Global categories
Adam Radwański: Trzeba częściej próbować takich strzałów
Widzew.com: Nie żałujesz, że runda jesienna drugiej ligi dobiegła już końca?
Adam Radwański: Wygrywaliśmy w ostatnich kolejkach wysoko, więc chcielibyśmy żeby ta druga runda dalej trwała, ale takiej możliwości nie ma. Dla mnie wygląda to tak samo, bo w ostatnich tygodniach coraz lepiej prezentowałem się na boisku.
Zaczynałeś sezon jako podstawowy zawodnik, potem byłeś rezerwowym i na ostatnie mecze znowu wróciłeś do pierwszego składu. Jak oceniasz swoje występy w rundzie jesiennej?
- Sam po sobie widziałem w pierwszych kolejkach, że to nie jest to, czego od siebie oczekiwałem, Trenerzy odbierali to pewnie podobnie. Później znalazłem się na ławce rezerwowych i nie mogłem być na to zły, bo czułem, że to nie jest to. Ale na treningach nie zmieniłem swojego podejścia, walczyłem i pokazywałem trenerowi, że może na mnie liczyć. Może dlatego dostawałem szansę gry w niemal wszystkich meczach.
Który moment był dla ciebie najtrudniejszy w minionej rundzie?
- To była sytuacja pod koniec meczu w Częstochowie, gdy dostałem czerwoną kartkę. Od tego momentu przestałem być obecny w wyjściowej jedenastce. To był dla mnie najgorszy moment, ale sam na to "zapracowałem".
Kartki są w tym sezonie twoją zmorą...
- Ostatnio je analizowałem i widać, że większość z nich dostałem nie za faule, ale za moje nieodpowiedzialne zagrania. Pracuję nad tym, żeby tego rodzaju sytuacje wyeliminować z mojej gry.
W meczu ze Zniczem w Pruszkowie, gdy dostałeś żółtą kartkę, wiedziałeś już, że w kolejnym spotkaniu nie zagrasz. Byłeś wtedy mocno zdenerwowany na siebie?
- Jeszcze przed mecze mówiłem sobie, że dostałem szansę gry w pierwszym składzie i ważne, żebym tylko nie dostał żółtej kartki. A tu początek spotkania i od razu kara, jeszcze za symulację, jak to ocenił sędzia. Byłem zły na siebie, ale jednocześnie chciałem to jak najszybciej wyrzucić z głowy, bo przede mną był jeszcze cały mecz. Nie mogłem o tym myśleć. Później ta zdobyta bramka bardzo mnie ucieszyła, ale też znowu byłem zły na siebie, bo byłą szansa, żebym w kolejnym meczu też wyszedłbym w pierwszym składzie.
W tym meczu strzeliłeś ładnego gola, podobnie jak w ostatnim spotkaniu z Błękitnymi w Stargardzie. Jesteś specjalistą od celnych strzałów z dystansu?
- Dużo osób mi mówi, że mam dobre uderzenie, tylko że w meczach tego nie wykorzystuję. Teraz zacząłem to robić i wychodzi na to, że trzeba częściej próbować takich strzałów. Na treningach trener też mi mówi, żebym więcej uderzał oraz szukał okazji do strzałów. Widzę, że to przynosi skutek, bo mam na koncie dwie bramki po strzałach z dystansu.
A która noga Adama Radwańskiego jest cenniejsza? Lepiej uderza ci się z prawej czy może z lewej nogi?
- Nie mam takiego rozróżnienia, bo wszystko zależy od tego, jak mi piłka "siądzie" na nodze. Przed meczem z Błękitnymi podszedłem do Sebastiana Zielenieckiego i zażartowałem, że dzisiaj strzelę z lewej nogi, bo trochę mnie prawa bolała. Uderzyłem z lewej i zdobyłem bramkę. Wiadomo, że prawa noga jest u mnie wiodąca i jej częściej używam, ale lewa też mi nie przeszkadza na boisku.
Gdy zaczynaliście sezon meczem w Wejherowie, w pierwszym składzie było ośmiu piłkarzy z kadry z poprzedniego sezonu i trzech nowych. Podczas ostatniego meczu rundy w Stargardzie te proporcje były odwrotne. Jak twoim zdaniem zmieniała się drużyna w trakcie minionej rundy?
- Nasza gra na początku może nie wyglądała tak, jak powinna, ale potem było coraz lepiej. Zgrywaliśmy się i czułem na boisku, gdy grałem, że mamy więcej zaufania do siebie, lepiej się organizujemy w czasie meczu, podpowiadamy sobie. To było kluczem do dobrego zakończenia rundy.
Drużyna miała zmieniony skład, ale przede wszystkim nowego trenera. Jak wygląda z twojej perspektywy współpraca z trenerem Marcinem Kaczmarkiem?
- Przed wspomnianym meczem ze Skrą Częstochowa, gdy pojawiały się negatywne komentarze dotyczące mojej gry, trener Kaczmarek rozmawiał ze mną i mówił, żebym tym się w ogóle nie przejmował, bo on inaczej na to patrzy niż ci, którzy tak mnie wtedy oceniali. Doradzał, żebym wyrzucił to z głowy i robił swoje.
Pamiętasz swój debiut w drużynie Widzewa, jak pierwszy raz tu przyszedłeś na wiosnę 2017 roku?
- Tak, to było na wyjeździe ze Świtem Nowy Dwór Mazowiecki. Zadebiutowałem w Widzewie w meczu przeciwko drużynie, z której przyszedłem do Łodzi. Straciliśmy wtedy pierwsi bramkę z karnego, później Daniel Mąka wyrównał też z karnego. Potem strzelił jeszcze jednego gola i wygraliśmy 2:1.
Jakbyś porównał tamten Widzew z początku 2017 roku do tego z końca 2019 roku?
- Na pewno klub wygląda zupełnie inaczej pod względem organizacyjnym. Wtedy jeździliśmy na treningi do Gutowa, bo nie było ośrodka przy Małachowskiego w Łodzi. Nie było całego zaplecza, teraz jest o wiele wygodniej. Bo wtedy tylko spotykaliśmy się przed wyjazdem na trening i po nim rozjeżdżaliśmy się każdy do siebie. Nie można było nawet dłużej posiedzieć w szatni, tak jak robimy to teraz. Można porozmiawiać na różne tematy, zintegrować się i poczuć atmosferę drużyny i klubu. Za to nic nie zmieniło się na trybunach. Tak jak wtedy, na mecze Widzewa przychodzi kilkanaście tysięcy kibiców i fantastycznie nas wspiera dopingiem.