Global categories
Michał Miller: Kibice doczekają się też brzydkich goli
Bartłomiej Stańdo: Bardzo dobry mecz, zwieńczony zresztą bramką to powrót na stare śmieci godny najlepszego strzelca tego stadionu w poprzednim sezonie. Znajomość boiska pomogła?
Michał Miller: Trochę chwil w Nowym Mieście Lubawskim spędziłem, lubiłem tam grać. Rozegrałem sporo meczów, jeszcze więcej treningów. Lubię tamtejsze boisko. Można powiedzieć, że znam tam każdą nierówność i dobrze się na nim czuję. Przyłożyłem się do tego meczu szczególnie, bo miałem podwójną lub nawet potrójną motywację. W piątek urodziła mi się córka, ten mecz i bramkę dedykuję właśnie jej. Najważniejsze jednak, że do Łodzi wracaliśmy z trzema punktami i w dobrych humorach.
Odnośnie córki - obstawiałem, że cieszynką po strzeleniu bramki będzie kołyska, tymczasem powstrzymałeś się od radości z szacunku dla byłego klubu.
- Spokojnie, na kołyskę przyjdzie czas w najbliższym meczu na własnym stadionie. Chciałbym się wreszcie przełamać w Sercu Łodzi. Mam nadzieję, że przy kilkunastu tysiącach kibiców nie z tej ziemi będzie ku temu okazja już w spotkaniu z Turem. Wtedy ten gol będzie dedykacją dla córki i narzeczonej w stu procentach, bowiem narzeczona wróci ze szpitala do domu i będzie mogła to obejrzeć.
Wygląda na to, że ustrzelisz hat-trick, jeśli chodzi o celebrowanie gola - teraz brak radości, niedługo kołyska, a można powiedzieć z przymrużeniem oka, że i cieszynka w Aleksandrowie Łódzkim przeszła do historii. Wtedy fenomenalnie uderzyłeś z rzutu wolnego, teraz też "zdjąłeś pajęczynę i zabiłeś pająka". Ciśnie się na usta pytanie: czy potrafisz strzelać brzydkie bramki?
- Potrafię, potrafię. W swoim życiu strzelałem już średnie, brzydkie, obrzydliwe, a i udało się trafić do siatki w ten nieco ładniejszy sposób. Wszystkie te gole łączy jednak to, że "ważą" tyle samo. W tym sezonie udaje się strzelać efektownie, choć kibice doczekają się brzydkich goli. Ważne, by zgadzała się ilość - najpierw punktów na koncie, dopiero później moich bramek.
Ostatnie spotkanie kontrolowaliście niemal do samego końca. Niemal, bo zanim ustaliłeś wynik spotkania, przez chwilę niepotrzebnie zrobiło się nerwowo.
- Czasem tak bywa: wydaje ci się, że kontrolujesz sytuację, masz bezpieczny wynik i dążysz do podwyższenia rezultatu. Wtedy przytrafia się jakaś niepotrzebna wrzutka, rykoszet jak w meczu z Ursusem czy ostatnio, kiedy Maciek Koziara strzelił dla Finishparkietu bramkę kontaktową. Zrobiło się nerwowo, gospodarze zaczęli zasypywać nas długimi piłkami w pole karne, a to w ostatnich minutach jest groźne. Na szczęście zachowaliśmy koncentrację, a na dodatek wyszliśmy z dobrą kontrą zakończoną moim golem.
W ostatnim sezonie byłeś w Finishparkiecie najlepszym strzelcem, ale po letnich zawirowaniach z brakiem awansu odeszło z Nowego Miasta Lubawskiego wielu zawodników, m.in. ty wraz z Damianem Kostkowskim trafiliście do Łodzi. Odszedł trener, posypał się zwycięski w ubiegłych rozgrywkach skład, a mimo tego Finishparkiet zajmował przed ostatnią kolejką czwarte miejsce i postawił poprzeczkę wysoko. Spodziewałeś się, że zawodnicy Piotra Zajączkowskiego wystartują tak dobrze i nie będzie łatwo z nowomieszczanami wygrać?
- Jeśli mam być szczerzy, to bardziej obstawiałem walkę o utrzymanie, aniżeli ponowną walkę w czubie tabeli. Z Nowego Miasta Lubawsiego odeszliśmy nie tylko ja z Damianem, ale większość zawodników. Zostało bodajże siedmiu czy ośmiu chłopaków, którzy z nowym trenerem musieli stworzyć szybko drużynę na nowy sezon. To młody zespół, ale jestem pełen podziwu dla tego, jak się zaprezentował w spotkaniu z nami i jak sobie ogólnie radzi w tych rozgrywkach.
W meczu z Ursusem nie wystąpiłeś z powodu kontuzji, ostatnio - na zupełnie innej pozycji.
- Z Ursusem nie zagrałem przez kontuzję pleców. Coś mnie zablokowało - dostałem takiego skurczu mięśni, że nie mogłem się wyprostować. Nie trwało to jednak długo, dwa dni później mogłem już wystąpić w meczu rezerw. Zachowałem rytm meczowy, zdobyłem dwie bramki, teraz wszystko jest już w porządku. Lewa pomoc natomiast nie jest dla mnie obcą pozycją. Trener Smuda zadecydował, że mam tam wystąpić i starałem się to robić najlepiej, jak potrafię. W pierwszej połowie graliśmy głównie prawą stroną, co dla skrzydłowego zawsze jest denerwujące, ale w drugiej te proporcje się odwróciły. Mogę grać wszędzie, byleby tylko Widzew wygrywał i ostatecznie sięgnął po awans.