Pięć minut, które wstrząsnęło stolicą
Ładowanie...

Global categories

18 June 2017 14:06

Pięć minut, które wstrząsnęło stolicą

inęło 20 lat temu od zdobycia przez Widzew Łódź ostatniego mistrzostwa Polski. Piłkarze trenera Franciszka Smudy zagrali w Warszawie mecz, o którym mówi się aż do dziś.

Tamtego dnia doszło do starcia na szczycie tabeli Ekstraklasy. Broniący tytułu mistrza Polski, a zarazem lider, Widzew, udał się do Warszawy na wyjazdowe spotkanie z drugą w tabeli Legią. Wprawdzie była to przedostatnia kolejka sezonu 1996/1997, a obie drużyny dzielił zaledwie punkt, nikt nie miał wątpliwości, że mecz przy Łazienkowskiej znacznie zwiększy szansę na zdobycie mistrzostwa dla jednej z tych ekip.

Nie minął kwadrans, a zgromadzeni na stadionie fani stołecznej drużyny mogli krzyczeć z radości. Dośrodkowanie Tomasza Sokołowskiego z rzutu rożnego na bramkę po strzale głową zamienił Cezary Kucharski. Na 2:0 w drugiej połowie podwyższył Sylwester Czereszewski, który po rajdzie przez połowę boiska uderzył z szesnastu metrów na tyle precyzyjnie, że wyciągnięty jak struna Maciej Szczęsny nie był w stanie zapobiec utracie gola. Legioniści mieli kolejne sytuacje. Drugiego swojego gola mógł zdobyć Kucharski, który otrzymał podanie w pole karne, ale zamiast do bramki, strzelił prosto w słupek.

Na kilka minut przed końcem tego spotkania doszło do przerwy, która była efektem... kontuzji sędziego, śp. Andrzeja Czyżniewskiego. Nikt nie spodziewał się, że po powrocie arbitra na murawę, następne wydarzenia boiskowe sprawią, że spotkanie zostanie wywrócone do góry nogami. - Czegoś takiego nie przeżyłem chyba ani wcześniej, ani później. Wiele razy pytałem mojego kolegi, śp. Andrzeja Czyżniewskiego, który był arbitrem tego spotkania: „Jak to było naprawdę tam na boisku?”. A on odpowiadał: „Było tak,  jak było. Zabolała mnie noga. Była przerwa, a potem Widzew się odrodził.”. To był niesamowity, nieoczekiwany mecz z takim zakończeniem, jakie może zapewnić tylko piłka nożna - tak spotkanie wspominał komentujący ówczesne spotkanie Janusz Basałaj, obecnie przewodniczący Komisji ds. Mediów i Marketingu PZPN.

W 88. minucie, wprowadzony na boisko po przerwie przez trenera Franciszka Smudę reprezentant Mołdawii, Alexander Curtian, znalazł prostopadłym podaniem Sławomira Majaka, który pozwolił piłce wylądować, po czym huknął na bramkę Legii - Grzegorz Szamotulski skapitulował po raz pierwszy! Dwie minuty później na Łazienkowskiej zapanowała już całkowita konsternacja - pięknym strzałem głową golkipera gospodarzy pokonał Dariusz Gęsior. Znakomicie w tej akcji dośrodkował Rafał Siadaczka, którego przytomnie wypatrzył Curtian. Zawodnicy trenera Mirosława Jabłońskiego ruszyli do ataku tuż po wznowieniu ze środka boiska. Po chwili byli już w polu karnym Widzewa, a piłka... ugrzęzła w siatce bramki Szczęsnego. Ogromny kamień spadł jednak z serca czerwono-biało-czerwonych, kiedy ujrzeli bocznego sędziego trzymającego chorągiewkę w górze - spalony.

W końcówce spotkania, ten mecz przypominał solidną wymianę ciosów na miarę walki bokserskiej o mistrzowski pas w wadze ciężkiej. Nic więc dziwnego, że łodzianie wznawiając akcję po odgwizdanym chwilę wcześniej spalonym, od razu ruszyli na połowę legionistów. Prawą stroną boiska popędził Gęsior, który widząc Andrzeja Michalczuka w polu karnym, zagrał do niego po ziemi. Ten ostatni strzelił bez przyjęcia w kierunku bliższego słupka bramki Szamotulskiego i wprawił kibiców przyjezdnych w euforię. W ciągu pięciu minut Widzew ze stanu 0:2 wyszedł na prowadzenie 3:2, uciekając z piekła do nieba!

Chwilę później sędzia Czyżniewski zakończył spotkanie, a to oznaczało, że Widzew zdobył drugi z rzędu, a czwarty w całej historii, tytuł mistrza Polski. Tak naprawdę, łodzianie wygrali jednak znacznie więcej - mecz przy Łazienkowskiej przez lata urósł do miana legendy, o której mówiło się, mówi i z pewnością jeszcze wielokrotnie mówić się będzie. Świadkiem tych wydarzeń był obecny prezes PZPN, legenda Widzewa, Zbigniew Boniek, który wspólnie z Januszem Basałajem komentował tamto spotkanie dla telewizji Canal+. - Byłem już pogodzony z wynikiem 2:0. Myślałem, że wszystko co miało się wydarzyć w tym meczu, już miało miejsce. Potem zdarzył się niesamowity zryw Widzewa. Czy prezes wierzył w to, co się stanie? Nigdy go tak naprawdę o to nie pytałem. Kiedy siada do mikrofonu stara się być obiektywny, ale na pewno gdzieś w głębi duszy, jako stary widzewiak, cieszył się z końcowego rezultatu - powiedział w rozmowie z widzew.com były komentator sportowy oraz prezes Wisły Kraków.

18 czerwca 1997 r.

Legia Warszawa - Widzew Łódź 2:3 (1:0)
1:0 - Cezary Kucharski 12'
2:0 - Sylwester Czereszewski 57'
2:1 - Sławomir Majak 88'
2:2 - Dariusz Gęsior 90'
2:3 - Andrzej Michalczuk 90+2'

Składy drużyn:

Legia: Grzegorz Szamotulski - Igor Kozioł, Jacek Zieliński, Paweł Skrzypek, Tomasz Sokołowski, Sylwester Czereszewski, Ryszard Staniek, Dariusz Czykier, Jacek Bednarz, Cezary Kucharski (87' Jacek Kacprzak), Marcin Mięciel (90' Marcin Jałocha).

Widzew: Maciej Szczęsny - Mirosław Szymkowiak, Tomasz Łapiński, Daniel Bogusz (72' Piotr Szarpak), Andrzej Michalczuk, Dariusz Gęsior, Paweł Miąszkiewicz (65' Alexander Curtian), Radosław Michalski, Rafał Siadaczka, Sławomir Majak, Jacek Dembiński.

Sędzia: Andrzej Czyżniewski (Gdańsk)