Nie Tylko Piłka: Krystian Nowak
Ładowanie...

Global categories

31 January 2021 15:01

Nie Tylko Piłka: Krystian Nowak

To miała być rozmowa o wszystkim, tylko nie o piłce. Z Krystianem Nowakiem jednak tak się nie da. 26-letni stoper opowiedział w rozmowie z widzew.com jak wygląda życie podporządkowane futbolowi.

Marcin Olczyk: Pochodzisz z Ełku. Czy w dzieciństwie interesowałeś się typowo mazurskimi pasjami, jak żeglarstwo czy wędkarstwo?

Krystian Nowak: U mnie od razu liczyła się tylko piłka nożna i sport ogólnie. Miłość do nich zaszczepił mi tata już od najmłodszych lat. Nigdy nie miałem zajawki na wędkowanie czy żeglowanie i z biegiem czasu nic się w tym temacie nie zmieniło. W mojej rodzinie nigdy nie było związanych z tym tradycji. Żeglarstwo na pewno dużo bardziej popularne jest w Giżycku i okolicach. W Ełku nie ma w sumie na to warunków.

A jeśli nie piłka to co? Poświęcałeś czas jakimkolwiek innym zajęciom?

- W szkole podstawowej większość wolnego czasu spędzałem w hali sportowej. Grałem w co się dało, również w koszykówkę i siatkówkę. Lubiłem też pływanie. Pochłaniało mnie to całkowicie, a jak nie byłem w szkole czy na zajęciach dodatkowych to na podwórku pod blokiem. Graliśmy na osiedlowym boisku bez względu na pogodę. Często rywalizowaliśmy osiedle na osiedle czy nawet bok na blok. Zawsze dużo się tam działo. Dopiero w szóstej klasie poszedłem do Mazura Ełk, gdzie zacząłem grać na normalnej murawie, na pełnowymiarowym placu. Od tego momentu wszystko potoczyło się bardzo szybko, bo już w pierwszej klasie gimnazjum wylądowałem w SMS-ie w Łodzi.

Jak poradziłeś sobie z przenosinami do wielkiego miasta? Jak wyglądały twoje początki w Łodzi?

- W Szkole Mistrzostwa Sportowego zaplanowany mieliśmy praktycznie cały dzień. Treningi przedzielane były lekcjami, do internatu wracaliśmy późnym popołudniem, koło godziny 16-17, a jak czekały nas dodatkowe zajęcia biegowe to nawet o 18.

Skąd wziął się pomysł na przenosiny z dalekiego Ełku właśnie do miasta włókniarzy?

- Zawsze, gdy graliśmy różnego rodzaju turnieje międzywojewódzkie, imponowało mi to, jak dobrą drużyną dysponował SMS i jacy zawodnicy dla niego grali. Wiedziałem, że są tam duże możliwości. Tak się złożyło, że po jednym z turniejów, rozgrywanym w Kętrzynie, w czasie którego strzeliłem trzy bramki, dostałem telefon z SMS-u z informacją, że bardzo chcą mnie tam ściągnąć. Musiałem to dobrze przemyśleć, bo w wieku trzynastu lat podejmowanie takich decyzji, związanych z przenosinami o 360 kilometrów, nie jest łatwe. Ale miałem silne wsparcie. Mocno namawiała mnie na ten ruch mama. Mówiła, że warto zobaczyć na miejscu jak tam wszystko wygląda. Nie zawiodłem się. Od początku byłem pozytywnie zaskoczony: organizacją, ilością i stanem boisk, całą otoczką. Warunki do treningów i doskonalenia umiejętności były naprawdę dobre.

Był czas, żeby poznać lepiej miasto?

- Tak, oczywiście, zwłaszcza że trzymaliśmy się paczką z internatu razem, bo wiele było wtedy w szkole osób spoza Łodzi. Wolne mieliśmy zwykle niedziele po sobotnim meczu, więc wtedy zdarzało nam się wychodzić, ale też nie jakoś bardzo często i daleko. Jako młody chłopak w nowym, dużym mieście starałem się trzymać raczej centrum i okolic. Czasem wybieraliśmy się do Manufaktury, ale to był dla nas już kawał drogi. Generalnie jednak szybko przyzwyczaiłem się do Łodzi. Poczułem, że to jest moje drugie najważniejsze miejsce, po rodzinnym domu. Potem, już grając za granicą, bardzo chętnie tu wracałem. Spędziłem tu większość część okresu dojrzewania. Stoi za tym wiele wspomnień i przeżyć.

Czy coś poza piłką potrafi na dłużej przykuć twoją uwagę? Masz jakiekolwiek niesportowe pasje czy zainteresowania?

- Od zawsze zafiksowany byłem przede wszystkim na piłkę nożną. Skupiałem się na tym, żeby podporządkować życie i każdą moją aktywność treningowi. Dlatego tak ważny jest dla mnie odpoczynek i czas na regenerację. Oczywiście, jak każdy, lubię wyjść do kawiarni, restauracji czy na spacer, ale najpierw patrzę na to, by być odpowiednio przygotowanym na zajęcia albo kolejny mecz. Taką mam dyscyplinę i tego się trzymam. Nie chcę później żałować, że coś zaniedbałem. Poświęcam się przede wszystkim piłce, chociaż mam również inne zainteresowania. Lubię czytać książki. Mam również bzika na punkcie jedzenia. Ważne jest dla mnie, żeby zdrowo się odżywiać, co ma związek z moją pracą i tym, żeby czuć się na co dzień dobrze. Odkąd zacząłem interesować się żywieniem, bardzo polubiłem gotowanie. Sprawia mi to dużą frajdę. Czasem siadam w domu do gier komputerowych. Mam grupę znajomych, z którą chętnie rywalizujemy w wirtualnym świecie. Pozwala się to na chwilę wyłączyć, odciąć, nie myśleć przez moment o piłce czy codziennych problemach.

Dla osoby tak mocno poświęcającej się piłce nożnej jak ty, ostatni rok musiał być okropny. Jak sobie poradziłeś z poważną kontuzją i kolejnymi ograniczeniami epidemicznymi?

- Ciężki był przede wszystkim początek. Ale starałem się być zdyscyplinowanym i pamiętać, że nie mogę się zaniedbać. Było ciężko, miałem momenty załamania, bo nie wszystko układało się zawsze po mojej myśli, ale powiedziałem sobie, że muszę dbać o siebie i pilnować treningu, za wszelką cenę. Nie zostało mi nic innego. Udało mi się wrócić po 5,5 miesiąca. To dobry wynik, który cieszy tym bardziej, że od tego momentu nic mi już nie dolega. Czyli praca, którą wtedy wykonałem, dała efekt w postaci odpowiedniego przygotowania mięśni i całego organizmu. Takie sytuacje testują człowieka. Pokonanie przeciwności zawsze wzmacnia. W czasie pandemii trzeba było stać tak naprawdę samemu nad sobą, nikt inny nie mógł mnie pilnować. A wtedy zawsze jest trudniej, niż w sytuacji, gdy ktoś jest z boku i cię dogląda.

Pojawił się po drodze jakikolwiek naprawdę poważny kryzys, kiedy zacząłeś tracić nadzieję, że uda się wrócić?

- Tak. Po samej operacji nic mi nie doskwierało, ale po jakimś czasie pojawiły się w nocy takie bóle w kolanie, że nie mogłem spać. Najgorsze było to, że nie wiedziałem, co się dzieje. W ciągu dnia nie czułem nic, a wieczorami czy w środku nocy pojawiały się okropne problemy. Człowiek może stracić wtedy wiarę w to, co robi. Zastanawiasz się nazajutrz czy robić trening, czy nie, bo nie wiesz czy to ta praca powoduje ból, czy coś zupełnie innego. Często organizm reaguje dopiero po czasie. Warto walczyć i potrafić się przełamać. Najważniejsze, żeby się nie poddawać, bo trenowanie kilka kolejnych tygodni czy nawet miesięcy tego samego - wiele godzin dziennie - może załamywać, zwłaszcza gdy zaczynasz odnosić wrażenie, że stoisz w miejscu, bo efektów wizualnie długo nie widać.

Byłeś w stanie przekonać samego siebie czy potrzebowałeś dodatkowego wsparcia bliskich, a może ekspertów, rozmów z lekarzami?

- Potrafię sam się zdyscyplinować. Mam swoje założenia i jak coś sobie ustalę czy zaplanuję, to muszę to zrealizować. Wystarczy, że zaplanowany na dziesiątą trening zacznę dziesięć minut później, czuję, że straciłem czas, nawet jeśli potem mam cały dzień wolny. Tak już jest, że jak coś założę, to muszę to zrealizować, bo potem strasznie mnie to męczy. Zdaję sobie też sprawę, że całe życie grać w piłkę nie będę, dlatego muszę bardzo dbać o to, co teraz, czyli przede wszystkim o zdrowie i formę. Żeby pokazywać swoje możliwości na boisku w stu procentach, trzeba być całkowicie zdrowym. To jest dla mnie podstawa.

Tę zeszłoroczną, piekielnie trudną walkę wygrałeś. Dzisiaj jesteś już chyba w pełni gotowy do treningów, obciążeń i gry?

- Poprzedni okres przygotowawczy był bardzo krótki, a ja wróciłem po kontuzji, więc trochę brakowało mi czasu, żeby się odpowiednio przygotować. Musiałem do optymalnej formy dochodzić meczami, która nie zawsze były w moim wykonaniu najlepsze. Zdarzały się złe zagrania i błędy. Teraz powinno być już lepiej. Jest dłuższa przerwa, więcej czasu na pracę. Z moim zdrowiem nic się nie dzieje, więc jestem dobrej myśli. Oglądanie meczów kolegów z trybun nie było miłym doświadczeniem, zwłaszcza że przychodziłem zimą pomóc w walce o awans do pierwszej ligi. Wiedziałem, że drużyna mnie potrzebuje, a nie mogłem nic zrobić. Czułem w związku z tym olbrzymi zawód, mimo że nie było to zależne ode mnie. Bardzo mocno to we mnie siedziało, bo nie po to przyszedłem do Widzewa, żeby siedzieć na trybunach.

Jednym z tych błędów, o których wspomniałeś, była czerwona kartka w meczu z Zagłębiem Sosnowiec. Pamiętam, że po zejściu z boisku byłeś bardzo zły na siebie, że dałeś się tak podejść.

- Zgadza się. Trochę uśpiła mnie wtedy nadmierna pewność siebie. Wróciłem do gry, miałem na koncie dobre występy i pozwoliłem sobie na taką głupotę. Nie była to wcale groźna sytuacja, a osłabiłem wtedy zespół. Dużo mi ta sytuacja dała, to był dobry czas na refleksję i przemyślenie sobie pewnych spraw. Na pewno nie powinienem wtedy pozwolić emocjom wziąć górę. Teraz podchodzę do wielu kwestii już trochę inaczej, lepiej sobie z nimi radzę, z większym spokojem i dystansem. Pomaga to, że w poprzedniej rundzie mogłem już sporo grać. Teraz dochodzi cały okres przygotowawczy, więc i to zachowanie na boisku powinno być lepsze.

Cel na wiosnę się nie zmienia, mimo trudnej sytuacji drużyny w tabeli?

- Pamiętajmy, że mamy dwa mecze zaległe, więc możemy gonić pierwszą szóstkę. Wszystko zależy od tego, jak się przygotujemy do rundy. Czasu na szlifowanie formy mamy sporo, ale wszystko zweryfikuje boisko. Dla mnie ważne, żeby czuć się dobrze fizycznie. Wtedy pewne rzeczy, takie jak pojedynki jeden na jeden czy szybkościowe, przychodzą łatwiej. Walczymy o założony ten. Mamy na jego realizację 19 meczów. Z każdym kolejnym będzie oczywiście trudniej, bo w rundzie rewanżowej nie ma już takiego zapasu jak jesienią, że gonić będzie można później. Ale wszystko może się jeszcze zdarzyć.

Cel sportowy jest zatem jasny - ekstraklasa z Widzewem. A marzenia pozasportowe?

- Na razie o tym nie myślę. Nasz zawód jest na tyle specyficzny, że wszystko może się zmienić z dnia na dzień. Ciężko jest zaplanować coś na później, zwłaszcza że mam jeszcze kilka lat grania. Liczę, że zdrowie dopisze i pozwoli je maksymalnie wykorzystać. Trzeba mieć z tyłu głowy, że kariera kiedyś się skończy i już teraz spoglądać w przyszłość, ale nie zastanawiam się nad tym, czym miałbym się później zajmować. Warto na pewno inwestować, ale z głową, więc o tym trochę myślę.

Co w takim razie polecasz?

- Nieruchomości. Nie zajmują dużo czasu, nie wymagają zaangażowania, a efekty przynoszą długoterminowo. To na pewno bardzo ciekawe rozwiązanie, na którym nie powinno się stracić, ale podchodzę do tematu spokojnie. Staram się zabezpieczyć na przyszłość, bo jej nie da się przewidzieć.