Global categories
Bramkę dedykuję moim rodzicom i mojej dziewczynie - rozmowa z Marcinem Kozłowskim
Dariusz Cieślak: Gratuluję efektownego zwycięstwa. Tak chcieliście zakończyć ten sezon?
Marcin Kozłowski: Oczywiście, że tak. Chcieliśmy grać ofensywnie i wygrać wysoko, przede wszystkim dla naszych kibiców. Może pierwsze dziesięć czy piętnaście minut nie było najlepsze w naszym wykonaniu. Rywale strzelili nam bramkę na 0:1, ale poza tym epizodem, cały mecz przebiegał pod nasze dyktando. Graliśmy dobrze piłką i kontrolowaliśmy przebieg gry. Sporo zagrań szło z pierwszej piłki, stwarzaliśmy sobie dogodne sytuacje. Myślę, że to była gra miła dla oka. Szkoda, że ten spokój w rozegraniu i skuteczność przyszły dopiero w ostatnim meczu, a nie od początku sezonu, ale jestem przekonany, że to zaprocentuje w następnej edycji.
Czyli to było coś więcej niż zwykłe, statystyczne zwycięstwo?
- Zdecydowanie. Chcieliśmy wygrać dla Widzewa, dla siebie, ale przede wszystkim dla naszych kibiców, którzy tak licznie zjawili się na stadionie i zrobili kosmiczną oprawę. To, co wykonali, to było coś niesamowitego. Myślę, że większość klubów ekstraklasy zazdrości nam takiego dopingu.
Pierwsze kilka, kilkanaście minut były nienajlepsze w waszym wykonaniu. Obudziła was chyba dopiero stracona bramka, po której zagraliście koncertowo. Czy takiej gry w wykonaniu czerwono-biało-czerwonych możemy spodziewać się jesienią?
- Oczywiście, że tak. To wszystko, to jest próbka tego, co chcemy pokazywać w nowym sezonie. Poza tym, te nasze dogodne sytuacje nie wynikały z przypadkowych wybić, tylko z tego, że dobrze operowaliśmy piłką i realizowaliśmy założenia taktyczne. Przynosiło to efekt i bardzo nas to cieszy. Tak to musi wyglądać w następnym sezonie.
Czyli generalnie przeciwko Sokołowi grało wam się łatwiej? Dlaczego? Brak presji? Czy zadecydował inny aspekt?
- Coś w tym jest. Na pewno nie było już takiej ogromnej presji, jaka towarzyszyła nam wcześniej. Choć pamiętamy, że gramy dla Widzewa i tutaj presja będzie zawsze. Nawet jeśli nie mamy szans na awans, to walczymy o kolejne zwycięstwa. Już w Ostródzie było widać lekkość, staraliśmy się grać swobodnie piłką. Szkoda, że tam zremisowaliśmy. W środę było już zdecydowanie lepiej. Kibice nieśli nas swoim dopingiem, a my wygraliśmy wysoko i w pełni zasłużenie.
Największą swobodę widać było przy twojej bramce. Uderzenie, które spokojnie możemy zakwalifikować do kategorii "stadiony świata". Takie przypieczętowanie sezonu sobie wymarzyłeś?
- Oj nie. Moim wymarzonym przypieczętowaniem sezonu byłoby świętowanie awansu do II ligi, a tak, na osłodę, pozostaje mi to trafienie. Osobiście, w tym półroczu wykonałem naprawdę bardzo dużo ciężkiej pracy. W tamtej rundzie też było dobrze, ale później przyszła kontuzja i trzeba było wszystko budować od początku. Zimę przechodziłem z bólem kostki, ale nie poddawałem się. Wykonywałem dodatkowe ćwiczenia, stosowałem odpowiednie żywienie i myślę, że było widać na boisku, że jestem dobrze przygotowany fizycznie. Ciężko pracowałem, biegałem w każdym meczu tyle, ile tylko miałem sił i pokazywałem nasz widzewski charakter. Może to właśnie nagroda za to wszystko.
To był naprawdę dobry, równy sezon w twoim wykonaniu. Twoi bliscy mogą być z ciebie dumni.
- To dzięki nim jestem w tym miejscu. Tę środową bramkę dedykuję właśnie moim rodzicom i mojej dziewczynie, którzy cały czas mnie wspierają. Są blisko mnie i ciężko byłoby mi realizować moje marzenia bez ich ogromnego wsparcia.
Przed wami krótka przerwa i ruszacie z przygotowaniami do nowej edycji rozgrywek. Czego oczekiwać od was w tym nowym sezonie?
- Tylko i wyłącznie awansu. Dziękuję (śmiech).