Global categories
Kadra Tahiti i przedstawiciele FIFA zachwyceni Sercem Łodzi
Na stadionie Widzewa rozegrane zostały już trzy mecze młodzieżowych Mistrzostw Świata U20. W ostatnim z nich reprezentacja Polski mierzyła się z drużyną narodową Tahiti. Licząca 250 tysięcy mieszkańców (ok. 1/3 populacji Łodzi) wyspa wchodzi w skład Polinezji Francuskiej i otoczona jest Oceanem Spokojnym. Najpopularniejszym sportem jest tam ekstremalne wioślarstwo, w ramach którego pływać można nawet kilka godzin. Motywacji i siły Tahitańczykom więc na pewno nie brakuje.
- Mimo że przegrywali z Polską już 0:5, dawali z siebie wszystko, żeby nie stracić kolejnej bramki. Co najmniej jakby walczyli o utrzymanie remisu - podkreśla Radosław Grabowski, lekarz reprezentacji Tahiti. Doskonale znany kibicom Widzewa ortopeda, która przez większość minionego sezonu zapewniał opiekę medyczną pierwszej drużyny czerwono-biało-czerwonych, przyszedł z pomocą kadrze Tahiti, gdy ta została bez lekarza tuż przed startem młodzieżowego mundialu.
Grabowski zaznajomił Tahitańczyków z historią Widzewa i fenomenem jego kibiców. Opowiadał o tym zresztą wielu napotkanym od początku turnieju obcokrajowcom, również oficjelom FIFA, a z pomocą przychodziły mu materiały wideo autorstwa WidzewTV. - Moim rozmówcom trudno było uwierzyć, że na mecze ligowe łodzian na trzecim szczeblu rozgrywkowym nie można kupić biletu, dopóki nieobecności nie zadeklarują karnetowicze, bo na wszystkie dostępne miejsca wykupione zostały właśnie abonamenty. Przecierali oczy ze zdumienia, a od filmików z dopingiem nie mogli oderwać wzroku - wyjaśnia Grabowski.
Jak znakomicie dopingować można zespół piłkarze z Tahiti przekonali się na własnej skórze w niedzielny wieczór. Po meczu nazwę ich drużyny, mimo dotkliwej porażki, z sympatią skandować zaczęły trybuny w Sercu Łodzi. - O ile dobrze pamiętam, rozpoczęła to trybuna C, pod którą od razu udali się piłkarze, ale jak ryknął widzewski zegar (trybuna D - przyp. red.) Tahitańczyom stanęły łzy w oczach. Chłopcy szybko zapomnieli o wyniku i skupili się na niesamowitych kibicach. Część zawodników otrzymała nawet od fanów szaliki Polski, w których paradowali potem dumnie po hotelu do późnych godzin - zdradza lekarz.
Grabowski jest zachwycony możliwością pracy przy tak dużym turnieju, jakim są mistrzostwa świata organizowane przez FIFA. Cieszy się jednak również z tego, że poznał tak wyjątkową grupę ludzi, jaką tworzą Tahitańczycy. Mimo że to przesympatyczni ludzie, wkupić się w ich łaski nie było jednak łatwo… - Na powitanie musiałem coś zaśpiewać. Chciałem nawet po francusku, bo wiedziałem, że wtedy będą mnie rozumieć, ale uparli się, że ma być po polsku. Po wszystkim mogę tylko powiedzieć, że rytm muzyki Zenka Martyniuka zyskał międzynarodowe uznanie - śmieje się Grabowski, którego oferta współpracy spotkała się z bardzo pozytywną oceną FIFA i PZPN, co pozwoliło mu dołączyć do reprezentacji Tahiti na czas mundialu.
Muzyka towarzyszy Tahitańczykom cały czas. W drodze do Lublina, gdzie rozegrają swój ostatni mecz grupowy, z Kolumbią, śpiewali niemal bez przerwy. I choć mogą mieć problem ze zrealizowaniem celu minimum, jakim jest zdobycie bramki na mundialu, do domu zabiorą wiele pięknych wspomnień i cennych doświadczeń. Podobnie jak ich polski lekarz. - Cieszę się, że właśnie dzięki tym ludziom i w ich towarzystwie zgłębiać mogę tajniki organizacji tak ważnej imprezy. Na każdym kroku widać wysoki poziom, FIFA pilnuje wszystkiego. Ja staram się robić swoje. Czasu na odpoczynek nie ma, bo po meczu chodzimy spać o drugiej w nocy, a wstawać musimy o szóstej, ale nikogo to nie dziwi. W takim turnieju zawsze jest masa roboty - kończy zmęczony, ale bardzo zadowolony Grabowski.
Fot. Materiały prywatne Radosława Grabowskiego