Global categories
Damian Paszliński: Tata nie miał wątpliwości (Widzew GOL!, nr 9/2018)
Marcin Olczyk: Dlaczego Widzew?
Damian Paszliński: Miałem ciekawe oferty z regionalnej ligi niemieckiej. Fajne granie, zbliżone finansowo, ale Widzew atutów miał nieporównywalnie więcej - sama nazwa i marka, kibice, stadion, trener. Koło takich argumentów nie mogłem przejść obojętnie. Było to już zresztą moje trzecie podejście do klubu. Jeszcze gdy byłem nastolatkiem pojawił się temat przejścia do drużyny Młodej Ekstraklasy Widzewa, ale wtedy ostatecznie wylądowałem w Polonii Bytom. Później byłem jeszcze w Łodzi na testach jako piłkarz Miedzi Legnica, ale wówczas nie dogadały się ostatecznie kluby. Cieszę się, że w końcu się udało, zwłaszcza że Widzew robi wszystko, żeby zaliczać kolejne awanse i wrócić do piłkarskiej elity. Jestem bardzo zaskoczony różnicą między tym, co widziałem w klubie pięć lat temu, a tym, co widzę teraz. Organizacja wygląda świetnie.
Z racji wieku nie możesz pamiętać ostatnich sukcesów Widzewa. Czym więc dla ciebie są ta nazwa i marka?
- Gdy zaczynałem poważniej grać w piłkę Widzew zawsze był gdzieś w tle, więc nie był dla mnie zupełnie nieznanym klubem. Kiedy po pierwszych treningach i sparingu rozmawiałem z tatą, powiedział mi, żebym się nawet nie zastanawiał. On cały czas żywo wspomina czasy, kiedy sam miał dwadzieścia kilka lat i oglądał występy Bońka i spółki. Wyjaśnił mi, że nie dość, że klub ma piękną historię to jeszcze teraz wokół niego dzieją się niesamowite rzeczy i na pewno będzie mi tu dobrze. To mi wystarczyło.
Ostatnie lata spędziłeś w Niemczech. Czy docierały tam do ciebie informacje o fenomenie Widzewa?
- Na pewno było o tym głośno. Słyszałem o nowym stadionie i szaleństwie karnetowym. Obserwowałem wydarzenia w Polsce, ale z daleka nie wygląda to tak jak na miejscu. Jestem pod dużym wrażeniem tego, że na nowy sezon sprzedano ponad szesnaście tysięcy karnetów. Będę miał w końcu dla kogo grać. Świetna sprawa.
Jak to się w ogóle stało, że wylądowałeś w Niemczech?
- Tuż przed końcem okna transferowego ówczesny trener Miedzi Legnica Rafał Ulatowski powiedział mi, że nie widzi mnie w zespole. Nie miałem dużego pola manewru, a nie chciałem siedzieć na siłę w klubie i tylko wyczekiwać na przelew bankowy. Pojawił się ciekawy temat wyjazdu. W pierwszym sezonie w lidze regionalnej poszło mi bardzo dobrze. Dzięki temu doszło do rozmów między innymi z Hansą Rostock czy 1. FC Magdeburg, czyli fajnymi klubami z przeszłością, które teraz próbują się odbudowywać, podobnie jak Widzew. Żądano jednak za mnie zaporowych kwot, więc do transferu nie doszło. Wyjazd do Niemiec oceniam pozytywnie, ale trochę na pewno żałuję, że jak była szansa, nie udało się pójść wyżej. Po drodze przytrafiła mi się jeszcze kontuzja, która też znacznie ograniczyła moje możliwości. Dużo ten wyjazd na pewno mnie jednak nauczył.
Czy w zakresie organizacyjnym regionalna liga niemiecka (czwarty poziom rozgrywkowy) bardzo różniła się od standardów, które znałeś przykładowo z polskiej pierwszej ligi?
- Nie wiem jak teraz wygląda sytuacja w Miedzi, która awansowała do ekstraklasy, ale wówczas ten poziom organizacyjny, tzn. możliwości, sprzęt, baza treningowa, odnowa biologiczna, itp., były na porównywalnym poziomie. W Niemczech na pewno bardzo się do tych kwestii przykładają, nawet na niższych poziomach.
Widzew celuje w powrót do ekstraklasy, o czym mówi się w Łodzi otwarcie. Ty miałeś okazję poznać z bliska ten najwyższy poziom ligowy w Polonii Bytom.
- Faktycznie byłem wówczas kilka razy w meczowej osiemnastce, ale jako 18-latkowi nie było mi dane zadebiutować w lidze. Pozycja stopera jest jednak dość newralgiczna i trzeba mieć dużo szczęścia, żeby w moim wieku móc na niej zaistnieć. Jurij Szatałow stawiał, co zrozumiałe, na doświadczonych środkowych obrońców. Ale byłem na obozie, siedziałem na ławce. Trener powiedział mi zresztą szczerze, że lepiej będzie dla mnie, jeśli pójdę na wypożyczenie, żeby się ogrywać, a nie grać tylko w Młodej Ekstraklasie, bo już powinienem występować wyżej. Tak trafiłem do Miedzi, która szybko zdecydowała się mnie wykupić.
Czy samo poznanie ekstraklasy, choć z drugiego rzędu, było dla ciebie kopem motywującym do dalszej ciężkiej pracy?
- Dla mnie, dla młodego chłopaka, mimo że nie zagrałem, było to olbrzymie wyróżnienie. Jechałem na mecz, chłonąłem otoczkę, zachwycałem się dziesięcioma tysiącami ludzi na trybunach. Wtedy taka publika paraliżowała mnie, już gdy w przerwie miałem się tylko rozgrzewać na płycie. Teraz nie robi to już oczywiście na mnie wrażenia, ale pamiętam jak przeżywałem to na samym początku.
Rozumiem, że w związku z tym presji na Widzewie się nie obawiasz?
- Wiem doskonale, co się dzieje na trybunach. Ale dla takich kibiców gra się najlepiej. To dobrze, że wymagają od zespołu, motywują go w ten sposób do jak najlepszych występów. Wierzę jednak, że fani będą z nami zawsze, bo mogą trafić się też trudne momenty, zwłaszcza że Widzew jest coraz wyżej, a w każdym sezonie gra ponad trzydzieści spotkań. Ważne, żebyśmy razem dążyli do celu.