Kibice pytają, Przemysław Kita odpowiada! [Wasz Wywiad]
Ładowanie...

Global categories

13 May 2020 08:05

Kibice pytają, Przemysław Kita odpowiada! [Wasz Wywiad]

- Jak kibice wrzasnęli, ugięły się pod nami kolana - wspomina w odpowiedzi na jedno z pytań doświadczony napastnik Widzewa w specjalnym wywiadzie, który napisali… kibice czerwono-biało-czerwonych.

Kilka dni temu Widzew zachęcał za pośrednictwem swojego profilu na Facebooku do zadawania pytań Przemysławowi Kicie. Napastnik drużyny z al. Piłsudskiego 138 korzystając z czasu wolnego pomiędzy kolejnymi intensywnymi treningami rehabilitacyjnymi odpowiedział na piętnaście z nich, wybranych wspólnie z redakcją widzew.com i fanami, które najciekawsze propozycje oceniali własnymi "lajkami".

*Autorami wszystkich zadanych w poniższym wywiadzie pytań są kibice Widzewa. Ich treść w niektórych przypadkach została nieznacznie zredagowana, by dostosować je stylistycznie do całego wywiadu, bez wpływu na ich zawartość merytoryczną.

Myślę, że to, że jesteś piłkarzem Widzewa, z wielu względów jest powodem do satysfakcji, natomiast czy kilka lat temu widziałeś siebie na wyższym szczeblu rozgrywkowym lub nawet w zespole poza granicami Polski? Jeśli tak, to czego zabrakło w osiągnięciu tego poziomu oraz na ile mniejsza intensywność treningów nie pozwala w pełni uwolnić twojego potencjału? Dużo zdrowia i wielu bramek!

Przemysław Kita: Odczuwam olbrzymią satysfakcję robiąc to, co kocham. Na pewno za młodu bardzo chciałem zostać piłkarzem i cieszę się, że mi się udało, bo podobne marzenia ma wiele osób, a życie potem je brutalnie weryfikuje. Jeśli chodzi o wykorzystanie mojego potencjału to jestem przekonany, że uda się to właśnie w Widzewie. To jest dla mnie dobry czas, bo jestem już doświadczonym piłkarzem, dzięki temu gra mi się zdecydowanie łatwiej, niż gdy byłem młodym zawodnikiem. Myślę, że podejmuję też lepsze decyzje.

Czemu, jako osoba związana z Widzewem, wywodząca się z pobliskich Pabianic, tak późno zdecydowałeś się na Widzew? Czemu tak długo musieliśmy na ciebie czekać?

- Temat Widzewa pojawił się pierwszy raz na poważnie, gdy miałem 17 lat, ale sprawy tak się komplikowały, że się nie udało. Zawsze coś stało na drodze. Na szczęście teraz tu jestem i cieszę się, że mogę reprezentować czerwono-biało-czerwone barwy.

Czy granie w piłkę jest dla ciebie pracą? Wielu piłkarzy mówi, że nie zwraca uwagi na przynależność klubową, po prostu gra dla klubu, by zarobić pieniądze, jak to wygląda w twoim przypadku? Pytam, gdyż, jak wiadomo, grałeś w ŁKS-ie.

- Tak, trudno nie traktować piłki jako pracy, w sytuacji, gdy dzięki niej zarabiam pieniądze, a z drugiej strony, traktując grę poważnie, muszę dostosować do niej praktycznie całe życie. Chodzi między innymi o przyzwyczajenia i nawyki, w tym codzienną rutynę niezbędną do budowania i utrzymywania formy zgodnie z cyklami treningowymi i meczowymi. Kariera piłkarza jest mocno uzależniona od ofert. Swego czasu pojawiła się propozycja z ŁKS-u, klubu wówczas ekstraklasowego, więc dla zawodnika Włókniarza Pabianice była to wielka szansa. Nie mogłem przejść obok niej obojętnie.

Czy podczas pobytu w drużynie zza miedzy były wzajemne docinki z Adrianem Olszewskim? Kto częściej wychodził zwycięsko z waszych pojedynków na treningach?

- Faktycznie, znamy i przyjaźnimy się z Adrianem od dziecka. Cały czas utrzymujemy kontakt, mimo że kibicujemy lokalnym rywalom. Nigdy nam to nie przeszkadzało, nigdy nie było z problemu. Przede wszystkim wywodziliśmy się obaj z Włókniarza Pabianice i na tym byliśmy skupieni, grając razem. Docinki w takiej sytuacji są czymś zwyczajnym i pojawiały się bardzo często. A już to kto był ich autorem, a kto adresatem, to zależało od sytuacji. Za to na boisku zwykle nie dawałem Adrianowi żadnych szans (śmiech).

Czy gdybyś, grając w Widzewie swój sezon życia, dostał ofertę z ekstraklasy, przyjąłbyś ją?

- Trudno mi odpowiedzieć jednoznacznie i kategorycznie, bo byłoby to na pewno zależne od wielu czynników. Również od sytuacji i potrzeb Widzewa. Jestem jednak przekonany, że jeżeli na dalszej współpracy zależałoby mi i Widzewowi to bez problemu udałoby się nam dogadać. W tej chwili myślę zresztą tylko o tym, żeby to właśnie w czerwono-biało-czerwonych zagrać w ekstraklasie. Na tym się skupiam, na to pracuję i jestem pewien, że klub też byłby z takiego rozwoju wypadków zadowolony. Chcę dawać drużynie jak najwięcej od siebie i cieszę się, że mimo różnych kolei losu, w końcu do niego trafiłem. Chcę ten czas i tę szansę wykorzystać jak najlepiej dla siebie i dla Widzewa.

Jak porównałbyś Widzew i ŁKS - kibiców przede wszystkim, ale też zaplecze sportowe i całą otoczkę wokół klubu?

- W ŁKS-ie byłem dawno temu. Minęło od tego czasu już siedem lat, więc trudno mi dzisiaj porównywać obecny Widzew do tamtego ŁKS-u. Łatwiej byłoby, gdybym przechodził bezpośrednio z jednego z tych klubów do drugiego. Na pewno mieliśmy wówczas dobrą organizację, o którą dbał kierownik Jacek Żałoba. Wszystko do treningu i na mecz było przygotowane jak należy. ŁKS miał jednak wtedy problemy finansowe, więc w klubie się nie przelewało. Dzisiejszy Widzew to zupełnie inny poziom. Niczego nam nie brakuje. Mamy komfortowe warunki pracy, wszyscy wokół o to dbają. Atmosfera na trybunach na Widzewie jest oczywiście nieporównywalnie lepsza. Na meczach w Sercu Łodzi pojawia się siedemnaście tysięcy kibiców. To coś nadzwyczajnego, wyjątkowego, co robi na mnie wrażenie za każdym razem.

Jakie wrażenie zrobili na tobie kibice Widzewa po strzeleniu swojego pierwszego gola w Sercu Łodzi?

- To były tak olbrzymie i wyjątkowe emocje, że szczegółów nie pamiętam. Ale niesamowicie było usłyszeć i poczuć radość tylu fanów. Całej sytuacji i tych okoliczności, stanu w jaki mnie to wszystko wprawiło, na pewno nie zapomnę do końca życia.

Dlaczego, mając możliwość grania w I lidze w Grudziądzu, wybrałeś drugoligowy Widzew?

- Miałem też ofertę z pierwszoligowego Podbeskidzia Bielsko-Biała. Pojawiła się jednak szansa dołączenia do Widzewa, któremu kibicuję od dawna, a który daje też olbrzymie możliwości rozwoju, więc nie miałem problemu z podjęciem ostatecznej decyzji. Poza tym warto spojrzeć na to, jacy zawodnicy grają w Widzewie. Nie można mówić o kroku w tył, gdy mam obok siebie na boisku Marcina Robaka, Mateusza Możdżenia, Bartłomieja Poczobuta czy Łukasza Kosakiewicza. Trudno wskazać jakikolwiek klub w pierwszej lidze, który miałby w składzie piłkarzy z takimi dokonaniami. Nie poszedłem ligę wyżej, ale jestem pewien, że wykonałem krok do przodu.

Czy przerwa w rozgrywkach ligowych, powoduje u ciebie jeszcze większą determinację i mentalną motywację do szybszego powrotu do wspólnych treningów z drużyną?

- Na pewno pojawiła się nadzieja, że może uda mi się złapać jeszcze parę minut meczu ligowego w tym sezonie i świętować wspólnie z drużyną sukces w postaci awansu do I ligi. Pracować muszę jednak zgodnie z planem przygotowanym przez nasz sztab medyczny. Dużo zależy od bieżącej sytuacji, od tego jak na dane ćwiczenia czy obciążenia reaguje kolano i ogólnie cały organizm. W moim przypadku wszystko jest na razie dobrze, więc patrzę na tę najbliższą przyszłość optymistycznie. Z tygodnia na tydzień jest coraz lepiej. Szczerze mówiąc, nakręcam się coraz bardziej na ten powrót, ale to akurat nie jest w takiej sytuacji wskazane, więc muszę uważać.

Jak zdrowie?

- Dobrze. Funkcjonuję już normalnie. Poza treningami zapominam w ogóle o tym, że miałem kontuzję. Na co dzień nie odczuwam żadnego bólu.

Jak przebiega twoja rehabilitacja? Kiedy planowany jest twój powrót na boisko do treningów, a kiedy do gry?

- Wszystko idzie dobrze, zgodnie z planem. Początki były ciężkie, zwłaszcza w aspekcie mentalnym. Ciężko było się przyzwyczaić. Teraz skupiam się na treningach, odbywam je w klubie, co zawsze jest przyjemnym elementem dnia. Jak dobrze pójdzie to na początku lipca powinienem móc rozpocząć treningi z drużyną. Zobaczymy, jak będzie postępować rehabilitacja i odzyskiwanie pełnej sprawności. Aktualnie pracuję raz dziennie w sali rozgrzewkowej stadionu. Taka jednostka trwa 3-4 godziny. Do tego wieczorem dochodzi rowerek w domu, a od środy mam nadzieję już bieganie.

W jaki sposób odreagowujesz napięcie przedmeczowe?

- Nie mam takiej potrzeby. Funkcjonuję normalnie. Nie zaprzątam sobie wcześniej głowy tym, że powiedzmy za kilka dni czy na przykład już jutro czeka mnie mecz. Nie można oczywiście zupełnie wyłączyć emocji, ale staram się nie dać im zdominować. Już na stadionie, przed meczem, rozmawiam dużo z kolegami, spędzam ten czas w grupie, nie muszę się odcinać czy uciekać na przykład w muzykę.

Najtrudniejszy mecz...?

- Trudno powiedzieć. Było ich tak wiele, czasem o ich losach decydowały pojedyncze akcje. Taki najtrudniejszy, z dużą stawką, mam nadzieję, że jest dopiero przede mną. Ale jeśli miałbym wskazać któryś konkretny z dotychczasowych, to może ten na Widzewie w barwach Olimpii Grudziądz… Kibice wtedy niesamowicie pomagali gospodarzom. Gdy Widzew wyrównał, my na kolejne pięć minut praktycznie zniknęliśmy z boiska. Pamiętam, że jak kibice wrzasnęli to ugięły się pod nami kolana.

Czujesz się widzewiakiem?

- Tak. Od małego wychowywałem się w otoczeniu widzewiaków i tak mi zostało. Z tego się nie wyrasta.

Którą ze strzelonych przez ciebie bramek w Widzewie wspominasz najlepiej? Która była jak dotąd najważniejsza?

- Ta z Wejherowa, na 2:1 dla nas w meczu z Gryfem. Zdecydowanie. Przyniosła mi, ale też na pewno całej drużynie, olbrzymią ulgę. Grałem tam już kilka razy, to ciężki teren. Słupki, poprzeczki - wszystko ratowało Gryfa przed stratą bramki, takie mam wspomnienia z meczów na Wzgórzu Wolności. Z Widzewem pojechaliśmy tam na początek sezonu, towarzyszyły nam, co normalne w tym klubie, duże oczekiwania, więc ważne było dobrze wystartować.