Global categories
Ten klub się odrodzi - rozmowa z Marcinem Stacheckim
Proszę przedstawić kibicom pana firmę.
Marcin Stachecki: Jestem właścicielem restauracji "U Szwajcara". Jestem także szefem kuchni, gotowanie jest moją pasją. Funkcjonujemy na rynku już 15 lat, a naszą domeną jest generalnie lunch. Natomiast organizujemy również spotkania biznesowe, czy też imieniny, urodziny - wszelkie imprezy okolicznościowe. Posiadamy również ofertę cateringu, mam tu na myśli ofertę na wynos, lub dowóz naszych dań do klienta. Jeśli chodzi o naszą restaurację, to zasłynęliśmy za sprawą wspaniałych knedli, które podajemy z truskawkami i młodą kapustą. Mogę się nawet pochwalić, że swojego czasu dostaliśmy za to danie nagrodę, którą przyznawał m.in. Robert Makłowicz.
Czyli pańską restaurację odwiedzają znane w świecie kulinarnym persony?
- Zdarza się, że odwiedzają nas znane osoby czy celebryci. Mieliśmy okazję gościć kilkakrotnie Borysa Szyca, który, przebywając w Loftach, czasem do nas wpadał. Ze świata muzyki naszym gościem był zespół Blue Cafe, a jeśli chodzi o kulinaria - Piotr Bikont, postać, której nie trzeba przedstawiać. Nasze słynne knedle dostarczyły nam wielu znakomitych gości, oby tak dalej.
Jak zrodził się pomysł, żeby zostać partnerem naszego klubu?
- Przede wszystkim najważniejsza sprawą była wieź i sentyment, jaki odczuwam do tego klubu. Chodziłem swojego czasu na mecze z tatą i dziadkiem, tego nie da się zapomnieć. Widzew był wtedy na szczycie, nie miał sobie równych w kraju czy nawet Europie, wszyscy pamiętamy ogromne sukcesy. Dodatkowo mieszkałem w wschodniej części Łodzi, więc wszystko, co było związane z Widzewem, jest mi bliskie. Wiadomo, życie toczy się tak, że pojawiają się obowiązki - praca, rodzina - ale ja o Widzewie nigdy nie zapomniałem. Teraz jest troszkę tego czasu mniej, ale jeśli mogę pomóc, to zawsze chętnie pomogę.
Czyli miłość do Widzewa zaszczepił w panu ojciec i dziadek?
- Tak jest, to im zawdzięczam mój sentyment do Widzewa. Natomiast kilka lat później, kiedy już otworzyliśmy restaurację, trenerem Widzewa był Franciszek Smuda. Proszę sobie wyobrazić, że jakimś trafem, mój tata miał okazję poznać kilku piłkarzy naszej drużyny. Zrodził się pomysł, by u nas organizować spotkania dla zawodników, w ramach którego można było obejrzeć mecz i zjeść coś dobrego. Wyglądało to tak, że na rzutniku wyświetlaliśmy wszelkiego rodzaju mecze reprezentacyjne czy ligowe. W tym czasie naszymi gośćmi były takie osoby, jak właśnie Franciszek Smuda, czy piłkarze Widzewa z tamtego okresu. Pamiętam jak dziś tę atmosferę rozmów o piłce nożnej przy golonce, czy czasem czymś mocniejszym.
Zatem tradycja wspierania Widzewa przez pana jest dosyć długa.
- Dokładnie. W ostatnim czasie okazało się, że przedstawiciele nowego Zarządu klubu, też bywają u nas gośćmi, znają naszą kuchnię i znają mnie. W trakcie luźniej rozmowy zaproponowano mi współpracę, tak to się urodziło, jeśli chodzi o obecny czas.
Czy jest jakieś wspomnienie związane z Widzewem, do którego wraca pan szczególnie często?
- Nie będę tutaj oryginalny, jeśli powiem, że mecz na Łazienkowskiej i 2:3 dla Widzewa. Takie spotkania jak to, zostają w pamięci na zawsze. Natomiast uważam, że w tamtym okresie każdy mecz był szczególny, drużyna grała z zębem, zaciętością. Wszyscy mówili wtedy o widzewskim charakterze, w naszym zespole grali tacy zawodnicy jak Koniarek, Citko, Czerwiec, Łapiński, długo by wymieniać.
Czy praca zawodowa pozwala panu bywać na meczach Widzewa?
- Akurat pracę w restauracji ciężko pogodzić z obecnością na meczu, bo wiadomo, że w weekendy jest największe obłożenie. Aczkolwiek miałem okazję oglądać grę Widzewa na żywo kilka razy, kiedy organizowaliśmy catering. Sportowo wiadomo, że mogło być lepiej, ale też nie jest źle. Nie oszukujmy się, budowana w tak szybkim tempie drużyna musi rodzić się w bólach. Natomiast, jeśli to wszystko będzie odpowiednio poukładane od podstaw, to chłopaki będą się wspinać do góry, szczebel po szczebelku.
Za rok oddany do użytku zostanie długo wyczekiwany stadion. Jakie pan wiąże z nim nadzieje?
- Stadion będzie na pewno wielkim skokiem jakościowym dla klubu. Teraz mamy trudniejsze chwile, kiedy nasza współpraca opiera się na pomocy z mojej strony. Sytuacja wygląda tak, że Zarząd musi dbać o budżet, troszkę zaciskać pasa, więc ja pomagam jak umiem. Stadion na pewno pozwoli na większą ofertę dla potencjalnych partnerów. Jednak tych partnerów trzeba dobierać odpowiednio, tak samo jak piłkarzy. Trzeba postawić na ludzi, którzy dadzą jakiś kredyt zaufania, wszystkie swoje myśli i czyny będą koncentrować na sukcesie Widzewa.
Jakie korzyści przynosi pana firmie współpraca z klubem?
- W tym momencie jest to dla mnie sprawa przede wszystkim sentymentalna. Jeśli korzyści przyjdą, to przecież nie będę narzekał. Prowadzenie restauracji to moja praca, z tego się utrzymuję, także jakoś muszę dbać także o swoją firmę. W tym momencie Widzew rozgrywa swoje mecze niedaleko mojej restauracji, więc jeśli kliku czy kilkunastu kibiców odwiedzi mnie po meczu, to będę zadowolony. Zależy mi na tym, żeby kibice Widzewa wiedzieli, że jest na mapie takie widzewskie miejsce - że my, jako firma jesteśmy z klubem. Chciałbym, żeby fani Widzewa wiedzieli, że można tu przyjść, zjeść dobry lunch, czy zamówić fajną imprezę.
Czy współpraca z Widzewem ma dla pana charakter długofalowy?
- Oczywiście, oby aż do samej ekstraklasy. Jeśli Zarząd będzie tak to wszystko ustawiał, prowadził, małymi kroczkami do przodu, to będzie dobrze. Z czasem, może przyjdzie jakiś duży sponsor i zajdziemy naprawdę daleko.
Dotychczasowa współpraca układa się na tyle dobrze, że zachęciłby pan kolejne firmy do wejścia w projekt odbudowy Widzewa?
- Powinniśmy dać, jako środowisko biznesowe, temu Zarządowi pewien kredyt zaufania. Klub powstaje od podstaw i oczekuje naszej pomocy. Partnerzy czy sponsorzy po prostu powinni służyć pomocą klubowi na tym etapie. Na tę chwilę jestem pewien, że ten klub się odrodzi. Widzę, na co dzień działania Zarządu, które cechują się niesamowitym zapałem. To nie może zostać zaprzepaszczone. Jeśli dołożymy do tego wynik sportowy, jeśli piłkarze zrobią wszystko, by ten klub szedł wyżej, to osiągniemy sukces. Ja też kiedyś zaczynałem od czterech małych stolików. Trzeba małymi kroczkami, ale cały czas piąć się w górę - to jest moje motto.