Global categories
Marcin Pieńkowski: Myślę, że niedługo dostanę swoją szansę
Marcin Kowara: W ostatnim meczu ubiegłego sezonu doznałeś kontuzji, która wykluczyła cę z treningów na blisko dwa miesiące. Jaka była twoja pierwsza reakcja po usłyszeniu diagnozy?
Marcin Pieńkowski: Byłem na pewno smutny, że nie będę mógł uczestniczyć w początkowym okresie przygotowawczym. Wiedziałem, że czeka mnie ciężka praca, którą będę musiał sam wykonać. Podczas gdy koledzy z zespołu przebywali już na obozie, ja starałem się jak najszybciej dojść do pełni zdrowia.
Świadomość, że zespół buduje już formę na nowy sezon, a ty przechodzisz leczenie, była pewnie dla ciebie niezwykle frustrująca. Jakie myśli przechodzą wtedy przez głowę?
- Wiedząc, że chłopaki wyjechali na obóz i wykonują tam ciężką robotę, sam starałem się pracować równie ciężko w Łodzi. Wiedziałem, że będę miał zaległości nie tyle piłkarskie, co taktyczne, nie zapoznam się ze schematami, które na obozie chciał przećwiczyć trener. Fizycznie natomiast pracowałem bardzo mocno, aby po powrocie do pełni sił nie odstawać pod tym względem od kolegów z zespołu.
Jak wyglądał twój dzień podczas leczenia kontuzji? Jak dużo czasu w ciągu dnia poświęcałeś, aby jak najszybciej wrócić do zdrowia?
- Na samym początku po odniesieniu kontuzji musiałem odpoczywać przez tydzień, nie robiąc zupełnie nic, natomiast po tym okresie zaczęła się ciężka praca. Na początku, gdy zespół przebywał na obozie, trenowałem indywidualnie w klubie przez 2-3 godziny dziennie. Gdy drużyna wróciła do Łodzi, przychodziłem około 2 godziny przed zbiórką, byłem w klubie podczas ich treningu oraz zostawałem jeszcze po zajęciach. Sumując, spędzałem w klubie około 6 godzin.
Wsparcie rodziny, bliskich w tak trudnych momentach jest chyba niezwykle istotne?
- Zdecydowanie, moi rodzice są dla mnie największym wsparciem. Pomagali mi przejść przez ten ciężki dla mnie okres. Chcieli równie mocno jak ja, abym jak najszybciej wrócił na boisko. Mimo, że nie mogłem ostatnio grać, są na każdym domowym meczu. Oglądają również moje występy w rezerwach. Całe życie są przy mnie i wspierają mnie w dążeniu do celów i realizacji marzeń.
Czy po powrocie do gry miałeś jakąś blokadę psychiczną, bałeś się ostrzejszych starć, aby przypadkiem znów nie nabawić się urazu?
- W pierwszym tygodniu na treningach faktycznie zachowywałem się dosyć ostrożnie. W głowie siedziała mi jeszcze ta kontuzja, mimo, że dostałem zgodę na uczestnictwo w zajęciach. Z dnia na dzień było jednak coraz lepiej, zapominałem o tym, co było i skupiałem się tylko na teraźniejszości, na samych zajęciach, w których brałem udział.
Często po odniesieniu dłuższej kontuzji z ust piłkarza pada zdanie „wrócę silniejszy”. Czy w twoim wypadku też tak było - wróciłeś silniejszy?
- Myślę, że tak, natomiast nie tyle pod względem mentalnym, co fizycznym. Podczas rehabilitacji, nie uczestnicząc w treningach czysto piłkarskich miałem więcej czasu, żeby poprawić właśnie aspekty fizyczne, więc w tym sensie na pewno zrobiłem progres.
Przejdźmy teraz do tematów zdecydowanie bardziej przyjemnych. Już na wczesnym etapie rozgrywek Widzew osiągnął sporą przewagę nad rywalami. Powiedz, czy mając potwierdzoną wynikami świadomość, że przerastacie tę ligę umiejętnościami, ciężko zachować pełnię koncentracji podczas spotkań?
- Trener cały czas uczula nas, abyśmy nie popadali w samozachwyt i do każdego meczu podchodzili tak samo. Jesteśmy skoncentrowani, skrupulatnie analizujemy każdego rywala, aby nic nas nie zaskoczyło podczas meczu. Nie patrzymy na tabelę, dużo spotkań jeszcze przed nami. Liczy się dla nas każdy kolejny mecz.
Świetne wyniki Widzewa to również z pewnością zasługa trenera. Jaki w relacjach z zawodnikiem jest Radosław Mroczkowski? Czy jest to typ trenera, który jest dla zawodników wyrozumiały, ma łagodne usposobienie, czy jednak trzyma zawodników na dystans, preferuje rządy „twardej ręki”?
- Jeśli trzeba to trener Mroczkowski pochwali, jeśli jednak trzeba kogoś zganić, to też to zrobi. Ocenia wszystko tak, jak widzi, jest obiektywny. Myślę, że to odpowiednie podejście.
Jako wychowanek byłeś naocznym świadkiem upadku i odbudowy klubu. Dopuszczałeś w ogóle do siebie czarne myśli, że Widzew może zniknąć z piłkarskiej mapy Polski?
- Byłem pewny, że Widzew dalej będzie istniał. Wiedziałem, że są osoby, które będą chciały odbudować ten klub, przywrócić mu należyte miejsce w polskiej piłce. Duży wpływ mieli na pewno kibice, którzy kochają Widzew i nie pozwolą, żeby źle się w nim działo.
Poruszyłeś temat kibiców. Widzew ma największą frekwencję spośród polskich klubów. Dla wychowanka gra przed takimi fantastycznymi fanami to chyba coś wyjątkowego?
- Wyjście na boisko, gdzie na trybunach jest ponad 17 tysięcy osób, to dla mnie wielkie przeżycie. Zwłaszcza że kiedyś patrzyłem na mecze z ich perspektywy, kiedy chodziłem na trybunę D wspierać zawodników Widzewa. Teraz obecność na boisku to dla mnie niesamowita sprawa.
Miałeś jakiegoś idola, kiedy chodziłeś na stadion kibicować Widzewowi?
- Podobała mi się gra Darvydasa Sernasa czy Marcina Robaka. Przychodziłem również dla samej otoczki spotkania, aby poczuć to wydarzenie na trybunach.
W krótkiej rozmowie na WidzewTV po strzelonej przez ciebie bramce w ubiegłym sezonie przeciwko drużynie z Aleksandrowa Łódzkiego wyglądałeś na bardzo poruszonego i szczęśliwego. Powiedz, co czuje wychowanek klubu po strzeleniu tego pierwszego gola, w dodatku na swoim stadionie?
- Była to bramka na 2:1, która dawała nam trzy punkty. Bardzo ważne, jak okazało się na zakończenie sezonu. Gol ten mógł zaważyć na tym, że wywalczyliśmy awans. Byłem mega szczęśliwy. Strzelenie bramki dla wychowanka to wielkie przeżycie. Bardzo się cieszę, że mogłem dać radość wszystkim kibicom na stadionie.
Jakie cele na zakończenie rundy ma Marcin Pieńkowski?
- Chciałbym pokazać się z jak najlepszej strony, powalczyć o miejsce w składzie. Wiem, że mnie na to stać. Myślę, że dostanę szansę, chciałbym ją jak najlepiej wykorzystać, żeby już na początku rundy wiosennej być wyżej w hierarchii.