Naoczny świadek debiutu: W Manchesterze rodził się wielki Widzew
Ładowanie...

Global categories

14 September 2017 12:09

Naoczny świadek debiutu: W Manchesterze rodził się wielki Widzew

Trwająca dziewięć lat pierwsza era Wielkiego Widzewa rozpoczęła się w 1977 roku na stadionie Maine Road w Manchesterze.

W rozgrywkach ekstraklasy 1976/1977 mistrzostwo zdobył Śląsk Wrocław. Wyprzedził o trzy punkty Widzew, który pierwszy raz w historii znalazł się na podium. Dało to przepustkę do Pucharu UEFA. 5 lipca z polskich klubów w losowaniu w hotelu Atlantic w Zurychu łodzianie trafili na najtrudniejszego rywala - Manchester City.

Nie pomagała świadomość, że nigdy wcześniej polski klub nie wyeliminował angielskiej drużyny. Nawet legendarny wtedy Górnik Zabrze przegrał w Manchesterze zarówno z City, jak i z United, po 0:2.

Menedżer Tony Book dysponował zespołem pełnym reprezentantów Anglii (Corrigan, Doyle, Watson, Barnes, Royle, Kidd, Tueart, Channon), Szkocji (Hartford, Donachie) oraz Irlandii (Conway). We wrześniu był liderem angielskiej ekstraklasy i powszechnie sądzono, że awans jest dla MC formalnością.

Tym bardziej że Widzew rozpoczął rozgrywki od przegranej w Łodzi z Arką Gdynia 1:3 i później długo był w strefie spadkowej. Po porażce przy Armii Czerwonej (tak nazywała się wtedy Al. Piłsudskiego) z Legią 1:4 trenera Pawła Kowalskiego zastąpił Bronisław Waligóra. Galimatias był spory, skoro na okładce programu meczowego przed spotkaniem w Manchesterze było zdjęcie Zbigniewa Kociołka jako trenera RTS (a był od ponad roku asystentem).

Pamiętam lekturę polskiej prasy w samolocie LOT-u, który leciał do Londynu. Widzewiacy czytali złośliwości pod swoim adresem i rozważania o rozmiarach pewnej porażki w pucharowym debiucie.  A jednak 14 września 1977 roku wobec 35 tysięcy widzów na Maine Road padł remis 2:2 i była to chyba sensacja nr 1 pierwszej rundy rozgrywek.

Zapowiadało się, że wszystko będzie zgodnie z typowaniami bukmacherów i przepowiedniami polskiej prasy tzw. fachowej. Po golach Barnesa w 11 minucie i Channona w 51 minucie gospodarze prowadzili 2:0. Miejscowi dziennikarze oglądali się do tyłu loży prasowej, w której siedziało trzech polskich żurnalistów (prócz mnie Wojciech Filipiak i nieżyjący od 1999 roku radiowiec Zbigniew Wojciechowski). W tych spojrzeniach czuliśmy mieszankę litości, współczucia i przeprosin za dominację miejscowych.

Ale to się zaskakująco odmieniło. Widać było, że widzewiacy nie chcą być chłopcami do bicia. Akcje ofensywne zaczęły się zazębiać. Widzew wyraźnie dążył do zdobycia honorowej bramki. Gra się zaostrzyła.

W 70 minucie historyczną pierwszą bramkę w europejskich pucharach dalekim strzałem z 25 metrów zdobył Zbigniew Boniek. Stadion jęknął z podziwem. W 75 minucie wzorowo prowadzący mecz Irlandczyk Byrne podyktował rzut karny za faul Dave Watsona na szarżującym Jerzym Krawczyku. Po naradzie z Wiesławem Chodakowskim pewnie egzekwował go Boniek.

Zza bramki wbiegł na boisko jakiś zszokowany kibic i gonił obecnego prezesa PZPN. Wtedy przekonałem się, co znaczą piękne tradycje rugby na Wyspach Brytyjskich. W pogoń za kibolem ruszył policjant i wspaniałym atakiem na nogi powalił go na ziemię jakieś 5 metrów od Bońka. W takiej formie miałby propozycję od rugbistów Budowlanych Łódź.

Końcówka była nerwowa. Obie strony mogły zmienić wynik. Willy Donachie za brutalny faul na Bońku został usunięty z boiska. Widzew po heroicznym boju wywiózł bezcenny bramkowy remis. Teraz my z uśmiechem spojrzeliśmy na twarze kolegów żurnalistów. Zszokowani, kręcili z niedowierzaniem głowami, jakby lądowała na środku boiska jakaś czarownica na miotle (podobnie głupi wyraz twarzy warszawskich dziennikarzy pamiętam po meczach Widzewa w stolicy w 1996 i 1997 roku). Ale przed 40 laty trzeba było szybko szukać połączenia telefonicznego z Polską (przecież komórek nie było), by przekazywać radosne wieści do kraju z ojczyzny futbolu.

W pierwszym meczu w europejskich pucharach w Widzewie grali: Burzyński – Kostrzewiński, Janas, Grębosz, Możejko – Boniek, Rozborski, Tłokiński – Kowenicki, Gapiński (67. Krawczyk).

Przyznać trzeba, że angielska prasa komplementowała Polaków, a najbardziej Bońka (jeden z tytułów „Ognisty chłopak autorem remisu”). Mimo to rywale liczyli, że uratują honor i rewanż w Łodzi wygrają. Tym bardziej, że drużyna trenera Waligóry przystąpiła do meczu z dorobkiem zaledwie 5 punktów po 9 kolejkach (w tym tuż przed rewanżem derby Łodzi przegrane 1:2). A jednak na wypełnionym 38 tysiącami kibiców stadionie przy Al. Unii padł bezbramkowy remis, premiujący awansem Widzew. Rewanż z Manchesterem City był popisem taktycznego wyrachowania widzewiaków i zapowiedzią późniejszych europejskich sukcesów.