Global categories
Ciężko trenowałem, aby wrócić do kraju silniejszym - rozmowa z Pawłem Broniszewskim
Adrian Somorowski: Witamy w klubie Paweł. Można powiedzieć, że zmieniłeś trochę klimat wschodni na bardziej centralny. Do rodzinnej Warszawy jednak nadal masz blisko. Tam zaczynałeś swoją przygodę z piłką. Szybko wylądowałeś w juniorach Legii. Czy dla młodego chłopaka ze stolicy Legia to był właściwy kierunek?
Paweł Broniszewski: Pamiętam, ze na jednym z turniejów, w którym brała udział kadra Mazowsza, zauważyli mnie trenerzy Legii i złożyli zapytanie moim rodzicom, a następnie mnie. Wspólnie zdecydowaliśmy się przystać na tę propozycję, gdyż gdzieś trzeba było zacząć stawiać pierwsze poważne piłkarskie kroki.
W Legii konkurencja zawsze jest bardzo duża. Utalentowanych zawodników jest co niemiara i nie każdemu udaje się przebić do pierwszego zespołu. Ty miałeś okazję rozegrać kilka spotkań w Młodej Ekstraklasie. Czego zabrakło, aby spróbować swoich sił z seniorami?
- Pamiętam, że w czasach juniorskich byłem brany jako jedyny chłopak ze swojego rocznika na różne treningi pierwszej Legii. Już wtedy dostawałem liczne powołania do reprezentacji Polski, dlatego też wydaje mi się, że to była taka nagroda. Wszystko wskazywało na to, że do Młodej Legii dołączę jako pierwszy, a jak się później okazało, dołączyłem ostatni i nie dostawałem szans. Gdy je już otrzymywałem to zupełnie na innej pozycji niż na tej, na której występowałem na co dzień. Nie wiem dlaczego tak się stało. Nikt mi tego do tej pory nie powiedział. Po przygodzie z Młodą Ekstraklasą skończył mi się kontrakt i zakończył się mój pobyt w klubie.
O ile się nie mylę, miałeś okazję grać również przeciwko młodej drużynie Widzewa. To był jedyny mecz w Młodej Ekstraklasie, w którym otrzymałeś kartkę. Mecze Legii z Widzewem zawsze były elektryzujące. Czy wtedy również tak było, mimo że były to tylko zespoły młodzieżowe?
- Nie do końca pamiętam tamto spotkanie pomiędzy Widzewem i Legią, ale zawsze dało się wyczuć duże napięcie między tymi drużynami.
Po przygodzie z Legią przeniosłeś się do Legionowa. Tam miałeś gorsze i lepsze okresy. Najpierw tych minut było mniej, potem więcej. W trakcie sezonu 2014/2015 odszedłeś jednak do III ligi, do Świtu. Skąd taka decyzja?
- Do Legionowa dołączyłem jako młodzieżowiec i na początku było mi ciężko przestawić się na poziom seniora. Po jakimś czasie dostałem jednak swoją szansę i zacząłem wreszcie regularnie grać. Wtedy w Legionowie trenerem był aktualny szkoleniowiec Rakowa Częstochowa, Marek Papszun, z którym zrobiliśmy czwarte miejsce w II lidze centralnej, co jak na beniaminka było dużym osiągnięciem. Pamiętam, że któregoś dnia trener do mnie zadzwonił, gdyż wtedy prowadził już Świt, z zapytaniem czy nie chciałbym ponownie z nim współpracować. Szczerze mówiąc, nie postrzegałem tego jako krok w tył, bo pod koniec pobytu w Legionowie przestałem grać, a na tym głównie mi zależało.
W Nowym Dworze Mazowieckim spędziłeś półtora roku i byłeś kluczowym zawodnikiem Świtu. Dobre występy zaowocowały transferem do Olimpii Zambrów. Z perspektywy czasu żałujesz tej decyzji? Jesienią na placu gry zaliczyłeś tylko 230 minut. Chyba nie tego oczekiwałeś, prawda?
- W Świcie spędziłem fajne półtora roku. Faktycznie pełniłem rolę kluczowego zawodnika, ale z czasem chciałem spróbować czegoś nowego. Zgłosiła się Olimpia Zambrów, która była mną zainteresowana. Słyszałem wtedy, że w Zambrowie zmienił się zarząd i wszystko ma wyglądać bardzo obiecująco. Później okazało się, że moje przejście tam było dużym błędem. Wszyscy zawodnicy podpisali umowy z panią prezes, które później okazały się fałszywe i do tej pory nie otrzymaliśmy żadnych pieniędzy. Następnie klub przejęło miasto, żeby ratować sytuację. Stary/nowy zarząd zaproponował mi umowę "na gębę". Nie mogłem się na to zgodzić. Nie po to wyjeżdżałem z domu do drugiej ligi, żeby martwić się czy będę miał za co żyć i jak opłacić mieszkanie. Wszystko stało się ostatniego dnia okna transferowego i nie miałem już czasu na szukanie innego klubu. Dwa tygodnie po całej sytuacji wyjechałem zagranicę, żeby trenować indywidualnie i przygotować się na powrót do Polski zimą. Teraz wiem, że była to dobra decyzja.
Z tego, co udało nam się ustalić, na wyjazd wybrałeś dość egzotyczny kierunek.
- Zgadza się, wyjechałem do Zjednoczonych Emiratów Arabskich. W tym trudnym okresie wyciągnął do mnie pomocną dłoń mój przyjaciel. Zostałem bez środków do życia. Nie mogłem jednak odejść do innego klubu jeszcze we wrześniu z racji deklaracji amatora, która wiązała mnie z Olimpią. W Dubaju jednocześnie pracowałem i ciężko trenowałem, aby wrócić do kraju silniejszym. W międzyczasie mój prawnik walczył z klubem, abym zimą mógł poszukać sobie nowego pracodawcy. Wbrew temu, co może się wielu osobom wydawać, nie pojechałem tam popijać drinki z palemką czy się opalać.
Życie w takim kraju to zapewne zupełnie inna bajka. Coś szczególnie wspominasz z tego pobytu?
Fakt, to zupełnie inny świat. Jest tam całkowicie inna kultura. Czuć i widać ogromny luksus, choć są też oczywiście miejsca, gdzie jest bieda, jak wszędzie. Z pewnością bezpieczeństwo to dewiza tego kraju. Otwarte auta na ulicach to nic dziwnego, nikt nawet się nie pokusi ich kraść. Z pewnością zaskoczeniem było dla mnie, kiedy w kraju, gdzie jest ciągle słońce i czterdzieści stopni na plusie, pojechałem na narty na stok, który ma osiemset metrów, a tam temperatura na poziomie minus dziesięciu stopni.
Wspominałeś o treningu. Brałeś udział w zajęciach jakiegoś klubu czy ćwiczyłeś indywidualnie?
- Trenowałem głównie siłowo i kondycyjnie. Co ciekawe, w Dubaju poznałem Nicolasa Anelkę, który mieszkał akurat tam, gdzie ja. Udało mi się nawiązać z nim kontakt i razem chodziliśmy potem na treningi.
Nie rozważałeś pozostania w Dubaju na stałe?
- Nie, za bardzo tęskniłem za krajem, dziewczyną, rodziną oraz za futbolem. Wyjazd traktuję jednak jako ciekawe doświadczenie.
Pojawiła się oferta z Łodzi. Gdy zobaczyłeś, że nowym szkoleniowcem jest Przemysław Cecherz to bez wahania zdecydowałeś się przybyć na treningi? Wchodziły w grę inne rozwiązania?
- Po powrocie do Polski chciałem jak najszybciej wrócić do piłki. Rozmawiałem z trenerem Cecherzem, który pamiętał mnie ze Świtu. Przedstawił mi swój pomysł, a ja bez wahania zgodziłem się i przyjechałem. Dla każdego zawodnika gra dla tak markowego klubu, jakim jest Widzew, to ogromne wyróżnienie i wielka odpowiedzialność, dlatego tym bardziej byłem gotowy przyjechać do Łodzi.
W Zambrowie miałeś okazję poznać Macieja Humerskiego, który również dołączył do drużyny. Wcześniej znałeś się z kimś zespołu? W Widzewie jest bowiem wielu zawodników z województwa mazowieckiego.
- Wchodząc do szatni znałem Maćka Humerskiego i Kamila Tlagę, z którym grałem w Legionowie.
Gdybyś miał powiedzieć kilka słów o sobie, gdzie najlepiej czujesz się na boisku, jakie masz atuty, które mogą pomóc drużynie?
- Nie lubię i nie potrafię o sobie mówić, ale jak już padło to pytanie to moja nominalna pozycja to środek pomocy, tam czuję się najlepiej. Jestem świadomy, że do wysokiej formy daleka droga, ale moim atutem jest technika użytkowa, spokój na boisku, a także determinacja w osiągnięciu najlepszego wyniku, jakim obecnie jest awans do drugiej ligi.
Łódzkie środowisko nie należy do wyrozumiałych. Kibice od lat czekają na sukcesy, łatwo radzisz sobie z presją?
- Nie ma co się dziwić tutejszym fanom. Taki klub, z taką historią, ma prawo, a nawet musi wymagać od zawodników jak najlepszej gry, walki i powrotu tam, gdzie jego miejsce, czyli do ekstraklasy. Granie przy tak licznej grupie kibiców to ogromna odpowiedzialność, ze względu na to, że Widzew ma obowiązek wygrywać mecz po meczu, ale to również, a może nawet przede wszystkim, ogromna przyjemność. Osiemnaście tysięcy kibiców na pięknym stadionie - każdy z zawodników chciałby mieć taką widownię!
Ktoś może powiedzieć że, przychodząc do trzeciej ligi robisz krok w tył. Mimo że strata do lidera to aż dwanaście punktów, wierzysz, że jesienią możesz zagrać z Widzewem w drugiej lidze czyli zrobić później dwa szybkie kroki do przodu?
- Oczywiście, że to dwa kroki w przód. Mimo że na papierze jest to trzecia liga, to grając tu i przebywając w tym klubie nie mam najmniejszego powodu, żeby czuć, że to ten poziom rozgrywkowy. Czymś wspaniałym jest fakt, że Widzew ma duże grono wiernych kibiców, zainteresowanych każdym treningiem, sparingiem, meczem czy transferem. Wokół klubu ciągle coś się dzieje - otoczka jest niesamowita. Jestem bardzo szczęśliwy, że tu jestem.