Global categories
Daniel Mąka: Szkoda, że nie "zabiliśmy" meczu wcześniej
Czerwono-biało-czerwoni nie pierwszy raz w tym sezonie trzymali swoich kibiców w napięciu do ostatnich chwil sobotniego spotkania. W meczu z Pelikanem Łowicz widzewiacy strzelili decydującego gola w ósmej minucie doliczonego czasu gry. W końcówce regulaminowego czasu gry na 1:1 niespodziewanie wyrównali goście, którzy od rozpoczęcia ostatniego kwadransu dziewięćdziesięciu minut byli na boisku w dziesięciu. Nadzieję na remis dla drużyny Marcina Płuski przywrócił na chwilę inny exwidzewiak, Robert Kowalczyk. - Można rzucać cytatami, że zwycięzców się nie sądzi, ale Pelikan miał kilka dobrych sytuacji - my również. Nie pamiętam takiego meczu u siebie, gdzie tyle razy wychodziliśmy z własnej połowy na akcje "3 na 3" lub "4 na 4", gdzie piłka została już zagrana. Wypadałoby jednak podejmować na tym etapie lepsze decyzje i mówię tu o wszystkich ofensywnych zawodnikach. Stworzyliśmy sobie stuprocentowe okazje, dlatego szkoda, że nie "zabiliśmy" tego meczu wcześniej, bo gralibyśmy spokojniej. Tego życzylibyśmy sobie też na przyszłość. Pelikan nas skarcił - powiedział po zakończonym spotkaniu Daniel Mąka.
Zobacz także: Rekordowa sobota w Sercu Łodzi
Zdaniem pomocnika łódzkiego zespołu, do poprawy w następnych meczach jest przede wszystkim koncentracja przy wykończeniu akcji ofensywnych, których w wykonaniu Widzewa na ogół nie brakuje. - Jeżeli pretendujemy do bycia klasową drużyną i chcemy grać w wyższej lidze za rok to zwyczajnie nie wypada nam tracić gola w przewadze. To jest oczywiście slogan, ale trzeba wyciągnąć wnioski. Po każdym spotkaniu trzeba je wyciągać. Zdarza się przykładowo popełnić błędy bez konsekwencji bramkowej. Tak się jednak w tym spotkaniu nie stało - straciliśmy gola, a niewiele brakowało, a nie zdobylibyśmy kompletu punktów. Mogliśmy mocno otworzyć mecz, potem podwyższyć prowadzenie, strzelić gola przy stanie 1:1 trochę wcześniej niż w ostatniej akcji, a tak trzymaliśmy fanów w napięciu do samego końca - kontynuował.
W sobotę na stadion przy Piłsudskiego w Łodzi zawitała drużyna, która nie myślała przede wszystkim o utrzymaniu remisowego rezultatu. Piłkarze Pelikana kilkukrotnie byli w stanie wyjść z groźną kontrą, a także przytrzymać piłkę przez dłuższe okresy. Około 75. minuty goście zamknęli nawet gospodarzy w ich własnym polu karnym. Była to niecodzienna sytuacja w lidze u siebie dla drużyny Franciszka Smudy. - Mecz z pewnością był otwarty. Myślę, że żadna drużyna nie walczyła z nami tutaj w taki sposób, że zmusiła nas do dłuższej obrony. Nie chcemy się jednak specjalnie patrzeć na innych. Zespół Pelikana skrzętnie przygotował się do spotkania i wykorzystywał swoją wiedzę. Z drugiej strony, takie okoliczności stworzyły też możliwość zaprezentowania umiejętności drużyny w grze obronnej. W niektórych spotkaniach nasi defensorzy grają niekiedy na czterdziestym metrze połowy przeciwnika, a do tego zazwyczaj odbieramy długie piłki zagrane przez rywali. Tyły asekurują też "Wolo" albo "Humer", w zależności od tego, kto gra w bramce - skomentował zawodnik czerwono-biało-czerwonych.
Po raz kolejny z opresji widzewiaków uratował wpuszczony w drugiej połowie Kacper Falon. Pomocnik Widzewa strzelił już trzeciego gola dla łódzkiej drużyny - drugiego dającego zwycięstwo w doliczonym czasie gry. - Być może jest talizmanem trenera? Nasz szkoleniowiec jest znany ze swojego nosa. Życzę Kacprowi wskoczenia do "jedenastki" na dłużej, ale ja też nie będę miał nic przeciwko, jeżeli będzie wchodził w drugiej połowie i dalej załatwiał sprawę w taki sposób, jak dotychczas. Każdy ma oczywiście ambicje, by grać jak najdłużej, a bramki Kacra dają nam prowadzenie lub zwycięstwo. Wychodzi jednak na to, że mamy jokera - zakończył Mąka.