Global categories
Po porażce z ŁKS-em Łomża zeszliśmy na ziemię - rozmowa z Michałem Millerem
Dariusz Cieślak: W ubiegły weekend wróciłeś do gry po krótkiej przerwie. Doskwierał ci głód gry czy raczej był to okres, w którym mogłeś się wreszcie trochę zregenerować ?
Michał Miller: Z pewnością jedno i drugie. Na pewno ta przerwa trochę mi się przydała, ponieważ organizm był już podmęczony. Przyznam szczerze, że do tej pory moje życie piłkarskie wyglądało tak, że nie miałem okazji trenować aż tak ciężko i intensywnie jak w Widzewie. To pokazało pewne braki, które na przestrzeni całej rundy przerodziły się w zmęczenie. Dlatego ten odpoczynek się przydał, ale i oczywiście wzmógł głód gry.
Nie wystąpiłeś w meczu z ŁKS-em Łomża. Wynik wszyscy znamy.
- Już w trakcie meczu z ŁKS-em miałem ochotę wracać. Po tym spotkaniu siedziałem w domu i bardzo przeżywałem to wszystko, co się wydarzyło. Zastanawiałem się, co by było gdybym zagrał. Może pomógłbym jakoś kolegom, może wynik byłby inny. Strasznie mi to dokuczało, dlatego cieszyłem się z powrotu, a że jednocześnie udało się wygrać i awansować na fotel lidera to dodatkowa satysfakcja.
Analizując te dwa mecze to tak, jakbyśmy oglądali dwie różne drużyny Widzewa. W meczu z Lechią zagraliście tak, jak oczekują od was kibice - szybko i ofensywnie, choć niektórzy zaznaczają, że przy tej liczbie sytuacji zwycięstwo powinno być bardziej okazałe.
- Ten mecz z Łomżą był dla nas przełomowy. Wcześniej gubiliśmy punkty, a jednak cały czas próbowaliśmy się usprawiedliwiać, że a to przypadek, a to wypadek przy pracy. Po tej porażce zeszliśmy na ziemię, powiedzieliśmy sobie parę słów i zrozumieliśmy, że jesteśmy takimi samymi zawodnikami, jak pozostali gracze w tej lidze. Musimy ciężko zasuwać, bo same umiejętności nie wystarczą. To był klucz do zwycięstwa i lepszej gry w meczu w Tomaszowie Mazowieckim.
Mówisz, że zeszliście na ziemię. Czyli po tej serii zwycięstw pod wodzą trenera Smudy poczuliście się bardzo pewnie, może nawet za pewnie?
- Wydaje mi się, że mogło tak być. Jeśli nie faktycznie, to na pewno podświadomie mogliśmy zakładać, że jesteśmy drużyną, której ten awans przyjdzie łatwo i przyjemnie. Mamy skład z dużymi nazwiskami i na papierze wyglądamy chyba najlepiej w tej lidze. Sądziliśmy, że zwycięstwa same będą przychodzić, a jednak rzeczywistość wszystko zweryfikowała. Nasi rywale walczyli bardzo ambitnie, zasuwali na całym boisku i to wystarczyło, żeby odebrać nam punkty. Na szczęście ten mecz z Łomżą pozwolił nam się trochę otrząsnąć.
Wrócę jeszcze do tematu skuteczności. W Tomaszowie Mazowieckim mogliście spokojnie strzelić kilka bramek, więc pewien niedosyt pojawił się u kibiców.
- Mamy trochę problemów z tą skutecznością. Nie ukrywam, że sam po sobie widzę, że w porównaniu do poprzednich sezonów zdobywam mniej bramek. To przekłada się na jakąś małą blokadę psychiczną. Człowiek chce za wszelką cenę to poprawić, a to wprowadza jeszcze większy paraliż. W piłce tak jest, że im bardziej chcesz, tym częściej po prostu nie wychodzi. To nie jest tylko mój problem. Trochę się zacięliśmy, ale mam nadzieję, że to zwycięstwo z Lechią naprowadzi nas na dobre tory. Teraz runda się kończy, więc będziemy mieli czas, żeby popracować nad tym elementem.
Czujecie się już mistrzem jesieni?
- Nie, nie dopuszczamy do siebie takich myśli. Skupiamy się na najbliższym meczu. Sokół jest drużyną nieobliczalną, dobrze grającą w piłkę i potrzebującą punktów. Na pewno stać ich nas więcej, niż prezentują w tym sezonie, dlatego musimy być bardzo uważni. Już wcześniej byliśmy na fotelu lidera i straciliśmy to. Dlatego czas na radość przyjdzie dopiero po meczu.
Przechodząc do Widzewa odpuszczałeś potencjalną rywalizację w II lidze. Z perspektywy czasu chyba nie żałujesz tej decyzji?
- Zdecydowanie nie. Wiedziałem, że Finishparkiet nie jest tak perspektywicznym klubem jak Widzew. Tutaj mam możliwości rozwoju, a tam, nawet jeśli gralibyśmy w II lidze, to byłoby maksimum, co mógłbym osiągnąć. Ja chcę czegoś więcej i wiem, że z Widzewem mogę to osiągnąć. Tutaj II liga nikogo nie zadowoli, tutaj trzeba maszerować aż do ekstraklasy.
Pierwsze miesiące w Łodzi za tobą. Jak podoba ci się to miasto? Może chciałbyś osiąść tu na dłużej?
- W Łodzi mieszka mi się bardzo dobrze. Jestem tutaj z rodziną, więc mam wszystko, czego mi potrzeba do szczęścia. W klubie też czuję się bardzo dobrze, choć uważam, że ta runda w moim wykonaniu pozostawia wiele do życzenia. Trochę się zablokowałem, ale mam czas, żeby to poprawić. Jest zima, podczas której trzeba starać się zrobić wszystko, żeby w następnej rundzie wyglądać jeszcze lepiej. Myślę, że przy trenerze Smudzie mogę jeszcze bardzo dużo elementów poprawić.
Macie z rodziną jakieś swoje ulubione miejsce w Łodzi?
- Szczerze mówiąc, to odkąd urodziła się druga córka to nie mamy zbyt wiele czasu, żeby poznawać miasto. Wcześniej wybraliśmy się czasem na Piotrkowską na dobry obiad czy spacer. Teraz raczej spędzamy czas w domu. Trzeba czekać, aż córa podrośnie, wtedy nadrobimy te zaległości.
Łatwo jest łączyć rolę piłkarza z rolą ojca kilkumiesięcznego dziecka?
- Jest to na pewno wyzwanie. Kosztuje to trochę zdrowia. Trzeba się całkowicie poświęcić jednemu i drugiemu. Brakuje czasem chwili na relaks, taki odpoczynek fizyczny i psychiczny. Jesteśmy tutaj sami. Nie mamy do dyspozycji dziadków, więc nie ma nas kto odciążyć, ale byliśmy tego świadomi podejmując decyzję o przenosinach do Łodzi. Dla mnie wychowanie córek to jest fantastyczna sprawa, spełnienie marzeń, więc daleki jestem od narzekania, a te zarwane noce... to tylko kwestia czasu.