Filipczak: To był Widzew, który nikogo się nie bał
Ładowanie...

Global categories

18 September 2017 14:09

Filipczak: To był Widzew, który nikogo się nie bał

- O naszej sile stanowił zespół. Każdy z nas był bardzo mocny, ale razem byliśmy jeszcze twardsi. Wiedzieliśmy, że jak będzie nasz dzień, to każdego możemy pokonać - wspomina Marek Filipczak drużynę, która dotarła do półfinału Pucharu Europy.

W pierwszej rundzie tych rozgrywek Filipczak strzelił trzy gole maltańskiemu Hibernians, a Widzew wygrał 4:1. Łodzianie dotarli aż do półfinału, w którym lepszy okazał się Juventus Turyn.

Andrzej Klemba: 35 lat temu strzelił pan pierwszego hat tricka w historii występów Widzewa w europejskich pucharach. Coś zostało w pamięci z meczu z Hibernians?

Marek Filipczak: To bardzo odległe czasy. Pamiętam, że coś nie tak było z tym boiskiem. Straszny deszcz spadł i jak jechaliśmy autobusem to lało się do środka. Były obawy, czy w ogóle odbędzie się mecz na tej murawie. Z tego powodu boisko było bardzo ciężkie i grząskie, ale byliśmy dobrze przygotowani fizycznie. Nie mieliśmy problemów z tym zespołem. Dość mocno odbiegali od naszego poziomu.

Jak pan strzelał gole?

- Jednego strzeliłem po zagraniu z boku. To była kontra, dostałem podanie i z 5-6 metrów kopnąłem do siatki. Dwie kolejne bramki były podobne. Padły z około 16 metrów, ze środka. Ograłem jednego lub dwóćh obrońców i mocno kopnąłem. To były silne strzały i bramkarz raczej był bez szans.

To był pierwszy rywal w tym niezwykle udanym sezonie w Pucharze Europy.

- Ważnym było, żeby dobrze wystartować, ale to okazała się łatwa przeszkoda dla nas. Pamiętam jak obrońca Hibernians chodził za mną krok w krok, ale nic mu to nie dało. To była początek bardzo pięknej przygody. Trafialiśmy na teoretycznie dużo wyżej klasyfikowane zespoły…

… a przecież przed tym sezonem straciliście Zbigniewa Bońka i Władysława Żmudę, a i tak awansowaliście aż do półfinału PE!

- Z drugiej strony przyszli nieźli następcy. Za Żmudę był Romek Wójcicki, który wkrótce stał się ważnym ogniwem zespołu. Wiadomo, że Bońka było trudniej zastąpić. Za to więcej graliśmy drużynowo. O sile Widzewa stanowił zespół. Każdy z nas był bardzo mocny, ale razem byliśmy jeszcze twardsi. Nie było może indywidualności, ale szybko wykreował się Włodek Smolarek. To była taka grupa, że nikogo się nie obawialiśmy. Wiedzieliśmy, że jak będzie nasz dzień, to każdego możemy pokonać. Jeśli każdy dawał z siebie sto procent, a może jeszcze troszkę więcej, to było dobrze. Gdy była tylko obniżka formy jednego, to już nie byliśmy tacy mocni. Mieliśmy coś, co można było określić jako „kulturę wygrywania”. To, razem z fizycznym przygotowaniem, było naszym paliwem.

Widzew jest jeszcze daleko od powrotu do europejskich pucharów, ale znajduje się już chyba na dobrej drodze?

- Oby tak było. Dobrze mieć dalekosiężny plan i budować klub z każdej strony. Mieć odpowiedni dział sportowy, podstawy ekonomiczne i odpowiednie zaplecze. Bez tego ani rusz. Na dodatek są świetni kibice i wokół Widzewa dzieją się pozytywne rzeczy. Sukces sportowy może jeszcze mocniej popchnąć klub do przodu, a potem do Europy, choć droga rzeczywiście jest długa. Proszę pozdrowić kibiców i Łódź. Choć urodziłem się w Warszawie, to dla mnie ważne miasto.