Radosław Gołębiowski
Wywiady i konferencje
Piłkarze
Radosław Gołębiowski: Widzew to dobre miejsce do rozwoju
Jak zaczęła się twoja przygoda z piłką?
Radosław Gołębiowski: - Zacząłem grać w piłkę w IV klasie podstawówki. Pochodzę spod Częstochowy i najbliższym mojemu miejscu zamieszkania klubem był Grom Cykarzew, gdzie trenowali koledzy z mojej klasy. Pewnego dnia zadzwonił do mnie trener i zapytał, czy nie chciałbym do nich dołączyć. Zgodziłem się, poszedłem na pierwszy, drugi, trzeci trening, zagrałem mecz, spodobało mi się i tak to się zaczęło.
Z Cykarzewa trafiłeś do zespołu LKPS Borowno, a później do Skry Częstochowa.
- W Skrze trafiłem pod skrzydła trenera Roberta Siudy i nie będę ukrywać, że bardzo wiele mu zawdzięczam. To człowiek, który pomógł mi nie tylko w rozwoju sportowym. Grałem też u trenera Pawła Ściebury i trenera Tomka Szymczaka, aż w końcu zadebiutowałem w pierwszej drużynie, w meczu na poziomie II ligi.
Twoi byli trenerzy mówią, że jesteś bardzo uniwersalnym zawodnikiem. Grywałeś jako środkowy pomocnik, lewy pomocnik oraz obrońca. Na jakiej pozycji czujesz się najlepiej?
- Najlepiej czuję się w środku pola, ale gra na skrzydle, czy to w pomocy, czy w obronie, też nie stanowi dla mnie problemu. To kwestia przyzwyczajenia i tego, czego wymaga ode mnie szkoleniowiec. Na pewno gra na tak różnych pozycjach dużo mi dała i pomogła mi się rozwijać. W pierwszym roku w seniorskiej drużynie Skry tak naprawdę uczyłem się dorosłej piłki, wchodziłem na boisko na kilka minut i łapałem doświadczenie. Dopiero w tym ostatnim sezonie stałem się podstawowym zawodnikiem Skry i grałem całe mecze. Zdaję sobie jednak sprawę, że przede mną cały czas dużo nauki.
Twój ostatni sezon w Skrze Częstochowa był chyba taką przyspieszoną szkołą dorosłej piłki. Mieliście utrzymać się w lidze, tymczasem zakończyliście rozgrywki na szóstym miejscu, a później niespodziewanie wygraliście baraże. Wierzyliście w to, że możecie odnieść taki sukces?
- To był bardzo udany sezon w wykonaniu Skry. Utrzymanie zapewniliśmy sobie dość szybko i powiedzieliśmy sobie w szatni, że ten cel nas nie zadowala. Nie mówiliśmy głośno o awansie, skupialiśmy się na każdym kolejnym meczu, mieliśmy lepsze i gorsze momenty, ale okazało się, że najlepszą formę udało się uzyskać na kluczowe mecze w końcówce sezonu. Oba spotkania barażowe graliśmy na wyjazdach, więc było jeszcze ciężej, ale tak naprawdę to nas dodatkowo budowało. Dojechały nogi, dojechała głowa, ale pomogło nam chyba także to, że nie byliśmy stawiani w roli faworyta. Większość osób stawiała na Chojniczankę i KKS, a my spokojnie, po cichu wykonywaliśmy swoją pracę.
W Widzewie o ciszy raczej nie może być mowy. Poradzisz sobie z grą w znanym, utytułowanym klubem, którym na co dzień żyją tysiące kibiców?
- To będzie dla mnie zupełnie coś nowego. Nie miałem jeszcze okazji grać na tym stadionie przy publiczności i już nie mogę się tego doczekać. Czy sobie poradzę? Nie chcę składać deklaracji, bo wszystko zweryfikuje boisko. Chcę się nadal uczyć i rozwijać, a Widzew jest na to dobrym miejscem. Miałem możliwość pozostania w Skrze, ale chciałem spróbować czegoś nowego. Na początku na pewno często będą zaglądali do mnie rodzice i siostra, żebym poczuł się w Łodzi bardziej swobodnie.
Macie w rodzinie sportowe tradycje?
- Raczej nie. Starsza siostra trenowała taniec, ja wcześniej grałem trochę w siatkówkę. W okolicach Częstochowy bardzo popularny jest żużel i przyznam, że też jestem fanem tej dyscypliny. Jak tylko mam czas, chodzę na mecze Włókniarza i kibicuję chłopakom. We Włókniarzu jeździ zresztą mój dobry kolega Mateusz Świdnicki.
Pamiętasz swój ostatni występ w Łodzi przy al. Piłsudskiego?
- Pamiętam. Graliśmy mecz bez kibiców, ja zaliczyłem asystę przy golu Daniela Rumina i wygraliśmy to spotkanie 2:1. Teraz chciałbym jak najwięcej takich podań notować już w Widzewie, bo na sam koniec w piłce ważne są liczby.