Marcin Robak: Z czasów gry w Turcji mam bardzo dobre wspomnienia
Ładowanie...

Global categories

26 February 2020 19:02

Marcin Robak: Z czasów gry w Turcji mam bardzo dobre wspomnienia

Dla kapitana drużyny Widzewa, Marcina Robaka, wyjazd na zgrupowanie do Turcji był powrotem do dobrze sobie znanego kraju, w którym spędził dwa lata, grając w klubach Super Ligi i jej zaplecza.

widzew.com: Drugi w tym roku obóz przygotowawczy Widzew spędził w dobrze znanej ci Turcji. Jakie masz skojarzenia z tym krajem?

Marcin Robak: Na myśl przychodzi mi przede wszystkim moja gra w lidze tureckiej, bo spędziłem tam dwa lata jako piłkarz. To był fajny okres w mojej karierze, pierwszy i zarazem ostatni wyjazd za granicę. Na pewno na początku miałem pewne obawy, ale teraz ten czas wspominam bardzo dobrze, bo życie w Turcji okazało się przyjemne. Było to dobre miejsce do życia i grania w piłkę.

Z czego wynikały te obawy związane z wyjazdem do Turcji?

- Przede wszystkim w Turcji panuje inna kultura i mentalność, więc każdy piłkarz pewnie zastanawiałby się nad tym przed podpisaniem kontraktu. Mi decyzję ułatwiło to, że w Konyasporze do którego miałem przejść, był już Polak. Chodzi o Mariusza Pawełka, bramkarza, który wcześniej podpisał umowę z tym klubem. Dało mi to większą pewność przy podejmowaniu decyzji o podpisaniu kontraktu.

Nie żałujesz decyzji o wyjeździe i grze w lidze tureckiej? Podjąłbyś ją ponownie?

- Raczej tak, bo jak już mówiłem, wspomnienia z pobytu i gry w Turcji mam bardzo dobre. Dlatego gdybym w przeszłości dostał kolejną ofertę gry w tamtejszej lidze, to pewnie ponownie bym wyjechał i spróbował tam swoich sił.

Trudno było ci się dostosować do kultury i obyczajów, jakie zastałeś w Turcji?

- Zwyczaje na pewno są w tym kraju inne niż w Polsce, zresztą jak w większości miejsc za granicą. W Turcji jest dużo muzułmanów, co na przykład odczuła moja żona, ale pozytywnie, bo żadnych negatywnych zachowań ze strony miejscowej ludności nie mieliśmy. Akurat Turcy jako kibice traktują piłkarzy obcokrajowców z dużą życzliwością. A samo codzienne życie w Turcji jest w porządku. Szybko przyzwyczaiłem się do miejscowej kultury. To na pewno pomagało mi też w grze w drużynie Konyasporu, bo tureccy piłkarze przyjęli mnie i Mariusza Pawełka do zespołu bardzo dobrze. W kadrze było wtedy dużo młodych zawodników i to również pomogło w tym, że szybko zaaklimatyzowałem się w drużynie.

Coś ci zostało z tych tureckich obyczajów? Od pierwszego pobytu na zgrupowaniu preferowałeś na przykład miejscową, charakterystyczną herbatę lub kawę...

- Zawsze, jak przyjeżdżałem z polskimi drużynami na zgrupowania do Turcji, to tutejsza herbata jest u mnie na pierwszym miejscu. To była moja pierwsza myśl, jak już dotarliśmy do hotelu w Alanyi, żeby się jej napić. Na pewno zostały mi w pamięci tureckie obyczaje religijne, bo widać je na każdym kroku, również w piłce nożnej. Czy to przed treningiem lub meczem, czy po ich zakończeniu, Turcy mają swoje modlitwy i traktują religię bardzo poważnie.

A jak było z tureckim językiem? Próbowałeś się go uczyć i czy w ogóle był ci potrzebny do porozumiewania się z miejscowymi?

- Język turecki nie jest łatwy do nauczenia, bo mimo że mieliśmy w klubie tłumacza na język angielski, dzięki niemu zacząłem sam uczyć się tureckiego. Po tamtym pobycie w Turcji trochę słów zostało mi w pamięci, więc jak przyjeżdżałem później z polskimi klubami na obozy, to potrafiłem porozumieć się w podstawowych kwestiach dotyczących na przykład zakwaterowania, jedzenia czy lokalizacji miejsca do treningu.

Czyli jako kapitan drużyny Widzewa mogłeś teraz przewodzić drużynie również w poruszaniu się po tureckiej ziemi?

- Może nie aż tak, żebym ich zabrał gdzieś i wszystko im wytłumaczył, ale w różnych sytuacjach pomagałem chłopakom, gdy chcieli o coś spytać.

Debiut w Turcji zaliczyłeś w meczu u siebie. Jak zareagowali na ciebie kibice?

- To był mecz z Bursasporem, drużyną, która w poprzednim sezonie zdobyła mistrzostwo Turcji. Był to więc wymagający rywal, a zremisowaliśmy z nim 0:0. Miejscowi kibice mieli taki zwyczaj, że w czasie rozgrzewki wywoływali każdego piłkarza i ten witał się z nimi. Nieważne, jaki to jest moment rozgrzewki, jak usłyszysz swoje nazwisko, musisz podbiec do sektora kibiców swojej drużyny, pomachać ręką. Było to dla mnie duże przeżycie, bo debiutowałem w Konyasporze, co wiązało się z wieloma emocjami. Wspominam to jednak dobrze, mimo że to był trudny okres jeśli chodzi o stronę sportową i wyniki w tamtym sezonie.

Drugi sezon był już zupełnie inny...

- Po spadku klub został ukarany przez FIFA zakazem transferów i choć w drużynie było dużo młodych zawodników, to udało nam się zająć na koniec sezonu miejsce, która gwarantowało udział w barażach i walkę o awans. Tam już jednak polegliśmy. Na pewno to był ciężki sezon, bo nie mieliśmy na tyle mocnej drużyny żeby awansować do Super Ligi, a mimo to zagraliśmy w barażach. Po tym sezonie odszedłem z Konyasporu.

Jak wyglądały kulisy twojego rozstania z tym klubem?

- To była moja decyzja, bo chciałem grać w najwyższej klasie, czyli Super Lidze i powiedziałem jasno, że będę chciał odejść, jeśli pojawi się odpowiednia oferta. Taka w końcu nadeszła i trafiłem do klubu Mersin Idman Yurdu.

Tam jednak twoja dobra passa w Turcji została przerwana.

- Okazało się, że podpisanie kontraktu z Mersin Idman Yurdu nie było dobrą decyzją, bo nie zagrałem tam nawet jednego meczu ligowego i w konsekwencji rozwiązałem kontrakt z winy klubu, by w grudniu 2012 roku być z powrotem w Polsce.

Teraz, będąc z Widzewem na zgrupowaniu w Turcji, wróciłeś do miejscowej ekstraklasy jako... kibic. Jak podobał ci się mecz ligowy Alanyasporu?

- Na pewno wróciły wspomnienia, ale na swój sposób było to coś zupełnie nowego, bo jak grałem w Turcji to nie miałem okazji być na meczu jako kibic. Teraz przyjechałem tu z Widzewem i miałem możliwość zobaczyć spotkanie z wysokości trybun. To było interesujące przeżycie. Z tej wizyty utkwiła mi w pamięci gorąca atmosfera na trybunach  oraz to, że były dwa, trzy "młyny" miejscowych kibiców i każdy śpiewał coś innego. U nas to wygląda inaczej. Tureccy kibice reagują bardzo żywiołowo na to, co się dzieje na boisku, w tym na decyzje podejmowane przez arbitrów.

Jak ocenisz grę napastników w tamtym meczu? Nie mieli chyba tego dnia łatwo.

- To był otwarty mecz i Alanyaspor stworzył sobie dużo sytuacji bramkowych, nie tylko dla napastników. Gdyby mieli lepszą skuteczność, to by wygrali, a tak zemściło się to na nich w końcówce meczu, bo Genclerbirligi zdobyło bramkę, co dało tej drużynie trzy punkty.

Mimo że od twojej gry w Turcji minęła prawie dekada, okazało się, że na boisku masz jednego znajomego z czasów twoich występów w miejscowej lidze.

- Nie przypuszczałem, że w którejś z drużyn może pojawić się jakikolwiek piłkarz z którym grałem osiem, dziewięć lat temu w Konyasporze. Ale jeden z nich wyglądał tego dnia znajomo. Aż sprawdziłem to w Internecie i rzeczywiście w środku pomocy u gospodarzy grał zawodnik z numerem 35, Musa Cagiran. Wtedy, gdy grałem w Konyasporze, to był młody chłopak. Teraz ma 27 lat, więc wówczas był nastolatkiem. Tak jak wspominałem, w tamtych czasach przyszło do klubu dużo młodych chłopaków, bo nie można było dokonywać transferów. Mam z Musą pozytywne skojarzenia, bo mimo że był młodym zawodnikiem, to grał w pierwszym składzie i jak widać, do tej pory prezentuje wysoki poziom, bo występuje w Super Lidze.

Jak wyglądało twoje życie codzienne w Konya?

- To miasto o typowym, muzułmańskim, tureckim charakterze, bo nie jest położone nad morzem jak  na przykład Alanya, ale w środku kraju. Większość jego mieszkańców nigdy nie miała styczności z Europą, obcokrajowcami i tym, jak się żyje w europejskich miastach. Na przykład moja żona zauważyła, że jak przyjeżdżała do Konya, to miejscowe kobiety bacznie ją obserwowały, jeśli chodzi o ubiór, fryzurę czy odkrywanie niektórych części ciała. To było dla nich duże zaskoczenie. Ale od razu zaznaczam, że gdy wyjeżdżałem na mecze, a żona zostawała sama i chodziła na przykład na zakupy, to nie było żadnych problemów z miejscowymi Turkami. Mimo że to inna kultura i język, człowiek potrafił sobie szybko poradzić i potem wystarczył telefon, żeby bez problemu zamówić jedzenie do domu.

Jako znawca Turcji i miejscowego zaplecza piłkarskiego, jak oceniasz warunki, które mieliście podczas zgrupowania Widzewa w Alanyi?

- Przede wszystkim najważniejsze było, żeby mieć do dyspozycji boiska w bardzo dobrym stanie. I tak właśnie było. Dlatego cieszę się, że wyjechaliśmy na zagraniczny obóz i mieliśmy takie możliwości. Dla chłopaków z drużyny to było coś nowego, bo po reaktywacji klubu to był pierwszy wyjazd z Polski.

Dla niektórych piłkarzy Widzewa to był w ogóle pierwszy wyjazd z drużyną, więc jako kapitan przygotowałeś dla nich niespodziankę...

- Tak, pięciu młodych chłopaków miało chrzest w trakcie zgrupowania. To było fajne wydarzenie, bo nie brakowało śmiechu, ale też najmłodsi w drużynie poopowiadali o sobie, o swoich marzeniach związanych z grą w Widzewie i nie tylko. Na pewno taki chrzest pomoże im jeszcze lepiej odnaleźć się w drużynie, pozwoli poczuć, że już są widzewiakami. To też poprawia atmosferę w drużynie i nas bardziej integruje jako zespół.

W Turcji rozegraliście dwa sparingi. Ten drugi był podsumowaniem tego, co zrobiliście podczas zgrupowania. Jak ty podchodzisz do tych towarzyskich sprawdzianów?

- Im bliżej ligi to te sparingi są przyjemniejsze, bo to już ostatnie sprawdziany przed walką o punkty. Gra w piłkę mnie cieszy, więc mecze sparingowe również. Może to nie są starcia o stawkę, ale każdy sparing pomaga w tym, żeby swoją formę podtrzymać, a pod koniec zgrupowania mecze są już po to, żeby ta forma szła w górę i, żeby w dobrej kondycji wyjść na ligowe spotkania.

Czy ty przed meczami o stawkę masz swoje specjalne rytuały?

- Żadnych oryginalnych zwyczajów nie mam. Zawsze przed wyjściem na boisko skupiam się modlitwą w szatni, żeby swoją wiarę jeszcze bardziej przełożyć w meczu na dobry występ, czyli żebym nie doznał kontuzji, zaliczył udane spotkanie, ale przede wszystkim żeby drużyna wygrała, a ja do tego dołożył coś od siebie, zdobywając na przykład bramkę.

A ktoś z kolegów z szatni ma nietypowe zwyczaje przed meczem?

- Nie zauważyłem czegoś szczególnego. Większość chłopaków spokojnie i w skupieniu przygotowuje się do wyjścia na boisko. Niektórzy mają swoje rytuały, czy to w szatni, czy to już po wyjściu z niej. Ktoś zrobi trzy podskoki na jednej nodze czy jakieś inne rzeczy. Jeśli ma to pomagać, to na pewno jest dobre, bo jeśli to powtarzasz, to znaczy, że czujesz się pewnie.

Wyczekujesz już tego pierwszego ligowego meczu w rundzie wiosennej? Na pewno będzie pełen stadion kibiców i spore oczekiwania jeśli chodzi o wynik.

- Oczekiwania z pewnością będą duże, bo ta przerwa trwała bardzo długo i nie tylko ja, ale cała drużyna czeka na pierwsze spotkanie. Dlatego musimy zrobić wszystko, żeby ten ostatni okres przed meczem z Olimpią dobrze przepracować. Musimy dobrze wejść w rundę rewanżową, żeby dalej punktować i przede wszystkim uciekać rywalom. Bo przewaga w tabeli nie jest duża, a nikt sobie nie wyobraża, żeby na koniec sezonu Widzew nie był już w pierwszej lidze. Nie chcę wracać do tego, co było w poprzednim sezonie, ale każdy musi z dużą pokorą podchodzić do tego, co robi i dawać w każdym meczu jeszcze więcej niż sto procent, żeby wykluczyć jakiekolwiek negatywne niespodzianki. Każdy punkt będzie istotny.

O twoje zdrowie nie musimy się martwić? Jak to wyglądało w tym okresie przygotowawczym?

- Na pewno to był inny okres przygotowań niż w ostatnich latach, bo wiadomo, że w ekstraklasie ta zimowa przerwa trwała tylko półtora miesiąca. A teraz  mieliśmy trzy miesiące i były inne cykle treningowe, dlatego nie we wszystkich sparingach grałem. Rozmawiałem na ten temat z trenerem i on też wiedział, że nie każdy sparing jest mi potrzebny. Trenowałem normalnie w tygodniu, a szansę gry w sparingach dostawali zawodnicy, którzy w rundzie jesiennej grali mniej, a dzięki dobrej postawie w meczach towarzyskich mogą dostać więcej szans na wiosnę.