Mam nadzieję, że nikt nie boi się rywalizacji - rozmowa z Mariuszem Rachubińskim
Ładowanie...

Global categories

25 August 2015 09:08

Mam nadzieję, że nikt nie boi się rywalizacji - rozmowa z Mariuszem Rachubińskim

W wyjazdowym meczu z Zawiszą Rzgów łodzianie przegrywali 0:1, ale dzięki determinacji i walce zeszli z boiska zwycięscy z wynikiem 2:1.

Zdaniem kapitana Widzewa, Mariusza Rachubińskiego, niedzielne spotkanie mogło zakończyć się wyższym rezultatem. Doświadczony zawodnik podkreśla, że znów istotną cegiełkę do wygranej dołożyli kibice, którzy w trudnych momentach wsparli drużynę.

Bartosz Koczorowicz: W pierwszej połowie Widzew mógł strzelić gola wielokrotnie, ale bramek nie zobaczyliśmy. W drugiej odsłonie natomiast, kiedy z obu drużyn zeszły siły i zaczęło brakować dokładności, ujrzeliśmy trzy bramki. Zgodzisz się z takim opisem spotkania?

Mariusz Rachubiński: Tak. To pokazuje, że czwarta liga jest bardzo dziwna. Tak naprawdę w pierwszej połowie to my przejęliśmy inicjatywę. Stworzyliśmy sobie dużo fajnych akcji, ale zabrakło kropki nad "i". Myślę, że gdybyśmy strzelili bramkę wcześniej, to ten mecz mógłby zakończyć się wysokim wynikiem. Widzieliśmy, że Zawisza siadł w pierwszej połowie.

Ale to on pierwszy strzelił bramkę w drugiej odsłonie spotkania, dzięki czemu wyszedł na prowadzenie.

- Popełniliśmy tak naprawdę tylko głupi błąd w ustawieniu przy dośrodkowaniu. W głowach zadaliśmy sobie jednak pytanie - gdzie my jesteśmy? Jesteśmy w Widzewie i musimy dla niego walczyć do końca. Tak też zrobiliśmy. Wywalczyliśmy trzy punkty, które dały nam wszystkim dużo radości.

Wytrzymaliście psychicznie świadomość gry przy stanie 0:1. Czy mimo to uważasz tak, jak trener Witold Obarek, że po bramce Patryka Olszewskiego "zawalił wam się świat"?

- Po części się zawalił, bo w ogóle nie chcemy tracić bramek. Jesteśmy w każdym meczu uznawani za wielkiego faworyta tej ligi. Im więcej będziemy tracić takich głupich goli, tym łatwiej będziemy tracić morale jako zespół. Najważniejsze jest jednak zwycięstwo. Teraz mamy tydzień do następnej kolejki. W środę gramy mecz pucharowy (z KKS Koluszki - przyp. red.), w którym, według tego co mówił trener, zagramy trochę innym składem. Myślimy już jednak o spotkaniu z Omegą w Kleszczowie.

Jak wygląda sytuacja w zespole, jeśli chodzi o wytrzymałość fizyczną? Ciężkie przygotowania przed rozpoczęciem sezonu w połączeniu z ligowym maratonem nie dają się wam nieco we znaki?

- Zgadza się. Ten okres musieliśmy wykorzystać maksymalnie. Tak naprawdę jeszcze tydzień przed meczem trenowaliśmy dosyć ciężko. Mam jednak nadzieję, że te trzy mecze, które przetrwaliśmy, zaprocentują na przyszłość i przez 90 minut będziemy mogli ciężko harować, żeby zdobywać kolejne trzy punkty do naszego dorobku.

Nie można znów nie wspomnieć o kibicach, którzy w Rzgowie pierwszy raz w tym sezonie musieli dopingować przegrywający zespół.

- To jest dla nas ogromne wsparcie. Przy wyniku 0:1 pokrzykiwania kibiców, ich doping, podniosły nas na duchu, wykrzesały z nas ostatnie siły, dzięki czemu strzeliliśmy dwie bramki. Kibice kochają ten klub, bo jest ich. Atmosfera wokół niego jest oczyszczona. Dla takich chwil warto grać. Duży szacunek z mojej strony dla kibiców za to, jak nam pomagają.

Na pomeczowej konferencji prasowej trener powiedział, że klub nie przestaje szukać wzmocnień. To jednak oznacza, że ktoś grający w obecnej jedenastce może stracić miejsce na rzecz ewentualnych nowych piłkarzy.

- Czy ktokolwiek straci miejsce w pierwszym składzie, to jeszcze zobaczymy, bo sam nie wiem o kim mowa. Jeżeli to będą rzeczywiste wzmocnienia, to tylko się cieszyć, bo każde wzmocnienie to większa rywalizacja. Mam nadzieję, że nikt w zespole się tego nie boi. Wszystko jednak okaże się w przyszłości.