Global categories
Moje doświadczenia stały się atutem - rozmowa z Michałem Jonczykiem
Bartosz Koczorowicz: Jesteś zapracowanym człowiekiem. Na samą rozmowę umawialiśmy się około miesiąca. Jakie aktywności wypełniają obecnie twój napięty grafik?
Michał Jonczyk: Nie jestem już czynnym piłkarzem, ale wciąż jestem blisko sportu. Jestem doradcą sportowym w firmie, której jestem współwłaścicielem. Kiedy skończyłem grać w piłkę, szukałem pomysłu na siebie. Przeskok z czynnego grania do życia po karierze jest trudny dla każdego byłego sportowca. Początkowo chciałem założyć akademię sportową, potem podjąłem się pracy w banku, dzięki czemu zdobyłem doświadczenie w branży finansowej. Cały czas wiedziałem jednak, że wiedza i kontakty, które posiadłem w środowisku piłkarskim, nie są przeze mnie wykorzystywane. Dzisiejsza piłka nożna jest bardzo wyspecjalizowana. Zawodnikowi potrzebny jest sztab ekspertów, którzy wspomagają jego karierę. Wspólnie z kolegą, który również przerwał zawodowe granie w piłkę z powodu kontuzji, zobaczyliśmy, że na rynku jest luka. Nie było wtedy firmy, która zapewniałaby wsparcie sportowcom w rozwoju ich karier. Po dwóch latach ciężkiej pracy wypełniliśmy tę niszę. Współpracujemy z zawodowymi piłkarzami, ale także z juniorami oraz akademiami sportowymi. Dlatego tak jak zauważyłeś, jestem dość zabiegany i mam na ogół mało wolnego czasu.
Z jaką ofertą wychodzicie do sportowców? Na jakim etapie zaczyna się wasza pomoc i do jakiego stopnia jest udzielana?
- Przede wszystkim trzeba zacząć od tego, że nie prowadzę agencji menadżerskiej, a więc nie zajmuję się transferami zawodników i nie podpisuję z nimi umów. Mamy trzy typy klientów. Pierwszy rodzaj to profesjonalny zawodnik, któremu jesteśmy w stanie pomóc w zakresie treningu mentalnego, dietetyki oraz treningu motorycznego. Ponadto, udzielamy porad finansowych, prawnych oraz wizerunkowych. Oczywiście nie robię tego wszystkiego sam. Specjalizujemy się tylko w dwóch z wymienionych dziedzin. Za resztę odpowiadają nasi partnerzy. Opiekujemy się także utalentowanymi juniorami, któremu pomagamy w podobnych aspektach, a także w treningu piłkarskim. Oczywiście, bazując na swoich doświadczeniach, jako doradca sportowy staram się wskazywać takim osobom kierunki rozwoju ich karier. Ostatnim typem klienta są kluby i akademie sportowe. Tutaj mamy już do czynienia z warsztatami grupowymi związanymi z tematyką mentalną. Chcemy budować wśród nastolatków pewność siebie, motywację oraz umiejętności komunikacyjne. Wchodzimy również na rynek z ciekawym projektem opartym na sensorach, co może być również interesujące dla klubów piłkarskich.
Z początku spodziewałem się, że wymienisz głównie tematy związane z dziedziną finansów, a tymczasem okazuje się, że doradzasz piłkarzom w znacznie szerszym kontekście.
- Zaczęliśmy od finansów, ale jak spojrzeliśmy na swoje zasoby i kontakty, a także partnerów, których wyselekcjonowaliśmy na rynku, to doszliśmy do wniosku, że jesteśmy w stanie pomagać kompleksowo wymienionym typom klientów. Tworzymy zespół około trzydziestu osób, wliczając moich wspólników i partnerów.
Czy uważasz, że dużym problemem w Polsce jest to, jak prowadzone są kariery zawodników, a także to, co dzieje się z nimi po ich zakończeniu? Jak wygląda sytuacja z twojej perspektywy?
- Odpowiem wracając do czasów, kiedy grałem w Widzewie po dwóch zerwaniach więzadeł. Myślałem wtedy, że mam pomysł na siebie, a także zabezpieczenie finansowe. Kiedy jednak doszło do kolejnych zerwań, w końcu poczułem słabość. Straciłem pewność siebie, którą miałem wcześniej na co dzień. Obecnie odbieram wiele telefonów od zawodników, którzy zbliżają się do „trzydziestki” lub ją przekroczyli. Zazwyczaj proszą mnie o poradę dotyczącą ich przyszłości. Rynek sportowy jest ograniczony. Mam na myśli trenerów, menedżerów, dyrektorów, a także chociażby ekspertów lub komentatorów. Tak naprawdę jako piłkarz ma się pewne umiejętności, ale żeby zostać trenerem lub menedżerem - trzeba nauczyć się nowych. Kariera piłkarska niczego nie ułatwia. Z kolejnym partnerem pracuję nad projektem życia po karierze. Zostałem w maju zaproszony na Uniwersytet Warszawski, żeby wystąpić w panelu dyskusyjnym wspólnie z Polskim Związkiem Piłkarzy. Tematem naszej prezentacji były pomysły na rozwiązanie problemu zakończenia kariery przez sportowca, które zapewniłyby mu miękkie lądowanie w kolejnym rozdziale jego życia.
Przywołałeś w naszej rozmowie swoje doświadczenia, które nie są bez znaczenia w kontekście tego, czym się zajmujesz. Bardzo szybko przeszedłeś z juniorskiego futbolu do piłki seniorskiej, stając się zawodnikiem ówcześnie pierwszoligowej Sandecji Nowy Sącz. Grałeś przeciwko Widzewowi, ale tego spotkania podejrzewam, że nie wspominasz najlepiej (Sandecja przegrała u siebie 1:6 – przyp. red.).
- Ten mecz pokazał wtedy zarówno mnie, jak i kolegom z zespołu, jak duża jest różnica między ekstraklasą a pierwszą ligą. Widzew zdecydowanie pasował wówczas do najwyższej klasy rozgrywkowej, podczas gdy pozostałe zespoły poziomem przystawały do zaplecza. Wracając do tematu okresu juniorskiego, to dał on mi do myślenia. Podejście do piłkarzy w młodym wieku cały czas się zmienia, ale zarówno wtedy, jak i teraz uważam, że juniorzy grają zbyt wiele meczów. Ostatnio spotkałem się z przypadkiem piętnastolatka, który jednego miesiąca wystąpił w dziewięciu starciach! To przecież nie jest etap Ligi Mistrzów, gdzie piłkarze grają co trzy dni, tylko czas na szkolenie. Jeździłem na wiele zgrupowań różnych reprezentacji – wojewódzkich oraz krajowych. Do tego grałem w ligach wojewódzkich, rozmaitych turniejach. Rozgrywałem mnóstwo meczów. Mój trener klubowy w Bełchatowie, nawet jeśli chciałby skupić się na moim kompleksowym rozwoju, to nie miał żadnej możliwości podjąć się tego zadania, bo rzadko bywałem na treningach. Dlatego uważam, że w pewnym momencie w moim otoczeniu zabrakło rozsądku. Nie mówię, że wszyscy byli źli, a ja jestem ofiarą systemu, ale potem spotkałem się z obciążeniami w ekstraklasie, na które nie byłem gotowy. Nie wypracowałem trzy lata wcześniej odpowiedniej siły i wzorców, bo nie było jak.
Przekleństwo wielkiego talentu?
- Taka łatka powoduje, że młody gracz siłą rzeczy rozgrywa wiele spotkań. Często jest tak, że ci, którzy nie byli w wieku juniorskim powoływani do reprezentacji, mogli spokojnie trenować w klubie i grają do dzisiaj jako profesjonaliści. Osobiście uważam, że funkcjonuje zbyt wiele kadr na niższych szczeblach, np. wojewódzkich, a także istnieje zbyt duża liczba turniejów. Taka sytuacja sprzyja kontuzjom. Nie tędy droga. Młody zawodnik powinien skupić się przede wszystkim na swoim własnym rozwoju. Mecz powinien być nagrodą, ale także możliwością sprawdzenia, czy junior nauczył się pewnych umiejętności bądź je udoskonalił.
To, co mówisz o zdolnych juniorach, brzmi dla mnie jak pułapka. Z jednej strony występy w kadrze to sygnał dla zawodnika, że jest ponadprzeciętny w swoim roczniku. Rośnie poczucie własnej wartości. To wszystko jednak odbywa się kosztem zdrowia. Wzrasta ryzyko kontuzji w czasie profesjonalnej kariery.
- Czułem presję otoczenia. Bardzo często słyszałem na swój temat przewijający się w rozmowach przymiotnik „utalentowany”. Nie miałem problemu nigdy z treningiem piłkarskim, to prawda. Ważne jednak było też to, że miałem ewidentne braki w przygotowaniu fizycznym. Kiedy zetknąłem się z piłką seniorską, to już nie było przebacz. Z perspektywy czasu uważam, że to wpłynęło na moje późniejsze problemy związane z licznymi kontuzjami.
Siedem lat temu zaliczyłeś debiut w ekstraklasie jako zawodnik Górnika Zabrze i od razu strzeliłeś bramkę. Niestety, nadeszła feralna 61. minuta, w której musiałeś zejść z boiska.
- Ta kontuzja to tak naprawdę efekt zaniedbań, które miały miejsce już kilka lat wcześniej. Przychodząc do Górnika, przeszedłem test FMS, którego wynik osadzony był w skali 21-punktowej. Dolną granicą akceptacji było 14 punktów. Ja uzyskałem 12 „oczek”. Zalecono mi indywidualne treningi z rehabilitacją i przygotowaniem fizycznym, ale równolegle i tak musiałem rozgrywać mecze. Po meczu z Polonią Bytom dzwonili do mnie znajomi. To jeszcze był czas, kiedy nie zdiagnozowano u mnie pierwszego zerwania. Z jednej strony zbierałem gratulacje za pierwszego gola i grę w wyjściowym składzie, ale jednocześnie patrzyłem na kolano, które z czasem puchło. Kiedy usłyszałem diagnozę, zaczął się dramat. Pierwsze dni po otrzymaniu tej informacji do łatwiejszych dla mnie nie należały.
Szatnia Górnika w tamtych czasach składała się z zawodników postrzeganych jako solidnych ligowców bądź rokujących na przyszłość młodzieżowców – Pazdan, Magiera, Jop, Milik. Jak przyjęła cię ta ekipa, kiedy przychodziłeś z Sandecji?
- To było bardzo aktywne okienko Górnika, jak pamiętam. W trakcie jego trwania na Roosevelta przyszło bodajże jedenastu nowych piłkarzy, więc tak naprawdę wtedy tworzyła się nowa drużyna. Myślę, że zostałem pozytywnie przyjęty. Przychodziłem do klubu pewny siebie i swoich umiejętności, ale podpatrywałem zachowania starszych kolegów, aby ugruntować się jako profesjonalista. Tak naprawdę to, jakie nazwiska grały wtedy w Górniku, okazało się dopiero po latach. Skorupski, Mączyński, Olkowski, Pazdan, Milik, Nakoulma... Ogromny potencjał, dodatkowo jeszcze rozwinięty przez trenera Nawałkę.
Do pierwszego zerwania doszło w wyniku kontaktu z przeciwnikiem. Kolejne jednak nie miały już takiej przyczyny. Wszystkie za to łączy to, że dotyczyły tego samego kolana.
- Każde kolejne zerwanie było dla mnie coraz bardziej zastanawiające, tym bardziej, że każdy lekarz, który mnie badał wygłaszał różną opinię. Przy moim trzecim zerwaniu pomagał mi również dr Marcin Domżalski, który zaproponował przeszczep od osoby zmarłej. Niestety, po jakimś czasie nie przeszczep nie wytrzymał, ale absolutnie nie mam pretensji. Nawiasem mówiąc, będę musiał zgłosić się niedługo do doktora (rozmowa została przeprowadzona w maju – przyp. red.), bo minęły trzy lata od mojego ostatniego zerwania i troszkę ostatnio poczułem kolano. Może się mnie więc niedługo spodziewać. (śmiech)
Jednym tematem są operacje, ale równie ważna jest rehabilitacja, która w przypadku zerwania więzadła krzyżowego trwa wiele miesięcy. Nie było presji ze strony kogokolwiek, a propos upływającego czasu? Pytam, biorąc chociażby pod uwagę przypadek Arkadiusza Milika, gdzie w mediach śledzono każdy etap jego prac nad powrotem na boisko (we wrześniu piłkarz Napoli zerwał więzadło w drugiej nodze w meczu Serie A ze SPAL 2013 - przyp. red.).
- Przeważnie byłem wyłączony na okres 6-7 miesięcy. Pilnowałem sam siebie w tym temacie. Za każdym razem zanim była decyzja od doktorów, że powinienem wrócić na boisko, przechodziłem testy, które miały na celu potwierdzić pełną rehabilitację. One zawsze wypadały dobrze, więc wracałem z przeświadczeniem, że kolano było dobrze zoperowane i stabilne. Przed każdym treningiem dodatkowo odpowiednio się wzmacniałem. Robiłem wszystko od A do Z, a problem i tak wracał. I to w dodatku zrywałem więzadło każdy kolejny raz bez żadnego kontaktu z przeciwnikiem. Ciężko było mi to zrozumieć i nie bardzo mogłem nic na to poradzić.
Po drugim zerwaniu więzadła odszedłeś z Górnika i znalazłeś się przy Piłsudskiego.
- Górnik po tej kontuzji skreślił mnie definitywnie. Miałem więc podstawy ku temu, żeby rozwiązać kontrakt. W listopadzie stałem się wolnym zawodnikiem. Nie chciałem schodzić niżej, tylko grać w ekstraklasie. Pojawił się temat Widzewa. Znałem się z trenerem Mroczkowskim z czasów juniorskich. Umówiliśmy się na spotkanie. Powiedział mi, że da mi szansę na zaprezentowanie się. Wiązałem duże nadzieje z grą dla Widzewa. Liczyłem na to, że się odbuduję.
W pierwszych miesiącach niewiele było o tobie słychać.
- Przede wszystkim nie byłem w pełni przygotowany. Nie miałem też zielonego światła na pełne treningi. Potrzebowałem jeszcze dwóch miesięcy na indywidualne treningi z braćmi Bortnikami. Pierwszy mecz rozegrałem w Bełchatowie. Wybiegłem na boisko i czułem, że jestem silny. Praca nad sobą nie poszła na marne.
Trzeci twój mecz w barwach Widzewa był jednocześnie twoim ostatnim. Wszedłeś w drugiej połowie, by po siedmiu minutach opuścić boisko na noszach. Znowu to samo...
- To był dla mnie moment przełomowy. Zakładałem wtedy rodzinę. Czułem się świetnie fizycznie. Dobrze pamiętam, jak byłem znoszony do szatni, do której wszedł także mój ojciec. Miałem w sobie takie emocje, że wypłakałem mu się jak jakieś kilkuletnie dziecko. To wspomnienie zostało mi w głowie do dziś i siedzi gdzieś z tyłu.
Jak zachował się klub w obliczu tej sytuacji?
- Bardzo przyzwoicie. Nie było żadnych dziwnych ruchów. Klub sfinansował moją operację oraz rehabilitację, z pensją też nie było kłopotów. Gdy wróciłem do pełnej dyspozycji, pojechałem na dwa obozy z Widzewem. Było już wówczas ustalone, że przechodzę do Motoru, aby się ograć. Z klubem rozstaliśmy się pokojowo. Czułem też w głosie Michała Wlaźlika, który wówczas się ze mną kontaktował, nutkę smutku. Patrząc na swoje doświadczenia, nie mam nic do zarzucenia Widzewowi. Mam nadzieję, że kiedyś będzie mi dane znów współpracować z łódzkim klubem. Oczywiście nie jako piłkarz, ale jako doradca w ramach działalności, którą prowadzę.
W barwach Motoru Lublin zerwałeś więzadło po raz czwarty - ostatni. Coś w tobie ostatecznie pękło czy jeszcze początkowo próbowałeś dawać sobie jakieś nadzieje na powrót na boisko?
- Nie miałem momentu zawahania. Wiedziałem, że trzeba rozpocząć nowy etap w życiu. Oczywiście osoby z bliskiego mi otoczenia prosiły mnie o zastanowienie się i ponowne przemyślenie sprawy. Z mojej strony decyzja była jednak ostateczna. Przestałem już tęsknić za powrotem. Miałem cztery szanse – wszystkie przepadły. Pomyślałem o sobie za 15 lat i zdałem sobie sprawę, że przy takich okolicznościach grożą mi poważne problemy z kolanami w przyszłości w przypadku kontynuacji kariery.
Żyć z czegoś jednak trzeba, a tobie życie właśnie wywracało się do góry nogami.
- Pierwsze trzy miesiące były trudne. Pomogli mi jednak moi bliscy. Byłem też zabezpieczony finansowo. Nie wydawałem wszystkiego, co wcześniej zarabiałem, ale także inwestowałem. Powtarzam młodym zawodnikom, że te dwa aspekty w życiu są bardzo ważne. Oszczędność wyniosłem z domu. Nie miałem wokół siebie nikogo, kto mógłby mi podpowiedzieć, jak zainwestować swoje pieniądze. Mało tego: niektórzy sugerowali mi takie kroki, które prowadziłyby do ich zarobku, a nie mojego. Dlatego ważną częścią mojej działalności jest też doradztwo finansowe. Doświadczenie, które wyniosłem z sektora bankowego, zaczęło tu procentować. Piłkarze są przeważnie zdani na siebie w tych kwestiach, a jeśli nawet trafi się doradca, to przecież głównie przyświeca im przede wszystkim ich własny zysk.
Jak Michał Jonczyk doradca pomógłby Michałowi Jonczykowi piłkarzowi, który wkraczał do świata piłki seniorskiej?
- Usłyszałem już to pytanie na Uniwersytecie Jagiellońskim, gdzie miałem przyjemność wykładać. Osiemnastoletniemu Michałowi Jonczykowi starałbym się pomóc otrząsnąć i wytłumaczyć, że rozwój kompleksowy jest bardzo ważny. Zapewniłbym mu wsparcie pod kątem treningu mentalnego, przygotowania fizycznego, dietetyki. Dodatkowo, wspólnie z ludźmi, z którymi współpracuję, staralibyśmy się zabezpieczyć jego sytuację finansową. Doradzałbym mu także inwestycje w nieruchomości. Ponadto, gdyby ten osiemnastolatek walczył o swoje zaległe pieniądze, nie szukałby prawnika w Googlach, tak jak ja, tylko miałby go zapewnionego dzięki mojej firmie.
Jest szansa, żeby ruch oddolny, jakim jest wasze doradztwo, przerodził się w coś na kształt szerszych zmian systemowych? Problemy młodych piłkarzy, o których rozmawialiśmy wynikają też z założeń i celów centrali, klubów, organizatorów pucharów. Planujecie wyjść z taką propozycją?
- Na obecną chwilę nie mamy takich planów, ale być może w przyszłości ruszymy z taką inicjatywą. Wspomniałem wcześniej o warsztatach grupowych dotyczących przygotowania mentalnego, więc jak najbardziej jest szansa na współpracę z klubami, chociażby z Widzewem.
Twoja kariera to stracona szansa, czy dziedzictwo, które umożliwiło ci nowy start w życiu z doświadczeniem, które posiadłeś?
- Zdecydowanie to drugie. Praca w banku nie dawała mi, jak już mówiłem, pełni możliwości. Nie żałuję tego, co się wydarzyło w mojej karierze. Jestem szczęśliwym człowiekiem, który jest świadomy tego co robi. Moje doświadczenia stały się atutem. Jestem wiarygodny, kiedy udzielam rad młodszym chłopakom. Przygotowywałem się do tego kroku dwa lata. Wiem, że chcę dalej robić to, co robię.
Co będziesz postrzegał jako strategiczny sukces swojej działalności?
- Chcę być liderem w tej dziedzinie, ale generalnie będę cieszył się z sukcesu każdego zawodnika, którego otoczę opieką. Przede wszystkim jednak będziemy dążyć do podniesienia świadomości i wyznaczać wysoką jakość sportowca. Chcemy, żeby za m.in. naszą sprawą, za około 10-15 lat piłkarz podchodził do swojej kariery holistycznie. Jeśli tak się stanie, to będę bardzo szczęśliwy.
fot. edusport.com.pl