Jak to były legionista pogrążył... Legię
Ładowanie...

Global categories

21 September 2020 20:09

Jak to były legionista pogrążył... Legię

Runda wiosenna 1999 roku miała bardzo interesujący przebieg jeśli chodzi o rywalizację w ekstraklasie. Już od dawna było wiadomo, że mistrzowskiego tytułu nie obroni przeżywający kryzys ŁKS.

Jednocześnie po decyzjach UEFA związanych z incydentem podczas meczu Wisła Kraków - AC Parma w Pucharze UEFA (pamiętny rzut nożem w głowę Dino Baggio) było pewne, że wyraźnie przewodzący reszcie ligowej stawki wiślacy i tak w przypadku zdobycia mistrzostwa Polski nie zagrają w eliminacjach Champions League.

Ten przywilej miał przypaść drużynie, która wywalczy wicemistrzowski tytuł. Kandydatów było trzech: Legia, Lech i... Widzew. Łodzianie prowadzeni przez trenera Marka Dziubę wiosnę zaczęli rewelacyjnie, bo od pięciu kolejnych zwycięstw. W szóstym ligowym występie po zimowej przerwie widzewiacy niespodziewanie ulegli 0:2 Odrze Wodzisław Śląski, ale akurat z tym zespołem zawsze im się średnio wiodło.

Kolejny mecz w ekstraklasie zapowiadał się ciekawie, bo oto 18 kwietnia 1999 roku na stadion przy alei Piłsudskiego zawitała Legia. Stołeczny zespół tracił przed tym spotkaniem 2 punkty do drugiego w tabeli Widzewa, który miał na koncie 40 "oczek", podobnie jak trzeci Lech. Mecz na dobre rozpoczął się pod koniec pierwszej połowy, gdy widzewiacy w odstępie kilku minut strzelili dwa gole po strzałach Artura Wichniarka i Sławomira Guli (piłka odbiła się jeszcze o plecy legionisty Sebastiana Nowaka).

W tym momencie Legia traciła już 5 punktów do Widzewa, więc po przerwie warszawianie zaczęli walczyć o korzystny wynik, jakim dla nich byłby już remis. I dokonali tego w krótkim odstępie czasu, bo najpierw bramkę zdobył w 61. minucie Cezary Kucharski, a siedem minut później na 2:2 trafił Marcin Mięciel.

Zostały jeszcze 22 minuty do końca spotkania i każda z drużyn dążyła do wygranej. W 80. minucie rezerwowy Dariusz Gęsior sprytnie od razu odegrał piłkę do Radosława Michalskiego i ten pognał prawą stroną na bramkę Legii. Gonił go obrońca gości Maciej Murawski, ale Michalski był szybszy, a na koniec niemal z końcowej linii boiska zmieścił piłkę pod próbującym zablokować strzał Grzegorzem Szamotulskim i piłka wpadła do bramki stołecznej drużyny.

Na trybunach zapanował szał radości, a Radosław Michalski celebrował z kolegami swojego najważniejszego gola strzelonego w barwach Widzewa. I zarazem bardzo symbolicznego, bo jako były legionista, która z klubem z Łazienkowskiej wywalczył dwa mistrzostwa Polski, teraz pogrążył ten klub w bardzo ważnym spotkaniu. Zresztą wtedy Michalski mógł zdobyć drugą bramkę, ale tuż przed samym końcem meczu jego strzał z rzutu karnego obronił Szamotulski.

Dla Michalskiego był to wtedy już trzeci sezon gry w Widzewie i zarazem najlepszy, bo w jego trakcie strzelił 9 goli dla drużyny RTS-u. Wcześniej zaliczył w barwach łódzkiego zespołu występy w Lidze Mistrzów oraz zdobycie mistrzostwa Polski na stadionie... Legii. A cała przygoda Michalskiego z Widzewem zaczęła się od nieformalnych rozmów z piłkarzami drużyny trenera Franciszka Smudy. - Pierwsze nieśmiałe pytanie padło podczas zgrupowania reprezentacji Polski. Ale nie od władz klubu, czy trenera, ale od jednego z zawodników. Już nie pamiętam, czy od Tomka Łapińskiego czy Andrzeja Woźniaka. W każdym razie któryś z nich zapytał, czy rozważyłbym taki transfer. Myślę, że świadomie sondowali wtedy taką możliwość. Byłem sceptycznie nastawiony. Transfer z Legii do Widzewa lub na odwrót zawsze wiązał się z wielkimi emocjami - wspominał Radosław Michalski po latach w wywiadzie dla portalu widzewiak.pl.

Jak przyznał, wtedy do ostatecznej decyzji na tak namówił go Andrzej Pawelec, jeden z właścicieli Widzewa, który zdaniem Michalskiego miał olbrzymi dar przekonywania. Do RTS-u pomocnik przeszedł wraz z innym piłkarzem Legii - bramkarzem Maciejem Szczęsnym. Kibice Widzewa na początku podchodzili do nich z nieufnością, zwłaszcza do Szczęsnęgo. Pomógł sportowy sukces. - Awansowaliśmy do Ligi Mistrzów i to uspokoiło atmosferę wokół nas, dało też większą pewność siebie. Graliśmy z Maćkiem fajne mecze w Widzewie. Myślę, że my nie żałowaliśmy tego transferu i kibice również nie żałowali, że przyszliśmy - opowiadał Michalski.

Jego pierwszy pobyt w Widzewie trwał trzy i pół sezonu i zakończył się po jesieni 1999 roku. Potem Radosław Michalski grał w Izraelu, gdzie w barwach Maccabi Hajfa wywalczył mistrzostwo kraju, oraz na Cyprze w zespole Anorthosis Famagusta, gdzie dwukrotnie świętował zdobycie Pucharu tego kraju.

Latem 2004 roku wrócił do Polski. W momencie, gdy pogrążony w kryzysie Widzew spadł z ekstraklasy do II ligi. I właśnie wtedy Radosław Michalski wywołał małą sensację, ponownie przychodząc do łódzkiego klubu jako uznany zawodnik. - Prezes Boniek razem z kierownikiem Gapińskim namówili mnie, żebym wrócił do Widzewa. Sytuacja była niepewna. Po spadku klubowi groził upadek, była budowana drużyna na drugą ligę, ale bez gwarancji startu. Prezes prosił, żebym chociaż potrenował, bo moje nazwisko by przyciągnęło innych zawodników. Jak zacząłem trenować to już na rok zostałem - wspominał były piłkarz Widzewa.

Widzewowi nie udało się wtedy od razu wrócić do krajowej elity, a Michalski ponownie wyjechał na Cypr. Tam w barwach Apollon FC zdobył mistrzostwo Wyspy Afrodyty i mógł w swoim piłkarskim CV pochwalić się czempionaty wywalczone w trzech różnych krajach. W 2006 roku zakończył grę na boisku, ale od futbolu nie odpoczął. Bo od 2012 Radosław Michalski jest prezesem Pomorskiego Związku Piłki Nożnej. W końcu pochodzi z Gdańska, w którym przyszedł na świat 21 września 1969 roku. Dokładnie 51 lat temu i z tej okazji życzymy byłemu piłkarzowi Widzewa wszystkiego najlepszego!