Global categories
Dariusz Gęsior: Zawodnicy Legii już sobie gratulowali
Gęsior dołączył do Widzewa wiosną 1997 r. To był sezon, w którym jesienią łodzianie awansowali do Ligi Mistrzów. Po przygodzie z europejskimi pucharami skupili się na obronie tytułu. Wicemistrz olimpijski szybko wywalczył miejsce w podstawowym składzie, a serca kibiców Widzewa skradł golem wyrównującym podczas pamiętnego meczu z Legią w Warszawie (3:2). Wielu fanów powinno też pamiętać gola na 3:2 w 2000 r., zdobytego w ostatniej minucie meczu ze stołecznym rywalem. W Widzewie rozegrał 103 spotkania i strzelił 18 bramek.
Dariusz Cieślak: Zbliża się mecz Widzewa z rezerwami Legii Warszawa. Pan pamięta czasy legendarnych spotkań tych zespołów w ekstraklasie, gdy obie drużyny walczyły o mistrzostwo.
Dariusz Gęsior: Mecz Widzewa z Legią zawsze wzbudzał ogromne emocje. Może nie było to wydarzenie numer jeden w kalendarium klubu, ale obok spotkań z ŁKS-em, to właśnie starcia z zespołem ze stolicy kibice traktowali z dużo większą adrenaliną. Obie strony bardzo chciały wygrać, bo wynik określał, kto w danym momencie będzie bliżej panowania w polskiej piłce. Choć dla nas zawodników punkty w każdym meczu są jednakowe, to atmosfera tamtych spotkań się nam bardzo udzielała. Wtedy, kiedy rywalizacja w tych meczach polegała na walce o mistrzostwo, były to wydarzenia, którymi interesowała się nie tylko Łódź i Warszawa, ale cała piłkarska Polska.
Obecnie ta rywalizacja przeniosła się na trzecioligowe boiska, a zamiast pierwszej drużyny Legii Widzew podejmie jej rezerwy. Czy mimo to duch tamtej rywalizacji jest cały czas obecny?
- Na pewno nie można umniejszać tego, co się aktualnie dzieje w Łodzi. Dzisiaj Widzew ma kilkanaście tysięcy ludzi na stadionie na każdym meczu. Choć czerwono-biało-czerwoni są kandydatami do awansu, to jednak jest to cały czas czwarty szczebel rozgrywek. Te mecze są w pewnym sensie inne, ale nawiązują do tej naszej rywalizacji sprzed lat. Widzew, chcąc wrócić do ekstraklasy, musi zmierzyć się z wszystkimi rywalami, również tymi odwiecznymi, którzy w danym momencie reprezentowani są przez rezerwy. Łodzianie powinni wygrywać wszystkie mecze w drodze po awans, a sama nazwa Legia zobowiązuje, więc to na pewno będzie ciekawe spotkanie. Tym bardziej że gospodarzy wspierać będzie świetna publika, a nic nie jest tak ważne, jak gra przy pełnych trybunach.
Jako były zawodnik obserwuje pan proces odbudowy Widzewa?
- Przyglądam się temu, co się dzieje w łódzkim klubie. Jestem na bieżąco z wynikami i kibicuję Widzewowi, bo tam spędziłem piękne lata kariery. Cieszę się, że klub tak szybko podniósł się po upadku. Mama nadzieję, że ta drużyna w niedługim czasie wróci do ekstraklasy. Taki klub, z takim obiektem i kibicami, powinien walczyć o najwyższe cele. Nie udało się w tamtym roku, ale teraz jest głównym kandydatem do awansu. Na pewno każdy będzie chciał Widzewowi w tym przeszkodzić, ale po to zarząd wzmocnił zespół, żeby osiągnąć cel. Trzymam kciuki.
Pan wziął udział w kilku spotkaniach Widzew-Legia. Jednym z najbardziej pamiętnych jest słynna batalia od 0:2 do 3:2 dla Widzewa i upragnione mistrzostwo Polski. Co było wtedy kluczem do zwycięstwa?
- Nigdy nie lubię używać słowa szczęście. Zawsze się coś skądś bierze. Wtedy, mimo że przegrywaliśmy 0:2, to cały czas graliśmy swoje. Strzeliliśmy na 2:1, a potem wykorzystaliśmy kolejne okazje i wygraliśmy. Na początku było ciężko i różnie mógł się ten mecz zakończyć. Przy dwubramkowej przewadze zawodnicy Legii już sobie nawzajem gratulowali, ale gra się do końca. My wtedy wiele meczów rozstrzygaliśmy w ostatnich minutach. Do dzisiaj futbol jest atrakcyjny dzięki temu, że w końcówkach wyniki się zmieniają. Trzeba być mega skoncentrowanym. Mieliśmy zespół charakternych ludzi. Może piłkarsko również był mocny, ale ta walka do samego końca była wszczepiona w nasze DNA.
Wierzy pan, że Widzew będzie za parę lat nawiąże do sukcesów z pana czasów?
- Wierzę, że tak będzie. Każdy z nas chciałby, żeby to się stało jak najszybciej, ale żeby do tego faktycznie doszło, musi być spełnionych kilka warunków. Obecnie Widzew wspina się i wierzę, że dotrze do tego celu. Musi grać w ekstraklasie, bo tam jest jego miejsce.
Jako trener reprezentacji Polski do lat 20. miał pan okazję poznać Michała Przybylskiego. Czy pana zdaniem jest to już piłkarz gotowy do gry w Polsce, czy jednak proces jego aklimatyzacji musi jeszcze trochę potrwać?
- Powołałem Michała na jedno zgrupowanie. Miał wtedy bardzo dobre wyniki pod względem skuteczności na Wyspach Owczych. Od tego się zaczęło i kto wie, czy nie dlatego znalazł się w Łodzi. Pojawił się w polskich realiach i został ściągnięty do Widzewa, żeby się rozwijać. W tej chwili jeszcze nie jest do końca gotowy. Czeka go jeszcze trochę pracy. Będę mu bardzo kibicował, bo to bardzo fajny i ambitny chłopak. On przez całe życie grał na sztucznych boiskach, dlatego nawet sama trawa jest dla niego czymś nowym. Sam styl gry też sporo się różni. Faza rozwoju jeszcze przed nim, dlatego jeśli będzie się pokazywał na boisku, to będzie robił postępy.
Niedawno barwy klubowe zmienił pana syn. Był nawet na testach w Widzewie, ale Bartosz Gęsior rozwija się teraz w rezerwach Legii Warszawa. Jeśli w sobotę pojawi się na boisku, to komu będzie pan kibicował?
- Widzew to ważny klub i ważne miejsce, ale moje serce zawsze będzie przy synu.