Global categories
Trenerski rekord nie do pobicia?
Również na portalu widzew.com wiele razy pisaliśmy o słynnym trenerze, jak choćby w tekście z lutego tego roku, który możecie przeczytać pod tym linkiem. Wtedy wspominaliśmy różne niesamowite przygody "Króla Franciszka", bo przecież po wielkich sukcesach osiągniętych w latach 90. ubiegłego wieku z drużyną RTS-u, kibice Widzewa ogłosili go królem.
Potem Franciszek Smuda jeszcze cztery razy wracał do swojego ulubionego klubu, by poprowadzić drużynę czerwono-biało-czerwonych. Tak było jesienią 2002 roku, a potem wiosną 2003 i 2004 roku, oraz po 13 latach przerwy, tuż po starcie trzecioligowego sezonu 2017/2018. Różnie te powroty dla "Franza" się kończyły, bo o ile wiosną 2003 roku potrafił uratować dla Widzewa ekstraklasę, to już rok później nawet on nie był w stanie uchronić zespołu przed spadkiem.
Na jego ostatni pobyt w Widzewie kibice patrzą głównie przez pryzmat nerwowej końcówki trzecioligowego sezonu 2017/2018 i niemocy jego drużyny, która przed ostatnią kolejką nie była pewna awansu do II ligi. To właśnie wtedy, po remisie 0:0 u siebie z Lechią Tomaszów Mazowiecki, ówczesne władze klubu postanowiły rozstać się ze Smudą. Tym samym raczej definitywnie zakończyła się trenerska historia Franciszka Smudy w Widzewie.
Historia długa, bo licząca z przerwami ponad 20 lat, a zarazem tak bardzo interesująca, że spokojnie można byłoby o niej napisać opasłe tomisko liczące kilkaset stron. Ale na dorobek Smudy w Widzewie spojrzeć można również bardziej analitycznie, a zamiast słów niech przemówią liczby. Tym bardziej, że są to liczby rekordowe.
Biorąc pod uwagę wszystkie oficjalne mecze Widzewa, w których drużynę przez te wszystkie lata prowadził Franciszek Smuda, ich ogólna liczba wynosi aż 217. A to oznacza, że nie ma w historii klubu z alei Piłsudskiego drugiego takiego trenera. "Franz" jako jedyny poprowadził zespół widzewiaków w ponad 200 spotkaniach w ekstraklasie, III lidze, Pucharze Polski (szczeble krajowy i okręgowy), Superpucharze Polski oraz europejskich pucharach.
W tej najważniejszej klasyfikacji widzewskich trenerów, dotyczących ich dorobku w ekstraklasie, Smuda może pochwalić się 146 meczami. O dwa mniej ma na koncie Władysław Żmuda, a 129 razy zespół RTS-u w najwyższej lidze prowadził Bronisław Waligóra. Poza tą trójką szkoleniowców, żaden inny nie zbliżył się chociaż do liczby 100 meczów w ekstraklasie na widzewskiej ławce.
Ogółem, licząc również III ligę, Smuda zaliczył z Widzewem aż 178 meczów o ligowe punkty, z których wygrał 105, 38 zremisował, a tylko 35 przegrał. Również w Pucharze Polski ma dodatni bilans (13-1-5), chociaż akurat w tych rozgrywkach "Franza" i jego drużyny przeważnie dopadało fatum półfinałów, w których pod jego wodzą widzewiacy odpadali cztery razy. Trzy na szczeblu centralnym, a raz w okręgowych rozgrywkach.
Ponadto Smuda prowadził Widzew w dwóch meczach o Superpuchar Polski, z których jeden jego zespół wygrał z Ruchem Chorzów po rzutach karnych i zdobył to trofeum. Za drugim razem łodzianie ulegli 1:2 stołecznej Legii.
Na imponujący trenerski bilans Smudy w Widzewie składa się też 18 gier w europejskich pucharach. To właśnie pod wodzą dzisiejszego solenizanta zespół RTS-u wywalczył awans do Ligi Mistrzów po pamiętnych meczach z Broendby, a rok później odniósł najwyższe zwycięstwo w historii swoich europejskich startów, gromiąc 8:0 Neftczi Baku.
Można powiedzieć, że podczas pracy w Widzewie Smuda posmakował różnych uroków w roli szkoleniowca. Były i wielkie sukcesy oraz mecze, jak podczas mistrzowskich sezonów 1996 i 1997 czy eliminacji do Ligi Mistrzów, ale były też chwile smutne jak degradacja z ekstraklasy w 2004 roku, czy rozczarowujące, gdy został zwolniony tuż przed finiszem trzeciej ligi dwa lata temu.
Jednak jednego Franciszkowi Smudzie nikt nie odbierze. Zapewne jeszcze przez wiele lat pozostanie najbardziej utytułowanym szkoleniowcem w historii Widzewa. I nie chodzi tutaj tylko i wyłącznie o rekordową liczbę 217 oficjalnych meczów, z których wygrał 126, 41 zremisował i 50 przegrał. Mowa również o wymiernych sukcesach w postaci dwóch mistrzostw kraju oraz awansu do Ligi Mistrzów.
Stare porzekadło głosi, żeby nigdy nie mówić słowa "nigdy". Kto wie, może w przyszłości, oby nieodległej, dojdzie do momentu, w którym "Król Franciszek" zostanie zdetronizowany przez jednego ze swoich młodszych następców. Coś nam się zdaje, że dzisiejszy solenizant nie miałby nic przeciwko temu...