Okęcie, czyli awanturnicy z Widzewa
Ładowanie...

Global categories

11 July 2020 12:07

Okęcie, czyli awanturnicy z Widzewa

Taka historia dzisiaj, w dobie tak dużej liczby mediów oraz potęgi internetu, urosłaby zapewne do niebotycznych rozmiarów. Ale również wtedy, 40 lat temu, na moment stała się głównym wydarzeniem w kraju.

Mowa o słynnej aferze na Okęciu z końca listopada 1980 roku, w której w głównej roli wystąpili zawodnicy Widzewa. Piłkarska jesień sprzed 40 lat upływała w Polsce pod znakiem dominacji widzewiaków. W ekstraklasie drużyna trenera Jacka Machcińskiego zakończyła rundę jako zdecydowany lider mający w zapasie jeszcze zaległy mecz. Do tego w Pucharze UEFA łodzianie wyeliminowali słynne drużyny Manchesteru United i Juventusu.

Nic dziwnego, że piłkarze RTS-u zaczęli też odgrywać coraz większą rolę w reprezentacji Polski, którą wtedy prowadził selekcjoner Ryszard Kulesza. W październiku 1980 r. obrońca Władysław Żmuda po raz pierwszy w swojej sportowej karierze poprowadził biało-czerwonych jako kapitan w towarzyskim meczu z Argentyną na wyjeździe. Miesiąc później Polacy pokonali 2:1 na wyjeździe Hiszpanię, a w tym spotkaniu obok Żmudy zagrali też Zbigniew Boniek, Józef Młynarczyk i Włodzimierz Smolarek.

Cała czwórka została powołana na kolejny mecz, tym razem z Maltą na wyjeździe, który miał być pierwszą grą Polaków o punkty w eliminacjach mistrzostw świata Hiszpania 1982. Ostatecznie na śródziemnomorską wyspę dotarł tylko Smolarek, co było efektem afery, która chwilę wcześniej rozegrała się w Warszawie. Swój początek miała w hotelu "Wera", w którym piłkarze reprezentacji przebywali przed odlotem do Włoch, skąd potem mieli udać się na Maltę.

Wieczór poprzedzający wylot kilku kadrowiczów postanowiło spędzić jednak nie w hotelu, ale na mieście. Józef Młynarczyk, bramkarz Widzewa i reprezentacji, wybrał się razem ze Smolarkiem do słynnej restauracji "Adria". Tam spotkał znajomego dziennikarza Wojciecha Zielińskiego i jak wspominał po latach w swojej książce "Kochana piłeczko", miał z nim wypić po trzy lampki szampana. Około trzeciej nad ranem Młynarczyk postanowił wrócić do hotelu, ale rozrywkowy dziennikarz chciał zabrać się razem z nim. Po dotarciu do hotelu Zieliński zaczął awanturować się na recepcji i obsługa hotelu postanowiła powiadomić kierownictwo reprezentacji. Na recepcji pojawił się Roman Lisiewicz, kierownik drużyny narodowej i... zaczęło się.

Zdjęcie nr 2: Józef Młynarczyk nie należał do "grzecznych chłopców" w reprezentacji Polski i lubił chodzić własnymi ścieżkami...

Młynarczyk postanowił odwieźć kolegę dziennikarza do domu, a nie grzecznie już zostać w hotelu. Gdy wrócił, jego stan wskazywał, że spożył kolejną dawkę napojów wysokoprocentowych, choć sam zarzekał się, że to był tylko "łyk piwa". Jednak jego zwierzchnicy w reprezentacji mieli inne zdanie i postanowiono, że bramkarz nie pojedzie na mecz z Maltą i zostaje w kraju. - Gdyby trener Kulesza był na miejscu, w hotelu, nie doszłoby do całej tej awantury. Tu swoją robotę zrobił świeżo upieczony i wysłany z reprezentacją, nie wiadomo na czyje polecenie, pułkownik Lisiewicz i, niestety, również trener Blaut, który nie darzył mnie sympatią - wspominał Młynarczyk w swojej książce.

Bernard Blaut był asystentem selekcjonera Kulszy i słynął z tego, że nie tolerował tego rodzaju wybryków piłkarzy. Gdy więc w obronie Młynarczyka stanęli Boniek, Żmuda, Smolarek i Stanisław Terlecki z ŁKS-u, rozpętała się awantura na całego. Na lotnisku, na które Młynarczyka przywiózł własnym autem Terlecki, wspomniani piłkarze zaczęli stanowczo protestować i kłócić się ze sztabem szkoleniowym, a wszystko odbywało się przy obecności mediów i w świetle kamer. Doszło do słownych utarczek z dziennikarzami, a Terlecki... wyciągnął z gniazdka kabel od oświetlenia i kamer, czym zdenerwował przedstawicieli mediów.

Ostatecznie reprezentacja w komplecie odleciała do Włoch, ale wkrótce okazało się, że kłótnia kadrowiczów z trenerami w hali odlotów na lotnisku Okęcie urosła do rangi najważniejszego wydarzenia w kraju, który w tym czasie zmagał się z kryzysem, a komunistyczna władza nie mogła nic zrobić z rosnącą siłą ruchu "Solidarność". Postanowiono więc te niewygodne tematy "przykryć" aferą z udziałem piłkarzy.

Wkrótce prezes PZPN, generał Marian Ryba, poleciał do Włoch i ściągnął z powrotem Młynarczyka, Bońka, Żmudę i Terleckiego, czyli "Bandę Czworga", jak w mediach w kraju nazwano awanturników z Okęcia. Już 15 grudnia, dosłownie dwa tygodnie po tych zdarzeniach, w siedzibie Związku doszło do pokazowego procesu i przesłuchań wspomnianych piłkarzy. Po latach Zbigniew Boniek w swojej książce "Na poliu karnym" określił ten proces mianem występu Muppet-show w Warszawie. - Było to wydarzenie równie śmieszne, co smutne. Dziesięciu sprawiedliwych, siedzących za ogromnym stołem na podwyższeniu i przekonanych o swej misji dziejowej, także tłum świadków i obwinionych, wiele sprzecznych zeznań i kabaretowych momentów - wspominał "Zibi".

Zdjęcie nr 3: Drużyna Widzewa z wiosny 1981 roku, po aferze na Okęciu. Brak Młynarczyka i Bońka, ale mimo tego ten zespół potrafił wygrać ligę i zdobyć mistrzostwo Polski

Koniec końców piłkarzom do śmiechu nie było, bo Komisja Dyscyplinarna PZPN ukarała Bońka i Terleckiego roczną karą dyskwalifikacji i zakazu gry w klubie oraz reprezentacji, Młynarczyk dostał 8 miesięcy dyskwalifikacji i 2-letni zakaz występów w drużynie narodowej. Również Żmudę ukarano 8 miesiącami przerwy od gry w piłkę, ale prezesowi Ludwikowi Sobolewskiemu i działaczom Widzewa udało się załatwić zawieszenie tej kary. Podobnie było z 2-miesięczną dyskwalifikacją Smolarka.

Dzięki temu wiosną 1981 roku trener Machciński miał do dyspozycji przynajmniej dwóch z czterech czołowych piłkarzy drużyny Widzewa. Mimo braku Młynarczyka i Bońka, oraz licznych kontuzji w zespole w trakcie rundy, widzewiacy potrafili obronić pozycję lidera i po raz pierwszy w historii wywalczyć mistrzostwo Polski dla RTS-u. A to wszystko na przekór działaczom PZPN-u i kilku klubów, którzy próbowali tymi dyskwalifikacjami osłabić Widzew.

Wkrótce też zweryfikowano kary dla piłkarzy, którzy dość szybko wrócili do gry w klubie oraz reprezentacji. Władze polskiej piłki nie miały innego wyjścia, co dobrze podsumował Władysław Żmuda w wywiadzie, który w czerwcu udzielił portalowi widzew.com: - Po aferze na Okęciu, gdy stanęliśmy w obronie Józka Młynarczyka, w PZPN-ie dominowała postawa, że raczej nas już nie chcą w reprezentacji. Chcieli nas ukarać. "Banda czworga" miała nie wrócić do gry. Jednak czas pokazał, że musieli sięgnąć po widzewskich zawodników. Z perspektywy czasu widać, że zajęliśmy słuszne stanowisko jako widzewiacy. Mistrzostwa świata w Hiszpanii to potwierdziły, bo nadawaliśmy ton tej drużynie jako ekipa z Widzewa.