Global categories
Marcin Kaczmarek: Widzew to klub inny niż wszystkie
Marcin Olczyk: Dlaczego zdecydował się pan na pracę w Widzewie?
Marcin Kaczmarek: Przede wszystkim Widzew to klub inny niż wszystkie. Z wyjątkowymi tradycjami. Czterokrotny mistrz Polski. Widzew to wspaniali kibice, nowy stadion z pełnymi trybunami. Ale też, co najważniejsze dla mnie jako trenera, tworzy się tu ciekawy projekt, w którym chętnie wezmę udział.
Z Widzewem łączony był pan już wielokrotnie. Czy zanim doszło do oficjalnych rozmów, był pan zainteresowany pracą w tym klubie?
- Oczywiście. Widzew to marka. Mam zresztą kilka sentymentalnych wspomnień związanych z klubem. Pierwsze, co mi przychodzi do głowy, to moja jedyna bramka zdobyta w ekstraklasie. Strzeliłem ją właśnie Widzewowi, kiedy grałem w barwach Pogoni Szczecin w sezonie 1994/1995. Jako piłkarz byłem też blisko tego, by zostać zawodnikiem Widzewa. W Łodzi mieszka moja rodzina, z tego miasta pochodzi mój ojciec. Biorąc pod uwagę zarówno przeszłość, jak i obecną sytuację, Widzew na pewno jest jednym z tych klubów, w których warto podjąć wyzwanie.
Rozumiem, że w takiej sytuacji nie miał pan problemu z podjęciem decyzji, gdy pojawiła się oficjalna oferta?
- Zdecydować musiałem się bardzo szybko, ponieważ sytuacja jest wyjątkowa. Po konsultacji z rodziną i krótkim przemyśleniu wszystkiego podjąłem decyzję i mam nadzieję, że okaże się ona słuszna.
Zejście na trzeci poziom rozgrywkowy nie było problemem?
- Nie. Pracowałem na prawie każdym szczeblu ligowym w Polsce. W Olimpii Grudziądz czy Wiśle Płock musieliśmy budować pewne rzeczy od podstaw. Mam na koncie awans nie tylko do ekstraklasy, ale też te wywalczone na niższych poziomach. Dlatego jeśli chodzi o taką markę jak Widzew, nie miałem żadnego problemu z tym, żeby zacząć pracę w II lidze. Wątpliwości mógłbym mieć, gdyby chodziło o oferty z innych klubów na tym szczeblu, ale nie z Widzewa.
Śledząc pana karierę trenerską rzeczywiście można uznać pana za specjalistę od awansów, czyli tego, czego Widzew obecnie najbardziej potrzebuje. Mechanizmy funkcjonujące na niższych poziomach rozgrywkowych musi pan rozumieć doskonale.
- Co prawda w drugiej lidze nie pracowałem już dosyć dawno, ale faktycznie każdy poziom ma swoją specyfikę. Mam odpowiednie doświadczenie, by się z tym zmierzyć. Wywalczyłem jako trener sześć awansów, więc powinno to być moim atutem. Natomiast najważniejsza będzie ciężka praca. Każdy klub jest inny, ale w piłkę gra się po jedenastu i zawsze chodzi o to, żeby strzelić jedną bramkę więcej od przeciwnika. Nie ma w tym wielkiej filozofii. Musimy zrobić wszystko, żeby Widzew był skuteczny na danym poziomie rozgrywkowym i konsekwentnie realizował jedyny cel, jaki przyświeca obecnie drużynie.
Nie obawia się pan sytuacji, jaką zastanie niespełna miesiąc przed startem rozgrywek w mocno przemeblowanym i nadal budowanym zespole?
- Mówi się, że bez podjęcia ryzyka, nie można napić się szampana. Przede mną stoi na pewno duże wyzwanie. Zdaję sobie sprawę, w jakim punkcie znajduje się obecnie drużyna i klub. Z całą odpowiedzialnością biorę jednak to zadanie na swoje barki i wydaje mi się, że przy dużej pomocy klubowych władz i ludzi, którzy chcą budować markę Widzewa, jesteśmy w stanie popchnąć ten projekt do przodu, na właściwe tory. Gdyby tak nie było, nie podejmowałbym się tej pracy.
Ma pan już rozeznanie w drużynie i stanie personalnym, który zastanie w szatni Widzewa?
- Oczywiście, gdy tylko podjęliśmy wspólnie z panią prezes Martyną Pajączek decyzję o rozpoczęciu współpracy, zacząłem analizować sytuację, zwłaszcza że czasu wiele nie mamy, a rozmowy zaczęły się niedawno. Dopóki się jednak tego „materiału” osobiście nie dotknie, nie zobaczy na własne oczy w codziennej pracy, ciężko o oceny. Jestem przekonany, że znajduje się w drużynie grupa ludzi, która wie, po co jest w Widzewie, ale też że dołączą do nas kolejni zawodnicy. Będziemy robić wszystko, żeby ten zespół jeszcze wzmocnić. Czeka nas dużo pracy, ale bez niej efektów nie będzie.
Obecna kadra to jedno, ale pewnie sporo czasu musi pan poświecić na przeglądanie list transferowych i nazwisk zawodników bez klubów.
- Na pewno nie jest to łatwa sprawa. Widzew jest oczywiście marką samą w sobie i łatwiej rozmawia się o przejściu do tego klubu niż do jakiegokolwiek innego na tym poziomie, ale trzeba pamiętać, że to cały czas trzeci szczebel rozgrywkowy. W związku z tym nie ma rynku tak wielu piłkarzy o określonej jakości, których da się pozyskać. Zadanie jest trudne, ale są zawodnicy zainteresowani dołączeniem do nas. Trwają rozmowy i jestem przekonany, że uda się pozyskać do zespołu wartościowych zawodników.
Miał pan okazję pracować z którymś z piłkarzy obecnie znajdujących się w kadrze Widzewa?
- W Wiśle Płock zaprosiłem na treningi z pierwszym zespołem młodego Adama Radwańskiego. Był to jeden z niewielu utalentowanych juniorów w klubie, który przebił się dalej. Z nim więc pracowałem już osobiście.
Śledził pan jego losy od tego czasu? Czy Radwański może być ważnym ogniwem Widzewa Marcina Kaczmarka?
- Bardzo bym tego chciał, bo zapamiętałem go jako bardzo fajnego, pracowitego chłopaka. Był na kilku wypożyczeniach, między innymi w Rakowie, gdzie może do końca się nie przebił, ale poznał grę na poziomie pierwszej ligi u trenera Papszuna. Z pewnością nadal jest perspektywicznym zawodnikiem, który może się dalej rozwijać. Mam nadzieję, że będzie ważną postacią tego zespołu.
Do startu rozgrywek zostało mało czasu, a zespół przygotowywany był przez innego trenera. Czy to nie będzie dla pana utrudnieniem?
- Bardzo szanuję pracę każdego szkoleniowca w Polsce. Zdaję sobie sprawę, że sytuacja, w której się znaleźliśmy, nie jest dla nikogo komfortowa. Zastałem jednak taką, a nie inną okoliczność i zdecydowałem się podjąć to wyzwanie. Jestem przekonany, że przed moim przyjściem zespół wykonał dużo dobrej pracy. Nie mam wątpliwości, że trener Zbigniew Smółka przygotował drużynę najlepiej, jak potrafił. Nie zamierzam wchodzić teraz z butami i wywracać wszystko do góry nogami. Chcę czerpać z tego, co było do tej pory dobre, dołożyć różne elementy, o których rozmawiamy i dotrzeć do drużyny po swojemu. Jestem przekonany, że mi się to uda.
Czy Widzew może być dla pana największym wyzwaniem w dotychczasowej karierze trenerskiej?
- Myślę, że każde kolejne wyzwanie w danym momencie jest tym najtrudniejszym. Zdaję sobie sprawę, do jakiego klubu przychodzę. Wiem, jakie są oczekiwania kibiców i zarządu. Nie mam zamiaru przed tym uciekać. Bardzo chciałbym dołożyć swoją cegiełkę do odbudowy takiego klubu, jakim jest Widzew. Jego miejsce jest w ekstraklasie i jestem pewien, że do niej wróci. Myślę, że będę w stanie w tym pomóc.
Za Widzewem stoi historia, której piękne karty widział pan zapewne na własne oczy. Czy te wydarzenia z przeszłości również były dla pana istotne?
- Pamiętam te czasy chociażby dlatego, że jako zawodnik mierzyłem się z Widzewem, który zdobywał mistrzostwa Polski za trenera Smudy. Akurat, gdy łodzianie grali w Lidze Mistrzów miałem ciężką kontuzję. Ale mam w głowie na przykład oglądany w szpitalu mecz z Atletico, w którym Marek Citko strzelił piękną bramkę z połowy. W Widzewie grało wówczas wielu najlepszych zawodników w kraju. To był zespół, który można było pokazywać jako wizytówkę polskiej piłki. Mam jednak też sporo wspomnień bardziej archiwalnych, dotyczących tego pierwszego wielkiego Widzewa. Oczywiście byłem za młody, żeby bezpośrednio je przeżywać, ale z piłką nożną związany jestem praktycznie od kołyski i Widzew zawsze, w moim mniemaniu, był klubem legendarnym. Dużo mówiło się o jego meczach w europejskich pucharach. Ja oczywiście bardziej pamiętam sukcesy w latach dziewięćdziesiątych. Z pewnością wszyscy w Łodzi tęsknią za tym i chcą, żeby do tych tradycji nawiązać. Nie będzie to jednak możliwe bez pracy organicznej, u podstaw.
Czy presja oczekiwań może być czynnikiem bardzo utrudniającym pracę trenera?
- Zespół Widzewa, który chce awansować, musi być odpowiednio zbilansowany i zbalansowany. Mam tu na myśli liczbę zawodników doświadczonych i młodych. Ci drudzy w pewnym momencie sami mogą nie udźwignąć pojawiającego się ciężaru. Pamiętamy w końcu, jak niewiele zabrakło Widzewowi w poprzednim sezonie. Jeden mecz mógł zdecydować o tym, że dzisiaj byśmy nie rozmawiali. Nie udało się jednak i moim zdaniem zabrakło wtedy trochę doświadczenia. Dlatego ten zespół potrzebuje 2-3 doświadczonych piłkarzy, którzy osiągali już sukcesy i wiedzą, jak gra się przy takiej publiczności. Nie będzie łatwo pozyskać takich zawodników, ale pracujemy intensywnie.
Współczesny Widzew to przede wszystkim znakomici kibice, o których mówi się nie tylko w Polsce, ale i poza jej granicami. Nie wszyscy piłkarze mogą sobie z tym poradzić…
- Z jednej strony presja mogła być jednym z czynników, który zadecydował o niepowodzeniu w poprzednim sezonie, ale z drugiej strony, cóż może być piękniejszego w piłce nożnej niż gra dla takiej publiczności? Nie ma nic lepszego. Niech martwią się inni, czyli przede wszystkim przyjeżdzający do nas rywale. Publika, stadion i doping powinny być naszym wielkim atutem. Dlatego drużynę trzeba odpowiednio zbudować. Czasu zostało mało, ale jestem przekonany, że uda nam się tego dokonać. Myślę o tym, jak stworzyć zespół skuteczny. Wiem, że wszyscy czekają na bramki i piękną grę, jednak teraz najważniejszy jest cel. Sposób jego realizacji to sprawa wtórna. My musimy być przede wszystkim skuteczni, w ataku i obronie. Najważniejsze dla nas są teraz punkty.
Nie jest pan chyba jednak specjalnym miłośnikiem defensywnej gry, o którą czasem próbuje się pana posądzać?
- Za każdym razem, gdy o tym słyszę, trochę się uśmiecham. Wychodzę z założenia, że na fajerwerki przyjdzie jeszcze czas. Dzisiaj mówimy o drugiej lidze, czyli trzecim poziomie rozgrywkowym, z którego Widzew musi się wyrwać. Jeśli dołoży do tego atrakcyjną dla kibiców grę, to będzie super. Oby tak było, ale musimy patrzeć przede wszystkim pod kątem skuteczności działania. Myślę, że dobrze rozumie to zarząd Widzewa, który jest ze mną zgodny w tym temacie. Cel jest jasny i trzeba go bezwzględnie zrealizować.