Global categories
Ryszard Czerwiec: Jeśli zrozumiesz filozofię Smudy, staniesz się lepszym piłkarzem
Marcin Olczyk: Okresy przygotowawcze pod wodzą trenera Franciszka Smudy obrosły w legendy. Pan miał ich na koncie sporo - w Widzewie i Wiśle. Było aż tak źle?
Ryszard Czerwiec: Kilka tych okresów przygotowawczych rzeczywiście przeżyłem. Dużo zależy od tego, jak zawodnik przyjmuje zmęczenie. Nie każdy jest gotów na takie, a nie inne obciążenia. Dla nas akurat efekty były pozytywne, co potwierdzały potem wyniki.
Za każdym razem było podobnie? Czego mogą spodziewać się obecni piłkarze Widzewa?
- Teraz trener na pewno coś zmieni, bo ma inny materiał. Akurat w moim wypadku, w Widzewie czy Wiśle, wyglądało to podobnie, bo też zawodnicy byli podobni. Nie miało to więc wielkiego znaczenia i nie trzeba było dużo kombinować.
Czuliście potem, że warto było przycisnąć?
- Na pewno. Wydaje mi się, że ta mocna praca jest w okresie przygotowawczym bardzo potrzebna. Oczywiście wszystko weryfikują efekty i jak one będą, to znaczy, że okres został dobrze przepracowany. Jak nie, to zawsze można na coś zgonić. Najważniejsze jest to, jak piłkarze zaprezentują się na boisku już w trakcie rozgrywek.
Coś szczególnego charakteryzowało zimowe przygotowania u trenera Smudy?
- Te treningi nie były jakoś wyjątkowo długie i to była na pewno ich zaleta. Było krótko i intensywnie. Nie musieliśmy męczyć się, chodząc na przykład gdzieś dwie godziny po górach. Teraz jest dużo lepiej, bo są sztuczne boiska, więc w ogóle nie trzeba ich tak naprawdę opuszczać. Wszystko można robić z piłką, a nie biegać gdzieś bez niej. W naszych czasach nie było to takie łatwe, ale nawet śnieg trener umiał odpowiednio wykorzystać. Granie na nim też dużo nam dawało. Teraz formy treningu na pewno się jednak zmieniły i raczej nie spodziewam się, żeby trener kazał biegać piłkarzom w śniegu.
Czuliście te treningi w nogach? Dawały później o sobie znać?
- Pewne problemy mogły pojawiać się zaraz po wznowieniu rozgrywek. Nie zawsze umieliśmy dobrze wystartować. Tak chyba jednak miało być. Działało to tak, żebyśmy byli w pełni przygotowani do walki w kluczowych momentach sezonu. Wtedy, kiedy te mecze były na styku, potrafiliśmy przechylić szalę zwycięstwa na naszą stronę, często w ostatnich minutach. Byliśmy w stanie biegać pełne 90 minut. To był właśnie efekt tych zimowych treningów.
Czy jako piłkarz wyczekiwał pan powrotu do treningów po okresie świąteczno-noworocznym?
- Przerwa zimowa zawsze jest trudnym czasem. Rok jest długi, a latem pauza krótka, więc pod koniec jesieni człowiek wyczekuje upragnionego odpoczynku. Ale po dziesięciu dniach luzu chciałby już wrócić do treningu. Potrzebuje tego też organizm, który u zawodowego piłkarza nie może mieć zbyt długiej przerwy. Ja z niecierpliwością czekałem na rozpoczęcie przygotowań.
A jak wspomina pan samego Franciszka Smudę?
- Bardzo dobrze. Moją grę poprawił już kilkoma słowami, niemal na dzień dobry. Ledwo się poznaliśmy, a on już wiedział, co i jak mam poprawić, bo jako rozgrywający miałem pewne problemy z grą w defensywie. Smudzie wystarczył bodaj jeden trening, żeby mnie odpowiednio ocenić i znaleźć rozwiązanie na moje bolączki. Jeżeli dany zawodnik będzie rozumiał jego filozofię, na pewno poprawi swoją grę.
Śledzi pan losy odbudowującego się Widzewa?
- Oczywiście. Staram się być na bieżąco i wiem, że zimę Widzew spędzi na drugim miejscu w lidze. Mam nadzieję, że wiosną wywalczy awans, a mi uda się wybrać w końcu na mecz na nowym stadionie. Na razie widziałem go tylko podczas spotkania z okazji XX-lecia występów Widzewa w Lidze Mistrzów.