Global categories
Angielska opcja Szczęsnego i przymiarki do... Saganowskiego
Gdy po ostatniej kolejce sezonu 1995-1996 na stadionie Widzewa trwała mistrzowska feta po meczu z Zagłębiem Lubin, w budynku klubowym ówcześni włodarze RTS-u rozmawiali już nie tylko o tym, co osiągnęli piłkarze trenera Franciszka Smudy, ale przede wszystkim o tym, jak ma wyglądać drużyna Widzewa gotowa do walki o Ligę Mistrzów.
Jeszcze przed zakończeniem sezonu było na sto procent wiadomo, że bramkarz Andrzej Woźniak odejdzie do FC Porto, a wypożyczony na wiosnę z Pogoni Szczecin obrońca Waldemar Jaskulski, który bardzo dobrze zaaklimatyzował się w zespole Widzewa, nie zostanie w Łodzi i wyjedzie do belgijskiego Standardu Liege.
Oprócz tego dużo mówiło się o sprawie Marka Koniarka, najlepszego napastnika łodzian i jednocześnie króla strzelców. Chodziło o uregulowanie zobowiązań Widzewa wobec byłego klubu "Koniara", niemieckiego Rot-Weiss Essen. Sprawa się dłużyła, a sam Koniarek był pytany przez dziennikarzy o to, jak zapatruje się na wzmocnienia zespołu na nowy sezon. - Dembiński? Jest to dobry chłopak, mający świetne warunki fizyczne, doskonale grający głową. Jeśli będzie w pełnej dyspozycji, z pewnością przyda się Widzewowi. Na wielkie wzmocnienia jednak nie liczę - powiedział Koniarek w wywiadzie dla tygodnia "Piłka Nożna".
Tak "Koniar" mówił już na początku czerwca, gdy sezon jeszcze trwał, a już było wiadomo, że łodzianie chcą ściągnąć z Lecha Poznań wspomnianego napastnika Jacka Dembińskiego, który wtedy był też reprezentantem kraju powoływanym przez selekcjonera Antoniego Piechniczka. Dembiński był jednym z pierwszych wzmocnień Widzewa na nowy sezon, podobnie jak inny ofensywny zawodnik - Sławomir Majak. Ten piłkarz wrócił do kraju po grze w 2. Bundeslidze w barwach Hannoweru. - Cieszę się, że mogłem trochę pograć w drugiej Bundeslidze, bo wymienność funkcji i zaangażowanie w walkę na boisku nie są mi już obce. Mam nadzieję, że jeśli szkoła Smudy sprawdziła się w polskiej lidze, podobnie będzie w Lidze Mistrzów - mówił Majak.
Wtedy już coraz głośniej mówiło się o tym, że jednak wspomniany Marek Koniarek odejdzie z Widzewa, więc zakontraktowanie Majaka było uzasadnione. Podobnie jak ściągnięcie Pawła Wojtali z Lecha na miejsce Jaskulskiego. Trenerowi Smudzie i jego współpracownikom pozostało jeszcze wzmocnienie środka pomocy i bramki. Tutaj najpierw w kadrowych "przymiarkach" pojawiły się nazwiska pomocnika Legii Radosława Michalskiego i bramkarza ŁKS-u Zbigniewa Robakiewicza. Co ciekawe, w kontekście transferu tego ostatniego pojawiły się też informacje o zainteresowaniu Widzewa... Markiem Saganowskim. Jednak w tym przypadku, podobnie jak z Robakiewiczem, skończyło się tylko na pomyśle.
Ostatecznie na pozycję bramkarza ściągnięto klubowego kolegę Michalskie z Legii - Macieja Szczęsnego (na zdjęciu). Była to wyrazista postać w polskiej piłce ligowej lat 90. ubiegłego wieku, co zresztą widać do dzisiaj, gdy się posłucha komentarzy Szczęsnego w roli telewizyjnego eksperta. Wtedy, latem 1996 roku, bramkarz znalazł się w dziwnej sytuacji. Z jednej strony Legia nie przedstawiła mu konkretnej propozycji nowego kontraktu i nie zaprosiła do rozmów, więc poirytowany Szczęsny po odebraniu telefonu od działaczy Widzewa z propozycją zatrudnienia, spakował się i pojechał do Łodzi, gdzie rozpoczął treningi z widzewiakami.
W tle całej sprawy pojawił się jeszcze wątek zagranicznego transferu, bo gdy Szczęsny był jeszcze w Legii, pojawiła się propozycja od jednego z angielskich klubów. Najpierw działacze Legii ponoć nie podjęli rozmów z wyspiarzami, ale potem nagle wrócili do tematu, gdy bramkarz trenował już w Łodzi. W sprawie miał pośredniczyć jeden z polskich piłkarzy grających w angielskim klubie, dlatego Szczęsny tłumaczył wtedy całą sprawę tak: - Nie bardzo mogę się wycofać - byłoby to nieeleganckie i mogłoby postawić w idiotycznej sytuacji Polaka grającego w tym klubie. Jeśli to nie wyjdzie, bardzo chętnie zagram w Widzewie, gdzie obecnie trenuję - mówił golkiper w połowie lipca 1996 roku w rozmowie z dziennikarzem "Piłki Nożnej".
Jednak opcja wyjazdu Szczęsnego do Anglii szybko upadła i już kilka dni później bramkarz wystąpił w drużynie Widzewa w dość oryginalnym turnieju zorganizowanym na stadionie przy alei Piłsudskiego. W ramach przygotowań do sezonu i eliminacji Ligi Mistrzów widzewiacy zagrali po... 45 minut z dwoma przedstawicielami niemieckiej Bundesligi - Fortuną Duesseldorf i FC St. Pauli Hamburg. Widzew najpierw przegrał 0:1 z Fortuną, a potem zremisował 1:1 z rywalami z Hamburga. W bezpośrednim meczu obu niemieckich drużyn był remis 0:0 i turniej wygrała Fortuna.
W tych meczach trener Franciszek Smuda mógł już sprawdzić na boisku nowych zawodników (Szczęsny, Michalski, Majak, Dembiński), ale już kilka dni później, w oficjalnym meczu o Superpuchar Polski z Ruchem Chorzów, szkoleniowiec... nie mógł skorzystać z tych piłkarzy. - Ponieważ nie są oni jeszcze uprawnieni do oficjalnych występów przez PZPN. Zabrakło jakiegoś podpisu - mówił Smuda przed tym spotkaniem, na które przyjechał tylko z 15 piłkarzami, bo dodatkowo Michalczuk i Szarpak leczyli urazy.
Mimo tych kadrowych kłopotów łodzianie po rzutach karnych pokonali Ruch i zdobyli Superpuchar Polski. Działo się to 20 lipca 1996 r. i do pierwszego meczu z Broendby widzewiakom zostały niespełna trzy tygodnie. Jednak wkrótce miał wystartować nowy sezon ekstraklasy i drużynę mistrza Polski czekały jeszcze trzy ligowe mecze przed spotkaniem z Duńczykami.