Global categories
Poszumieli, zastrajkowali i… zremisowali
“Niech pan zapyta piłkarzy, dlaczego nie chcieli pojechać na jednodniowy obóz do Dobieszkowa. O sprawy pieniężne proszę również zapytać tych samych ludzi, bo ja na ten temat nie mam nic do powiedzenia. Który z polskich klubów nie ma kłopotów finansowych? Proszę wskazać!” - tak dzień później, już po meczu z ŁKS-em, stanowczo na pytania dziennikarzy odpowiadał Andrzej Pawelec, wtedy prezes widzewskiej spółki.
Dzień wcześniej, we wspomniany Wielki Piątek, piłkarze Widzewa zażądali spotkania z prezesem, ale ten “na skutek nawału obowiązków nie dojechał”, jak relacjonowano całe zamieszanie na łamach “Przeglądu Sportowego”. Zawodnicy nie odpuścili, postanowili nie pojechać na zgrupowanie i czekali cierpliwie w klubie. W końcu prezes Pawelec się zjawił i zaczęły się rozmowy z drużyną, które trwały do późnych godzin wieczornych.
Ostatecznie po raz kolejny udało się ugasić “finansowy pożar” w klubie, co ponoć scementowało zespół przed wielkanocnymi derbami przy alei Unii. “Trzeba było trochę “poszumieć” przed spotkaniem z lokalnym rywalem po to, by coś się działo. Również po to, by wzbudzić w drużynie bojowego ducha” - skomentował całą sprawę trener Franciszek Smuda.
Szkoleniowiec drużyny Widzewa Łódź miał swoje problemy przed meczem z ŁKS-em, bo defensywa jego zespołu została pozbawiona dwóch filarów – Waldemara Jaskulskiego i Marka Bajora, a ponadto nie mogli zagrać Andrzej Michalczuk oraz Mirosław Szymkowiak. Jakby na potwierdzenie tych kadrowych kłopotów Widzewiacy, będący wiceliderami ekstraklasy, zaczęli derbowe spotkania bardzo chaotycznie i oddali pole gospodarzom. W efekcie w 21. minucie Marek Saganowski strzelił gola dla ŁKS-u. “Wyszedłem na Saganowskiego i w sposób maksymalny skróciłem kąt strzału. Jednak precyzyjnie kopnął piłkę, potrafił zmieścić ją w długim rogu” - mówił już po meczu bramkarz Widzewa, Andrzej Woźniak.
Utrata bramki podziałała mobilizująco na czerwono-biało-czerwonych, którzy nie chcieli spędzić wielkanocnych świąt w kiepskich nastrojach. Tym bardziej, że w tabeli musieli gonić prowadzącą Legię Warszawa. Siedem minut po stracie gola Widzewiacy doprowadzili do wyrównania za sprawą jednej z najbardziej pamiętnych bramek w historii piłkarskich Derbów Łodzi. Marek Citko został sfaulowany na 25. metrze przed bramką Zbigniewa Robakiewicza. Ełkaesiacy dokładnie ustawili mur, ale na nic to się zdało, bo Rafał Siadaczka znakomicie uderzył lewą nogą i jego bombowy strzał wylądował w prawym górnym rogu bramki ŁKS-u.
Po tej bramce Widzewiacy przejęli inicjatywę i jeszcze do przerwy Zbigniew Wyciszkiewicz oraz Ryszard Czerwiec mieli bardzo dobre okazje do strzelenia goli, ale je zmarnowali. Po przerwie liczna, kilkutysięczna grupa kibiców Widzewa, nadal oglądała spotkanie rozgrywane pod dyktando swojej drużyny, ale ostatecznie wielkanocne Derby Łodzi 1996 zakończyły się w Wielką Sobotę 6 kwietnia remisem 1:1. “Straciliśmy dwa punkty, ale przecież zaprezentowaliśmy się lepiej na stadionie ŁKS od Legii. Mistrzowie Polski nie wywieźli stąd przecież nawet takiej zdobyczy” - mówił po meczu kierownik widzewskiej drużyny, Tadeusz Gapiński.
Kilka godzin później humory Widzewiakom się poprawiły, bo Legia niespodziewanie przegrała 2:3 z Górnikiem w Zabrzu. Łodzianie w tym momencie tracili 6 punktów do warszawian, ale mieli w zapasie do rozegrania dwa zaległe mecze. Jak miało się wkrótce okazać, derbowy remis był ostatnią punktową stratą RTS-u na wiele kolejek, co ostatecznie doprowadziło Widzew Łódź do mistrzostwa Polski.