie składał się z 24 zespołów, nie zagra Dania?

- Moim zdaniem, nie graliśmy dobrze w 2015 roku. Mieliśmy wielkie problemy z grą ofensywną, co skutkowało brakiem goli. To były dwa główne powody naszego niepowodzenia. Jeżeli nie mogliśmy na własnym boisku pokonać Armenii i Albanii, to nic dziwnego, że nie zakwalifikowaliśmy się na Euro. W czterech meczach nie zdobyliśmy bramki. Nie mamy zespołu. Mamy dobrych piłkarzy, którzy grają w klubach zagranicznych, ale nie każdy z nich występuje regularnie. Zbyt wielu z nich siedzi na ławce, ponieważ mają niewystarczające umiejętności na tym poziomie gry. Zbyt duża liczba duńskich piłkarzy wyjeżdża natychmiast za granicę. Taka sytuacja odbija się na reprezentacji.

Wprawdzie do imprezy pozostały jeszcze trzy miesiące, to może ma pan już swojego faworyta do wygranej w tym turnieju?

- Obecnie trudno jest przewidzieć kogoś takiego, ale myślę, że Francja będzie bardzo mocnym zespołem na Euro. Spodziewam się również dobrego wyniku Niemców, którzy zawsze są świetnie przygotowani na turnieje. Poza tym, widziałem kilka spotkań Austrii w kwalifikacjach i uważam, że grają naprawdę dobrze. Nie sądzę, żeby wygrali Euro, ale zdecydowanie mogą sprawić niespodziankę.

Może oglądał pan także mecze polskiej reprezentacji, która będzie grupowym rywalem Niemców?

- Szczerze mówiąc, nie widziałem zbyt wielu takich spotkań. Pamiętam jedno starcie, w którym Polacy zagrali świetnie. Miałem jednak takie odczucie, że wasz zespół ma sporo wzlotów i upadków w czasie gry. Kiedy mecz się układa, ci piłkarze grają futbol na wysokim poziomie, ale są momenty, kiedy przestój jest widoczny.

Naszą wielką nadzieją na ten turniej jest Robert Lewandowski, kapitan reprezentacji Polski. Co pan sądzi o jego obecnej formie?

- Jest bardzo dobry jeśli chodzi o strzelanie goli - to na pewno. Obecnie Lewandowski przeżywa najlepszy moment swojej kariery. Jednakże, zdarzy się chwila, kiedy ta forma spadnie. Dlatego głównym pytaniem jest - jak długo pozostanie w obecnej dyspozycji?

Zdjęcia dzięki uprzejmości oficjalnej strony Brøndby IF - brondby.com

* - W tekście Jyllands Posten wspomniano o sumie 400 milionów koron. Kwotę przeliczono na dolary amerykańskie przy użyciu serwisu fxtop.com po uśrednionym kursie z przedziału od 1 stycznia do 31 grudnia 1992 roku